Rosja w Afryce

Ponad dwa miesiące temu media ujawniły, że rosyjski samolot transportował do ojczyzny z Sudanu, z Afryki  duże ilości złota. Była to „złota” zapłata władz w Chartumie za pomoc wojskową Moskwy dla tamtejszego reżimu. Jednak wpływy Kremla na kontynencie afrykańskim są znacznie głębsze, starsze i starsze. Przecież już trzy lata temu dobrze w sprawach Afryki zorientowani brytyjscy dziennikarze informowali o efektach dziennikarskiego śledztwa odnośnie prób finansowania kampanii wyborczej na prezydenta na Madagaskarze. Śledztwo to trwało dwa lata i przyniosło szokujący obraz, w którym wszyscy poważni, mający szanse na zwycięstwo kandydaci na prezydenta tej czwartej co do wielkości wyspy świata otrzymali propozycje materialnego wsparcia swojej kampanii przez Rosjan. Rosjanie nie stawiali na razie żadnych warunków, chcieli po prostu dać pieniądze – i już. Kandydatów z szansami na wiktorię i stanowisko Głowy Państwa było... sześciu, ale Moskwa była zdeterminowana.

Nie tylko Amerykanie - nawet Francuzi tropią rosyjskie ślady w Afryce

Minęły trzy lata i francuska telewizja France 24 nagle obudziła się w kontekście Moskwy i zaczęła mówić o „geopolitycznych ambicjach Rosji w Afryce”. Jednocześnie francuscy dziennikarze przypomnieli działalność funkcjonujących tam rosyjskich „prywatnych struktur militarnych”, często określanych jako „Grupa Wagnera”.

Najdalej jak zwykle poszli Amerykanie, którzy ewidentnie czerpiąc informacje ze źródeł pozadziennikarskich, pokazali mapę aktywności Federacji Rosyjskiej na tym kontynencie poczynając od 2016 roku. Analitycy z Center for Strategic and International Studies (CSIS) wskazali sześć państw afrykańskich stanowiących szczególną „zone” wpływów Kremla. Kraje te to poza wspomnianym Sudanem – Sudan Południowy, Republika Środkowoafrykańska (RSA), Libia, wspomniany już Madagaskar i wreszcie Mozambik. Tyle eksperci z Waszyngtonu.

Dodajmy do tego Mali ,kraj, w którym byłem dwukrotnie, rządzony w swoim czasie przez prezydenta – absolwenta polskiej uczelni , z którego do końca tego roku mają wycofać się stacjonujące tam od wielu lat oddziały armii francuskiej. W ten sposób od 2023 roku jedyne zagraniczne wojsko, które czuwać będzie nad utrzymaniem rządu w Bamako i odpierać zagrożenie ze strony islamskich terrorystów, stanowić będą… Rosjanie z „Grupy Wagnera”.

Przyjaciele z BRICS ?

Na liście krajów z kontynentu w czasach przed „polityczną poprawnością” zwanego „Czarnym Lądem”, w których istotne są wpływy rosyjskie, a przygotowanej przez amerykańską CSIS nie ma Republiki Południowej Afryki. Tymczasem to kluczowe – obok Nigerii i Kenii - dla kontynentu państwo jest z Rosją w jednej organizacji określanej jako BRICS, a składającej się z zgodnie z literami tworzącymi jej nazwę z: Brazylii (B), Rosji (R), Indii (I), Chin (C) i RPA (S od "South Africa"). Nie bagatelizowałbym znaczenia współpracy w ramach BRICS nie tylko dlatego, że w czasie pierwszych siedmiu miesięcy tego roku Moskwa zwiększyła eksport do Chińskiej Republiki Ludowej o prawie 50 miliardów dolarów (dokładnie 48,8 mld USD) - ale także w kontekście Afryki. Pokazała to spektakularna konferencja prasowa, która na początku sierpnia tego roku miała miejsce w Pretorii, stolicy RPA po południowoafrykańskiej wizycie sekretarza stanu USA Anthony Blinkena. Wystąpili na niej ministrowie spraw zagranicznych obu krajów – obok Amerykanina pani Naledi Pandor. W zamyśle Waszyngtonu podróż szefa amerykańskiego MSZ (Departamentu Stanu) była próbą zneutralizowania wpływów Rosji i odbudowy wpływów USA w regionie. Tymczasem na konferencji południowoafrykańska minister spraw zagranicznych, ku osłupieniu Blinkena, przypuściła atak na szeroko rozumiany Zachód, w tym Stany Zjednoczone Ameryki, eksponując nie tyle wspólne mianowniki między RPA i USA, co jest regułą przy spotkaniach głów państw, premierów, szefów MSZ na takich bilateralnych szczytach, ale… różnice. Szefowa MSZ RPA wypowiadała się także na temat Ukrainy, podkreślając, że sytuację w Europie Wschodniej jej kraj postrzega zupełnie inaczej niż Biały Dom.

„Za”, a nawet „przeciw” czyli jak Afryka głosuje w ONZ sprawy Rosji

Charakterystyczne zresztą były głosowania na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ w sprawie Rosji. Szereg krajów afrykańskich na przykład - czego zupełnie nie podkreśla się w Europie - zagłosowało za werbalnym potępieniem agresji Federacji Rosyjskiej przeciwko naszemu wschodniemu sąsiadowi, a jednocześnie w kolejnym, ważniejszym, bo dotyczącym sankcji wobec Rosji, głosowaniu zagłosowało inaczej niż Zachód, bo… przeciw! Było to udziałem m.in. państwa, z którego właśnie wróciłem - Lesotho. Z ramienia Parlamentu Europejskiego jako jedyny Polak obserwowałem wybory w kraju, który jest jedynym państwem na świecie, którego całość terytorium położona jest ponad tysiąc metrów nad poziomem morza. W wyniku wyborów całkowicie zmieni się władza w Maseru (stolica kraju i siedziba parlamentu), bo elekcję wygrała i uzyskała większość bezwzględną, partia powstała ledwie siedem miesięcy przed wyborami o ciekawej, choć paradoksalnej nazwie – „Rewolucja dla Dobrobytu” ("Revolution for Prosperity"). Zapewne jednak polityka zagraniczna Lesotho raczej nie zmieni się. Państwo to jest jedną z trzech na świecie, a jedyną w Afryce enklawą, co oznacza, że całe terytorium danego kraju znajduje się na terenie… innego kraju. Dwie pozostałe znajdują się w Europie: to Państwo Watykańskie i San Marino na terenie Włoch. To bycie państwową enklawą na terytorium RPA oznacza, że w praktyce polityka międzynarodowa Maseru jest w dużej mierze pochodną polityki zagranicznej Pretorii, co widać choćby po głosowaniach w ONZ. Wynikało to zresztą z moich spotkań z królem Letsi III, premierem Moeketsi Majoro i szefową MSZ Matsepo Ramakoae - a zwłaszcza z tego ostatniego.

Moskwa gra na kilku fortepianach. Polska musi się tym interesować

Obecność i coraz większa aktywność Moskwy na kontynencie afrykańskim wcale nie zmniejszyła się po inwazji na Ukrainę. Jest to skądinąd zgodne ze znaną od wieków strategią, najpierw „białej Rosji”, potem Związku Sowieckiego czyli „czerwonej Rosji”, a wreszcie Rosji Putina – gry w polityce zagranicznej na wielu (regionalnych) fortepianach. Budzi to, co charakterystyczne, szczególny opór państw, które przez setki lat budowały swoją pozycję gospodarczą i polityczną na posiadaniu kolonii właśnie w Afryce. Widać to w polityce i w mediach. I tak szereg na przykład francuskie telewizji eksponują od dłuższego czasu aktywność tzw. Grupy Wagnera. Podobnie jest w Parlamencie Europejskim. Nie chodzi wcale o czas od agresji Federacji Rosyjskiej na wschodniego sąsiada Polski przed blisko ośmioma miesiącami. Pamiętam posiedzenie Komisji Rozwoju Parlamentu Europejskiego, której jestem kolejną kadencję członkiem, a która sfokusowana jest w dużym stopniu na kraje Afryki, Oceanii i po części Azji. Europoseł z Belgii, liberał, wygłosił tam pełne oburzenia przemówienie, w którym podkreślał – a był to rok 2019, jesienią – znaczący wzrost rosyjskich inwestycji na kontynencie afrykańskim. To charakterystyczne, że dla polityków zwlaszcza z Francji, Belgii, ale też w dużej mierze innych krajów posiadających niegdyś kolonie w Afryce, poczynając geograficznie od Niemiec, a na Portugalii kończąc, nie było rzeczą godną nadzwyczajnego potępienia, gdy Rosja pacyfikowała Czeczenię, gdzie ofiary wśród ludności cywilnej liczone były w dziesiątki tysięcy, (co znacznie przekracza zbrodnie wojenne Moskwy w czasie obecnej wojny w Europie Wschodniej) czy w praktyce anektowała część terytorium Gruzji i Mołdawii, a więc państw starających się o członkostwo w Unii Europejskiej. Dla tych krajów i elit politycznych dzwonkiem alarmowym okazała się ekspansja Rosji w… Afryce, w tradycyjnym terenie ich wpływów ekonomicznych i politycznych.

Polska -jedno z pięciu największych państw Unii Europejskiej, kraj, w który niedawno przez dwa lata był niestałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, a teraz przewodzi OBWE, a więc prowadził i prowadzi-bo musi prowadzić - politykę w jakiejś mierze globalną, jest skazany myśleć szerzej o polityce międzynarodowej, a nie wyłącznie ograniczać się do monitorowania (i wpływania) na to, co dzieje się za wschodnią granicą Rzeczypospolitej.
Marshall McLuhan miał rację, pisząc o tym, że świat stał się „globalną wioską”. Dziś kichniecie w Waszyngtonie może oznaczać zapalenie płuc w Europie. Jednak również ,jakby nie zabrzmiało to paradoksalnie, kichnięcie w Afryce penetrowanej intensywnie przez Rosję (podobnie jak czyni to wobec Bliskiego Wschodu) może oznaczać solidny katar z poważniejszymi implikacjami na Starym Kontynencie. Dlatego warto wiedzieć, co dzieje się na kontynencie, do którego co roku wpływają setki milionów euro pomocy humanitarnej, ale też de facto ekonomicznej ze strony Unii Europejskiej i krajów UE.

•    Tekst ukazał się w „Rzeczpospolitej” (09.11.2022)