CIE CHOROBA...

Z niekłamaną przewrotnością zapożyczyłem tytuł od Jerzego Ofierskiego, legendarnego sołtysa niedorzeczna Narwi i Redy. Pewnikiem mało kto go pamięta. Tak pamiętamy o zdrowiu, które „smakuje aż się zepsuje”. Choroba dopada nas niespodzianie. Ciężka choroba, jako zrządzenie losu, kiedy wyzdrowienie może być jeno domeną cudu, przewartościowuje wszystko. Słowo „wszystko” jest tu uprawnione, tym bardziej, że „wszystkość” zaczyna się gwałtownie kurczyć, pomniejszać, aż do redukcji dookolności (można by ten termin uznać za eufemizm ironii p.n. świat) do łóżka z totalnym uzależnieniem od czyjejś stałej opieki. Unikając jednoznaczności postaw (relatywizmu z chorą) uwiarygodnię obserwacje chociażby określeniem płci. Skoro z chorą nie ma kontaktu werbalnego , to po co doń telefonować?..? Logika jest matka postępu, a nawet ewolucji w konfiguracjach rodzinnych, towarzyskich czy zawodowych. I nie o grę antynomii tu idzie, ale „po co odwiedzać niemowę, bo to może sprawiać jej przykrość” ?.! Droga takich to eliminacji wątpliwości, tudzież gradacji wyrafinowanie cyzelowanych posunięć, posuwali się Holendrzy, którzy na przykład niewielkie miasteczko Wielingen 30 km od Amsterdamu) odmłodzili tak, że starych i schorowanych tam nie uświadczy. Skoro zaś żyją tam młodzi i zdrowi „spartanie”, to o 80% można było zredukować etaty konowałów. Różniczkowanie funkcji praw boskich wiedzie na manowce przeświadczenia, że lekarz – decydent sam postrzega się bogiem. A jest tylko aniołem śmierci. Dlatego 30% Holendrów, uciekając przed eutanazją, przeniosło się do niemieckich kas chorych. A tak patrząc teraz na Belgów, którzy wzorem sąsiadów  zaczynają wierzyć w eutanazję, można sarknąć z ironicznie animalistycznym przekąsem – pies was …kochał!
Ad rem. U nas jest znacznie lepiej. Neurolog (NFOZ) poproszony na wizytę domową, tak spieszył się do następnego pacjenta, że nawet kurtki nie zdjął, pacjentki nie badał, a o medykamentach wyraził się labilnie – można stosować, ale niekoniecznie. Stąd wierzę opinii profesora Malińskiego z USA, że polska neurologia jak i neurochirurgia nie bardzo wie, co dobry Bóg pomieścił w głowie stwarzając człowieka.  Dobrodziejstwo choroby zasadza się na tym, że niczym format C dla twardego dysku, wszelkie nadinterpretacje, niedomówienia, przypuszczenia , bliskiego i dalszego ludzkiego kontekstu chorego, są obłupione do stanu prawdy niemalże nagiej. Chora wie, co to jest częstotliwość  troski najbliższych.  Lekarz rodzinny różni się tym od lekarza w rodzinie, iż nie proponuje ad hoc przeniesienia chorej do zakładu opiekuńczo – leczniczego, takiego luksusowego połączenia domu starców z hospicjum.  
Oprócz wiedzy psychologicznej otoczenie chorego zdobywa wiedzę medyczną. I to bardzo istotną.  I tak z czystym sumieniem doradzam, że dla chorych po wylewach, udarach, krwiakach mózgu, kiedy wystąpiła padaczka pourazowa (kłopot z porozumieniem werbalnym – wtedy porozumiewamy się z nim za pomocą  ruchów  jego powiek , a szczególnie przy przebiegunowieniu czyli odwrotności  sygnałów reakcji) stosować  Coenzym 1 – N.A.D.H. – patent prof.G.Birkmayera. Z bardzo dobrym skutkiem ten specyfik poprawiał system nerwowy, odpowiedzialny za mowę, papieża Jana Pawła II. Wystarczy przypomnieć jego energię, elokwencję i dowcip w czasie ostatniej pielgrzymki w Wadowicach. Wiem to od genialnego biochemika, a dokładniej mówiąc  z pierwszej ręki ;).  
Medycyna pono poszła do przodu, jeno lekarze za nią nie nadążają. Dzielnie tę funkcję nieciągłości wypełniają księża, bardzo potrzebni chorym. Acz słyszałem, iż gdzieś w Trójmieście mile bywa widziana koperta w dowód wdzięczności. W mojej Redzie tego nie ma. I całe szczęście, bo w łeb bierze cała subtelna idea tej posługi. W końcu komża i kitel to taki bielszy odcień białego…I aby dotrzeć do takiej europejskiej pointy, to jako tekściarz obiecuję, iż Holendrom (i Belgom - by the way) napiszę  trawestację tekstu wspaniałego barda poety Jacquesa Brela „Port Amsterdam”. Ostatni port…