Miał nie żyć, został mistrzem świata. Człowiek który udowodnił, że prawdziwi bohaterowie nie boją się upadać i potrafią podnieść się z samego dna. Był nikim. Bez wykształcenia, pieniędzy. Ćpał każdego dnia przez 14 lat. Jerzy Górski podniósł się z dna, osiągnął sukces i teraz pomaga innym. ,,Branie heroiny jest jak dopłynięcie na skraj świata. Jednak tylko nielicznym dane jest powrócić z tej podróży żywym" Zachwycał się nim cały świat, w Polsce zna go niewielu. Poznajcie historię niezwykłego człowieka i sportowca.
„Drugie życie” zawdzięcza Markowi Kotańskiemu, który wyciągnął go ze szponów nałogu. Fascynująca, pełna morderczego wysiłku, totalnych upadków na dno i niezwykłej siły, historia życia Jerzego Górskiego, który przez 14 lat był narkomanem.
A potem ukończył bieg śmierci i ustanowił rekord świata w triathlonowych mistrzostwach świata, zdobywając tytuł mistrza na dystansie Double Ironman. Dziś ma 66 lata, ale doświadczeniem życiowym mógłbym obdzielić co najmniej kilka osób.
Wśród osób, którym udało się na dobre rozstać się z heroiną, jest Jurek Górski człowiek, który walenie w żyłę zastąpił bieganiem, pływaniem i jazdą na rowerze. I jak się później miało okazać, jest z niego co najmniej tak dobry sportowiec, jak "wybitny" był z niego narkoman.
Jerzy Górski nie stałby się mistrzem świata w triathlonie, gdyby nie przyjaźń z Markiem Kotańskim. Panowie poznali się 1984 roku, kiedy Górski był silnie uzależniony od heroiny. Ważył wtedy 49 kg i wypalał 100 papierosów dziennie. Na swoje szczęście spotkał Kotańskiego, który wysłał go do placówki Monaru we Wrocławiu.
Droga do sukcesu sportowego Jerzego Górskiego nie była łatwa. W latach 1969–1982 był narkomanem, kilkakrotnie również przebywał w więzieniu, był w bardzo złym stanie fizycznym. Jego przemiana zaczęła się w 1984 r. w Monarze..
Górski urodził się 4 grudnia 1954 roku w Legnicy. To miasto nie sprzyjało dorastaniu w normalności. Były 2 front białoruski, który po dokonaniu morderstw, gwałtów, kradzieży i rozbojów na terenach byłej III Rzeszy, teraz rozpijając się na polskich ziemiach odzyskanych, z niecierpliwością czekał na wybuch kolejnej wojny.
Później rodzina zamieszkała w Głogowie. Wychowywał się więc na głogowskim podwórku, zafascynowany, jak inni z pokolenia dzieci-kwiatów wszystkim, co trafiało do Polski z zachodu.
,,Mieszkałem z rodzicami w ciasnym mieszkanku w poniemieckiej kamienicy. Jedna toaleta na półpiętrze służy kilku rodzinom. Ojciec nie raz sikał do umywalki w kuchni, jak było zimno lub gdy zwyczajnie nie chciało mu się czekać, aż łazienka będzie wolna. Ojciec jest leniwy szczególnie wtedy, gdy się upijał. A to nie było rzadkością." - wspominał Jerzy Górski
Górski nie lubi się uczyć. Przejawia za to talenty akrobatyczne. Lecz jego zapał do "robienia fikołków" od dziecka gasi ojciec Górski. "Od skakania przez kozioł nie wyżyjesz" mówił ,,dziecku stary". Głowa rodziny chciałaby, żeby Jurek skończył podstawówkę i zdobył normalny zawód. W proteście przeciw rodzicom, olewał szkołę, jak tylko się dało.
Pierwszym narkotykiem Jurka, były rosyjskie papierosy "Biełmorkanały". Za gówniarza zbierał niedopałki tych szlugów, które pozostawiali za sobą radzieccy oficerowie podczas ćwiczeń na pobliskim poligonie.
Później jarał "sporty" bez filtra, z którymi nie rozstawał się nawet podczas treningów gimnastycznych i na niedzielnych obiadach z rodziną. Mama nie raz wyjmowała mu peta z ust, gdy ten zasypiał z jarającym się szlugiem między zębami
1969. "Lato miłości" dociera do Legnicy. Koszula w kwiaty i ciasne jeansy, to mundur codzienny Jerzego-hipisa. Młody Jurek zaczął wąchać klej, mówili na to "klejenie się" i przedawkowywał dostępne w aptece leki.
Ale, jak sam wspomina, te dziecinne formy narkotyzowania się, były tylko przedsmakiem do tego, co miała dać mu "majka" - morfina. Jurek na swój pierwszy strzał czekał tak, jak inni czekali na pierwszy seks
Był to 1970 rok. Hipisowskie mieszkanie w Legnicy. Gospodarzem był "Chrabąszcz", który wyglądał jak Jezus i szafkę miał zawsze wypełnioną ampułkami z morfiną. Jerzemu biło serce. Wiedział, do czego wszystko to zmierza i do dziś będzie żałował tego momentu.
Strzykawka krąży po pokoju jak skręt. Są kolorowe nakładki na żarówki i psychodeliczne kurtyny na okna, kadzidła i dwie 15-letnie, na wpół roznegliżowane hipiski.
Pierwszy strzał Jurek przyjął od Ewy. Nie patrzył, jak Ewa wbijała mu igłę w żyłę, naciskała na tłok, wpuszcza do organizmu przezroczysty roztwór morfiny. Jurek do końca życia zapamięta, jak ciepło rozchodziło się po całym jego ciele. Jak drętwiał, jakby jego ciało obeszło miliardy mrówek wydobywających się ze środka jego głowy.
Czuł się, jakby wychodził z własnego ciała, patrząc się na całą sytuację z boku. Powrót do domu po pierwszym razie. Ojciec daje Jurkowi w szczękę. Nie dlatego, że był naćpany, ale dlatego, że wrócił o kwadrans po umówionym czasie.
Mając zaledwie 15 lat wpadł w szpony nałogu, z którego próbował się wyrwać przez kolejnych 14 lat. W tym czasie był świadkiem wielu śmierci kolegów, znajomych. Zdarzały się i kolizje z prawem, i kradzieże, i pobyty w więzieniu. Wiele razy, w złym stanie fizycznym i psychicznym, był na krawędzi życia i śmierci.
Do szpitala psychiatrycznego w Lubiążu, gdzie leczył się na oddziale dla narkomanów, trafiał aż siedem razy. Do zakładów karnych i milicyjnych aresztów, w czasie narkotykowego szaleństwa przywożono go co roku. Włamywał się do aptek po morfinę, ale naprawdę nie interesowało go, skąd brał, ważne, żeby mieć towar.
Przełomowym momentem w ćpuńskiej karierze Górkskiego, było zdobycie przepisu na kompot. Jurek przerwy w ćpaniu miewał w więźniu i w psychiatrykach. Choć i tam dawało się dostać towar, to jednak lepiej mu się grzało łyżkę na wolności.
Był rok 1982. Jurek siedział w zakładzie karnym we Wrocławiu. Kasa od rodziny ze specjalnej puli była przechowywana w depozycie więziennym i każdy osadzony mógł ją wykorzystać na zakup herbaty, konserw czy papierosów.
To czego kupić się nie dało, zdobywał na lewo. Więzienni strażnicy, jeśli tylko stawali się częścią przemytniczej machiny, przymykali oczy i załatwiali osadzonym to, co chcieli dostać. Korupcja była na porządku dziennym, a każdej ze stron opłacało się ryzykować. Za pieniądze klawisze zgadzali się niemal na wszystko. Jurek miał w kiciu nawet narkotyki, przez które tak nisko upadł.
Ale w więzieniu Górskiemu zaczęło odbijać. Upijał się. Samookaleczał się. Siedział w izolatkach. "Pucował się" do strażników, którzy później "spuszczali mu wpierdol". 26-letni wrak człowieka był już zmęczony życiem. Wysuszony worek na kości z zapadniętymi żyłami i samobójczą obsesją.
Wtedy, latem 1983 r, miał już tego dość. Po dwunastu latach ćpania, kiedy jego organizm uodpornił się na potężne dawki narkotyku do tego stopnia, że dla chwili przyjemności musiał ładować w żyłę aż dwadzieścia centymetrów heroiny dziennie, chciał z tym skończyć.
Tylko nieliczni heroiniści przeżywali dłużej niż 2 lata nieustannego ćpania tak dużych dawek narkotyku. Oczywiście nie na jeden raz, bo tego nie przeżyłby nikt.
Czuł, że jeśli za chwilę nie przestanie zabijać się na raty, przyjdzie moment, w którym jeden strzał raz na zawsze przerwie zabawę w śmierć i życie. Ważył niespełna pięćdziesiąt kilogramów, a z zapadłymi policzkami i wystającymi kośćmi twarzy musiał wyglądać jak więzień obozu koncentracyjnego.
Jego ciało szpeciły grube szramy, blizny na przedramionach i brzuchu od cięć nożem i żyletką. Część po nieudanych próbach samobójczych, część po demonstracji siły i odwagi wobec współwięźniów oraz kumpli od narkotyków.
Palił prawie sto papierosów dziennie, pił i ćpał takie świństwa, jakich świat nie widział. Bił się, kradł, włamywał się do aptek po morfinę i kokainę, okłamywał wszystkich, sprawiając ból swoim bliskim, a największy matce, jedynej osobie, która kochała go bezwarunkowo.
Matka widziała jego cierpienie, a za każdym razem, kiedy dygotał w narkotycznym głodzie, okrywała go kocem i powtarzała z troską: „Jureczku, lepiej pić. Nie bierz narkotyków. Lepiej pić…”.
By wyrwać się z pierdla, robił "połyki", wiązał ostre przedmioty nicią, które później spuszczał w dół przełyku. Później szedł do lekarzy prosić o zwolnienie do szpitala. Apogeum szaleństwa Górski osiągnął, kiedy wstrzyknął sobie do płuc roztopioną czekoladę. Nawet zdegenerowani kumple spod celi, którzy widzieli już wszystko, myśleli, że tym razem Jurek wykituje..
Wiedział, że tylko na wolności dostanie szansę na nowe życie. Dlatego po setkach nieudanych prób chciał podjąć tę ostatnią – najważniejszą. Chciał pójść do Monaru, ośrodka leczenia uzależnień stworzonego przez Marka Kotańskiego. To było wówczas jedyne miejsce, gdzie narkomani mogli znaleźć prawdziwą pomoc. Musiał uciec za mury więzienia.
,,Wypuszczą cię dopiero wtedy, kiedy zobaczą, że jesteś naprawdę chory" Broda, kryminalista, z którym posadzono go w celi, powiedział to z taką pewnością i nonszalancją, jakby chciał wszystkich przekonać, że nie ma w tym więzieniu nikogo, kto zna się na medycynie lepiej od niego.
,, Musisz im pokazać coś naprawdę przerażającego, inaczej nigdy cię stąd nie wypuszczą – kontynuował. – Wiesz, kumpel mi mówił, że jak zobaczą na prześwietleniu czarną plamę na płucach, to wtedy się nie pierdolą! Od razu zabierają na oddział za murami. Myślą, że masz raka, i tyle"
– Czarną plamę? – pytał Jurek, nie rozumiejąc, o co chodzi – A jak ja mam sobie na płucach zrobić czarną plamę?
– Normalnie – odpowiedział Broda – Bierzesz strzykawkę, rozpuszczasz czekoladkę i jeb w płuca. Kumpel mi mówił, że działa. Podobno siedział w celi z jednym takim, którego po tym wypuścili.
W tę niedorzeczną historyjkę Jurek uwierzył jak naiwne dziecko, które dla cukierka jest w stanie zrobić wszystko. Jak w głowie dorosłego człowieka mogła uwiarygodnić się tak absurdalna opowiastka jakiegoś recydywisty?
Górski nawet nie zadał sobie trudu, aby w jakikolwiek sposób zweryfikować prawdziwość więziennego przepisu na wolność. Bezkrytycznie zaakceptował taką receptę na wolność i znów uruchomił przemytniczą machinę.
Dzięki temu, że od pierwszej wizyty w więzieniu, a było ich kilka, Jurek grypsował, mógł sprawnie przekazać informację na zewnątrz. Listę potrzebnych akcesoriów spisał na kartce, którą zwinął w rulon.
Był wąski jak najcieńszy papieros, tyle że o dwie trzecie krótszy. Włożył go pod język i poszedł na kolejne widzenie z matką. Witając się z nią i całując w policzek, delikatnie wcisnął językiem rulonik w kącik jej ust.
Przejęła go tak sprawnie, jak gdyby sama przez lata grypsowała w więzieniu i była świetnie zaznajomiona ze wszystkimi technikami potajemnego kontaktu ze światem za murami. W rzeczywistości była już przyzwyczajona do tego triku. Razem z synem ćwiczyła go na wolności między jedną a drugą odsiadką.
Kilka dni później Jurek dostał to, o co prosił. System przemycania był bardzo prosty. Opłacony klawisz odbierał od odwiedzającego paczkę, przymykał oko na to, co jest w środku, i wkładał zamówienie między złożone w kostkę ubrania, które każdego poranka więźniowie odbierali zza drzwi celi, a wieczorem znów wystawiali na zewnątrz.
Na noc nikomu nie wolno było zatrzymać w celi prywatnych rzeczy, ale przekupieni strażnicy wkładali towar w kieszenie spodni lub koszuli albo w buty tuż przed ich oddaniem następnego dnia rano.
Jerzy Górski wysypał na posadzkę więziennej celi całą zawartość woreczka, który udało mu się wnieść do środka dzięki opłaconemu klawiszowi. Było w nim wszystko, o co prosił: zapalniczka, strzykawka z igłą, a także coś, co za chwilę miało całkowicie zmienić bieg wydarzeń… czekolada.
Rozpakował czekoladę i połamał ją na małe kostki. Jedną z nich pokruszył na tak drobne kawałki, jak tylko się dało. Położył je na łyżce i podał Brodzie.
– Trzymaj. Tylko nie upuść! Jak będzie parzyć, to mów – uprzedził go.
Z pomocą zapalniczki zaczął podgrzewać czekoladę, która bardzo szybko przemieniła się w lepką maź. Nie mógł długo czekać. Wystarczy chwila bez ognia i czekolada znów staje się twarda.
Kiedy Broda zaczął przekładać rozgrzaną łyżkę z ręki do ręki, rozcierając oparzone palce, Jurek szybko chwycił za strzykawkę i jednym pociągnięciem nabrał czekoladę do pojemnika z podziałką. Nawet nie spojrzał na Brodę.
Błyskawicznym ruchem wbił igłę między szóste a siódme żebro, dociskając jednocześnie tłok. Poczuł przeszywający ból i żar rozlewającej się w płucach czekolady. W jednej chwili zaczął się dusić. Ból był nie do zniesienia. Poczuł się tak, jakby ktoś powoli wlewał mu gorącą smołę do wnętrza organizmu.
Dusił się. Nie mógł nabrać nawet płytkiego oddechu. Upadł. Chwycił się za klatkę piersiową, po chwili zaczął machać rękami, jakby chciał nagarnąć powietrza do ust. Próbował coś krzyczeć, ale powoli tracił świadomość.
,,Więzień się dusi! Pomocy! Kurwa, pomocy! Więzień się dusi! – krzyczał współwięzień.
Zaczął tracić przytomność. Przed oczami przewijał mu się film z życia. Ktoś cofał taśmę, a on widział wszystkie okropności, które doprowadziły go do tego miejsca.
Słyszał nakładające się na siebie słowa, jakby niesione echem, z którymi kojarzyło się tylko zło: dolargan, kodeina, morfina, kokaina, heroina, wódka, papierosy, szpital psychiatryczny, wieszanie się, podcinanie żył, okradanie aptek, więzienie, milicyjny areszt, przypadkowy seks, ból, kłamstwa, przemoc, dzieciństwo, rodzina, pustka…
Na krawędzi życia i śmierci stawał kilkukrotnie nie tylko dlatego, że mógł przedawkować heroinę, ale też z powodu prób samobójczych i więziennych bijatyk. Kilka razy łykał tabletki, podcinał sobie żyły i wieszał się w celi więzienia.
A zaczęło się tak niewinnie! Kiedy miał piętnaście lat, „kleił się” płynem Tri i Butaprenem. Później były morfina, Dolargan i kokaina.........
W końcu Jurek wybłagał miejsce w Monarze. Zanim jednak tam pojechał, rzucił nawet palenie papierosów, z którymi nie rozstawał się od 12 roku życia. Kotański to był niezły świr, dużo warczał, wrzeszczał i przeklinał, ale serce miał jak diament. Rygor w Monarze był nawet większy niż w pace.
Ale w ośrodku każdy to rozumiał. Wszyscy tańczyli tam ze śmiercią, a pomylenie kroków mogło szybko skończyć się 2 metry pod ziemią. Przez pół roku zero seksu. Przez 2 lata zero fajek i alkoholu. Przez całe życie - zero hery.
Jurek podniósł się, ale nie było to łatwe. Ważył niespełna 50 kg, jeszcze chwilę temu był w narkotykowym ciągu, a cztery dni wcześniej skończył detoks we wrocławskim szpitalu. W środku był wrakiem.
Dystans, jaki miał do pokonania to 1700 metrów. Kiedy to usłyszał, miał ochotę się poddać. Ale zaraz – on ma złożyć broń? Człowiek, który wszystko w swoim życiu robił na maksa?
Monar wyprowadzał ludzi z uzależnienia głównie pracą. Mieszkańcy ośrodków własnoręcznie budowali swoje chatki, meble, obiekty gimnastyczne. Sami sobie gotowali, a warzywa do zupy hodowali przy audytorium do apeli.
Jako pracę odwykowo-detoksykacyjną, Monar wykorzystywał również bieganie. Biegało się 2 razy dziennie. O 6 rano i 6 po południu. I właśnie na monarowskim torze do biegów zakończyła się historia Jerzego Górskiego narkomana, a rozpoczęła się kariera Jerzego Górskiego sportowca.....
Dalej poszło już z gładka. Endorfiny wydzielane podczas biegania zastąpiły opiaty wstrzykiwane w tętnice. Jurek dostał fioła na punkcie sportu. Treningi, skupienie i wytrwałość w osiągnięciu postawionego celu ("kiedyś przebiegnę metę maratonu jako zwycięzca")
Treningi pod okiem mentora i mistrza Antoniego Niemczyka sprawiły, że po niecałych 4 latach od opuszczenia placówki dla narkomanów, Jerzy Górski zdobył puchar za pierwsze miejsce w wyścigu Double Ironman.
Na przełomie lat 80 i 90, nie było drugiej osoby na świecie, która przepłynęłaby 4 kilometry wpław, po czym wsiadła na rower i po przejechaniu 180 kilometrów rowerem, pieszo przebiegła odległość 42 kilometrów, tak szybko jak on.
W kolejnym ironmanie, w którym wystartował, zajął już II miejsce, a zaraz potem w mistrzostwach kraju – trzecie. A potem zobaczył w telewizji Ultramana na Hawajach i go opętało.
Wysłał do Stanów zgłoszenie, ale go zignorowali. Żeby zwrócić na siebie uwagę, sam zrobił taki dystans w kraju: 10 km pływania, 140 km roweru w jeden dzień, a na drugi 285 km roweru i 84 km biegu. .
Za wiele pieniędzy nie miał i kupił sobie na ten wyścig buty w Niemczech po przecenie, bo jeden był trochę większy od drugiego. Trzy miesiące później ma szczęście: w 1990 r wygrywa podwójnego ironmana podczas nieoficjalnych mistrzostw świata w Hunstville w Alabamie.
Ale trzy lata później trafia go pech: W 1994 r na Węgrzech potrącił go samochód. Liczne obrażenia sprawiły, że o bieganiu mógł na jakiś czas zapomnieć. Wpada pod samochód, gdy jako trener młodzików i juniorów przejeżdża trasę podopiecznych rowerem.
Złamana szczęka, bark, łopatka, obojczyk, przetrącone ręce i obrzęk mózgu nie powstrzymują go jednak przed robieniem brzuszków pod kroplówką.
Po kilku miesiącach wsiada do samolotu i leci na Hawaje na Ultramana. Kończy go i na mecie zaznaje spokoju. Był uczestnikiem legendarnego biegu śmierci. 100 mil w ogromnym upale.
,,Ostatnie 28 kilometrów przebyłem w 8 godz i 5 min. To najlepiej pokazuje, w jakim byłem stanie. Po prostu przemieszczałem się o sztywnych nogach. Z góry schodziłem tyłem, żeby zmniejszyć uczucie bólu. I modliłem się" mówił Górski. Zawody ukończył na 142. miejscu w czasie 28 godzin, 5 minut i 22 sekund.
Górski zachwycił świat zdobyciem w 1990 r tytułu mistrza świata w zawodach Double Ironman -7,6 km pływania, 360 km jazdy rowerem, 84 km biegu. Kluczem do sukcesu był.... rosół z lanymi kluskami, który przygotowała mu amerykańska polonia. ,,Co kilka minut łykałem go, żeby nie doprowadzić organizmu do głodu" wspominał. Na mecie miał ponad godzinę przewagi nad drugim zawodnikiem. Prawdziwy nokaut.
Był na szczycie, starał się o start w Ultramanie, ale nie dostawał zgody. Ostatecznie wystartował w zawodach, choć miał niewiele czasu na przygotowania. Ukończył je na odległym miejscu, ale nie wynik był najważniejszy.
Był jednym z 27 uczestników biegu, w 31 godzin i 43 minuty przepłynął 10 kilometrów, przejechał na rowerze 425 km (z czego 145 km stanowił podjazd pod wulkan) oraz przebiegł 84 km. Spełnił marzenie.
A jeszcze kilkanaście lat temu był uzależniony od narkotyków. Sport dał mu drugie życie.
,,Na pewno moje zwycięstwo pomoże wielu ludziom w Polsce, którzy są uzależnieni. Ponieważ byłem narkomanem, to jestem żywym przykładem, że można z tego wyjść. Sport, a w szczególności triathlon, jest dzisiaj moim narkotykiem"
To były jego pierwsze słowa po przekroczeniu mety. Najważniejsze. Prawdziwe i szczere. Najpełniej oddające to, co czuł wtedy i co czuje dziś. Był dumny z siebie. Ze swojego zwycięstwa w sporcie i w życiu.
Do opisania historii Jerzego Górskiego zainspirował mnie niedawno obejrzany prze mnie film ,,Najlepszy" Polecam go każdemu z was. Ten człowiek udowodnił, że wszyscy mogą upadać i mogą podnieść się z największego dna. Swoją historię mógłby zamknąć w jednym zdaniu: „Nigdy nie jest za późno”
Przedstawiłam wam życiorys niezwykłej osoby: człowieka, który udowodnił, że prawdziwi bohaterowie nie boją się upadać i potrafią podnieść się z największego dna. To historia bohatera i sportowca, który zachwycił świat, a który w Polsce, do dziś, pozostaje osobą praktycznie nieznaną.
-------------------------
KARIERA SPORTOWA.
W 1990 roku wystartował w kalifornijskim biegu Western States Endurance Run, który ukończył w czasie 28 godzin, 5 minut i 22 sekund, zajmując 142. miejsce.
W tym samym roku wziął udział w Double Iron Triathlon (podwójny Ironman) w Huntsville, w którym zajął 1. miejsce. Dystans 7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze i 84 km biegu pokonał w czasie 24 godzin, 47 minut i 46 sekund.
W 1991 roku wystartował w Maratonie Nowojorskim, uzyskując wynik 3 godzin, 1 minutę i 16 sekund.
W 1995 roku wziął udział w zawodach Ultraman World Championship na Big Island, gdzie dystans 10 km pływania, 421 km jazdy na rowerze i 84 km biegu pokonał w 31 godzin, 43 minuty i 32 sekundy.
Jerzy Górski jest członkiem Polskiego Związku Triathlonu, prezesem Centrum Sportowego „Głogowski Triathlon” i organizatorem wielu zawodów triathlonowych oraz biegów
W 1990 roku otrzymał brązowy Medal za Wybitne Osiągnięcia Sportowe, natomiast w 1996 roku otrzymał przyznawany przez „Przegląd Sportowy” i Urząd Kultury Fizycznej i Turystyki tytuł Olimpionika
Źródło :
https://sport.tvp.pl/348…
https://zyciorysy.info/j…
https://www.facebook.com…
https://pl.aleteia.org/2…
https://igimag.pl/2017/1…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 946
Historię powyższą niesamowitej walki o życie opowiedział mój przyjaciel w trakcie przygody pod żaglami.
W chwilach przerwy pragnę się z nią podzielić..