Prezent dla Putina

Pamiętam, jak w okresie miedzy 13 grudnia 1997 a 2003 rokiem, czyli w okresie między oficjalnym otwarciem negocjacji w sprawie członkostwa ośmiu krajów naszego regionu (plus Cypr i Malta z geograficznych obrzeży Europy albo nawet spoza nich) a referendami w krajach kandydujących i decyzjami parlamentów tamże - odbywały się różne „gry i podchody”. Chodziło o to, że niektóre państwa uważały, że są lepsze od innych i bardziej zaawansowane, gdy chodzi o rozwój gospodarczy i że powinny w UE zameldować się przed resztą. Takim krajem na pewno były Czechy, gdzie prezydent Vaclav Klaus, skądinąd człowiek mądry i eurorealista, wysoko nosił głowę i uważał, że „kudy tam innym do Pragi”. Bruksela to świetnie rozgrywała, a i tak wszyscy do UE weszli razem – 1 maja 2004.
 
Z przykrością i zażenowaniem widzę, jak teraz dzieje się to samo. Tym razem chodzi o trzy państwa, które walczą o status kraju kandydata: Ukrainę, Gruzję i Mołdawię. Ukraina jest - z racji oczywistych – najbliżej celu. Jednak wystąpienie prezydent Mołdawii Mai Sandu, krytykującej władze Gruzji było czymś zawstydzającym. Nie sądzę, żeby Kiszyniów zwiększył dzięki temu szansę na szybką i pozytywną decyzję co do siebie, ale na pewno w jakiejś mierze zaszkodził Tbilisi. Kto się z tego najbardziej cieszy? Rosja i Putin. Ale pewnie też Berlin i Paryż, które z tą Rosją za bardzo długoterminowo zadzierać nie chcą....
 
*tekst ukazał się na portalu wio.waw.pl (07.06.2022)