W sobotę miałem okazję porozmawiać z uczennicą gimnazjum katolickiego w Warszawie. Wcześniej chodziła do katolickiej podstawówki w tym samym zespole szkół. Zawsze jestem ciekawy klimatu takiej nieco odmiennej szkoły, w pewnym sensie elitarnej; wyglądam symptomów rewizji oświaty i dostosowania rzeczywistości szkolnej do wymogów współczesności. Zwykle spotyka mnie rozczarowanie. Czekam na oświatę zdecentralizowaną i wolną od nadmiernej ingerencji państwa. Szkoła powinna być autentycznym wyborem rodziców i powinni oni od państwa otrzymywać szansę takiego wyboru. Dla mnie najbardziej istotnym nurtem kształcenia przy tej ewentualności stanowiłyby szkoły katolickie dla dzieci katolickich z kadrą nauczycielską złożoną z katolików. Nieistotne, czy to będzie 30 % całości, 15 %, czy mniej. W ogólnym planie sieci szkół te preferujące konkretną religię powinny być ogólnie dostępne, czyli bezpłatne, jak dziś szkoły publiczne. Dana zostałaby w ten sposób gwarancja odcięcia dzieci od wpływów rozmaitej maści gorszycieli. Niekatolicka reszta niech się urządza tak, jak się jej podoba. Da się to wszystko zrobić - wzorem niech będzie organizacja żydowskiej oświaty w Nowym Jorku, której miałem okazję się przyjrzeć.
Dotąd nie zanosi się na spełnienie moich oczekiwań, ani z braku ogólnej reformy ani poprzez funkcjonujące od dwudziestu paru lat szkoły katolickie – mówię o tych, które fragmentarycznie poznaję z drugiej ręki. W ten sobotni wieczór miałem kolejną okazję. Między innymi dowiadywałem się o modlitwy w szkole. W podstawówce uczniowie się trochę modlili, w gimnazjum już nie.
Czy można tam usłyszeć słowa: „ Duchu Święty, który oświecasz serca…”? Nie.
Kiedyś to chyba poznała, teraz to już zapomniane.
Skoro się szkoła nie modli, to zrozumiałe, że ucieknie wszystko, nawet i „Ojcze nasz”. Dzieje się tak w większości szkół, które nominalnie niekatolickie prowadzą przecież lekcje religii, dwie godziny w tygodniu, a nie przynosi to efektu choćby w postaci zapamiętania elementarnej, jednozdaniowej modlitwy przed nauką! To znaczy, że ludzie ją prowadzący biorą pieniądze za nic. Zarzucić im należy nie tylko o próżniactwo, ale wręcz gorszenie, starannie reżyserowane wprowadzanie obłudy w charaktery dzieci i młodzieży. I to jakiejś obłudy wyższej kategorii.
Nie ciągnąłem już tego wątku z moja miłą rozmówczynią, nie chciałem, żeby odczuła moje zagadywanie jako dyskomfort. Inteligentnie jednak odczytała moje nastawienie i przekazała mi w kilku zdaniach, że sama krytycznie odnosi się do takiej sytuacji. Można być pewnym, że z identycznymi rozterkami światopoglądowymi zmagają się prawie wszyscy uczniowie, co dla ich wieku jest sprawą normalną i zdrową. Nie można jednak zostawiać ich w tej walce o poznanie świata w osamotnieniu, bez dobrego przykładu i rady ze strony dorosłych. Nauczanie fałszu nie znajdzie usprawiedliwienia.
Ostatnie zdanie niedzielnych czytań brzmiało:
„Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”.
Akcentował je w homilii ksiądz proboszcz, ilustrując to słownymi obrazami i statystyką wyburzeń kościołów we Francji i w Niemczech. Niewypowiedziana przez niego, ale odgadywana przez wiernych refleksja zmierzała w stronę niepokojącego pytania, kiedy zacznie to dotyczyć społeczeństwa znad Odry i Wisły.
Moje myśli, dzięki sobotniej rozmowie, uczepiły się jednak zdania pierwszego tej Ewangelii:
„Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać.”
Tak oto dostałem, na tę chwilę, odpowiedź określającą jeden z zasadniczych warunków chrześcijańskiej postawy. Dużo modlitwy, dużo i jeszcze więcej. Wiadomo, że w niektórych miejscach przychodzi ona łatwiej. W kościele, w katolickiej szkole – tam się jej należy spodziewać po pierwsze. Jeśli jej nie widać, jeśli jej nie ma wcale, to wtedy nadużyciem jest powoływanie się na naukę Jezusa. Brak potrzeby modlitwy określa jednoznacznie, że w takim człowieku nie ma wiary w Boga. Kto wierzy automatycznie będzie się modlić w każdej sytuacji w dowolnej formie: na sposób tradycyjny albo oryginalny, osobisty.
Nieobecność modlitwy w szkole wyklucza możliwość określania tej szkoły mianem „katolicka”. Pomieszanie to prowadzi, bowiem, całość społeczeństwa, nie tylko ludzi religijnych, na manowce intelektualne i moralne. Katolicy, firmując coś takiego, stają się w oczach innych żałośni i rozczarowujący.
Kiedyś w ankiecie wypytywano międzynarodową plejadę gwiazd pewnej dyscypliny sportu o siebie nawzajem. Znajdował się wśród nich też polski rodzynek. Jedno z pytań dotyczyło ciemnej strony charakterów biorących w tym udział sportowców. Co do naszego krajana panowała zgodność gremium – jako jego główny grzech wytykano mu obłudę. Przyjąłem to z przykrością zapamiętaną do dzisiaj. Choć było to jakoś spodziewane…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3444