Inflanty i nie tylko

To dobrze, że ktoś przypomina nawet dzieciom historię Polski, a przecież Inflanty mają w niej poczesne miejsce, prawie nieznane współczesnemu pokoleniu.
Autor notatki, zamieszczonej w popularnym portalu, dał temu zresztą wyraz, pomijając okoliczności włączenia Inflant do Polski. Z jego wypowiedzi można sądzić, że Polska po prostu zagarnęła Inflanty, podobnie jak to robiła w późniejszym okresie Rosja i Szwecja.

Ważna dla wspólnej historii data 1561 roku jest powszechnie pomijana, a przecież był to akt wyprzedzający o 8 lat Unię Lubelską, ale o podobnym charakterze.
Na prośbę ostatniego mistrza zakonu Kawalerów Mieczowych, władających Inflantami, Kettlera, nastąpiło jej przyłączenie, jako trzeciego kraju, do unii polsko-litewskiej. „Pakty wileńskie” zostały zawarte, lub przynajmniej poprzedzone, porozumieniem w Dziśnie, a były mistrz sekularyzowanego zakonu rycerskiego otrzymał tytuł księcia kurlandzko-semigalskiego.
Dlaczego „Inflantczycy” zwrócili się do Polski o przyłączenie?

Bowiem zdawali sobie sprawę, że nie są w stanie utrzymać samodzielności wobec zakusów szwedzkich i moskiewskich. Tylko Polska gwarantowała im wolność wyznań i wolność obywatelską, przy tym szesnastowieczna Polska z jej kulturą, ładem społecznym i dobrobytem była bardzo atrakcyjnym partnerem, a jej siła stwarzała gwarancję bezpieczeństwa. Najwybitniejszy dowód tego zaufania do Polski dała Ryga, żądając wyłączności Korony Polskiej jako strony paktu, a nie Litwy. Za parę lat ten podział stał się bezprzedmiotowy wobec powstania wspólnego państwa.
Niestety, w wyniku długoletnich wojen, których Polsce, mimo imponujących zwycięstw, nie chciało się kontynuować, nastąpiła grabież, a nie „podział”, jak się powszechnie uważa, części kraju najpierw przez Szwecję, a później i Moskwę.
Przy okazji można wspomnieć, że właśnie w obronie Inflant odnieśliśmy najwspanialsze zwycięstwo pod Kircholmem, przewyższające Kanny, świadectwo najwyższych walorów żołnierskich i geniuszu dowódcy, hetmana Jana Karola Chodkiewicza.

Autor notatki wydaje się nie rozumieć zasadniczej różnicy między połączeniem krajów, a zaborem, posługuje się typowo bolszewicką retoryką, odziedziczoną po PRL.
Dla młodego pokolenia Polaków, karmionych współcześnie nikczemną ideologią kultu pieniądza i konsumpcji dóbr materialnych, przedstawienie faktów historycznych wynikających z innych przesłanek ma szczególne znaczenie.
Zaniechanie, a chociażby zbagatelizowanie takiej postawy jest grzechem niewybaczalnym.

Zresztą o ignorancji autora świadczy użycie nazw, jak choćby Dyneburga, czy Daugavpils, pominięcie polskiej – Dźwińsk (a nie Dźwinogród jak podaje Wikipedia). Moskale zresztą nadali temu miastu swoją nazwę, „Borysoglebs”, nie mającą nic wspólnego z oryginałem, Łotysze nazwę łotewską wymyślili dopiero po darowaniu im miasta przez Polaków w roku 1920, po zdobyciu w ciężkich, zimowych bojach z bolszewikami i to wbrew petycji miejscowej ludności, która chciała przyłączenia do Polski. Nawiasem mówiąc, społeczeństwo polskie w tym mieście  było bardzo aktywne gospodarczo i intelektualnie, natomiast Łotyszy w Dźwińsku praktycznie nie było, podobnie jak etnicznych Litwinów w Wilnie.
Mamy w naszej historii szereg wybitnych postaci z Inflant o nazwiskach takich jak  Tyzenhauz, Plater, Manteuffel czy Fleming, a nawet przed wojną generałów Romera, Rómmla i Andersa. Związani z Inflantami byli też hetmańscy Chodkiewicze i Hlebowicze.

Operowanie nazwami przypomina mi opowiadanie mego przyjaciela i towarzysza broni z AK, Staszka Kotowskiego, który był tłumaczem w MHZ, dopóki go nie wylali jako „zaplutego karła reakcji”. Otóż na jakiejś naradzie dygnitarz z tego resortu opowiedział, że jak był w Rydze, to tam jest rzeka „Daugawa” – „Dźwina”, poprawił Kotowski.
„Skąd pan wiesz?”
Pytanie jest aktualne nie tylko w odniesieniu do Inflant, dobrze byłoby przypomnieć o miastach i krainach szczególnie ważnych dla polskiej historii, a obecnie znajdujących się poza współczesnymi granicami Polski.
Sprawa „Inflant” stała się aktualna z powodu wojny na Ukrainie.

Kraje sąsiadujące z Rosją mogą się naocznie przekonać, że liczenie na pomoc możnych tego świata z Niemcami i USA na czele jest zawodne. Jedynym sposobem jest tworzenie własnej siły zdolnej do obrony.
Współcześnie potrzebna jest realizacja idei jagiellońskiej odpowiednio powiększonej. Poza opisywaną przeze mnie wielokrotnie konfederacją środkowo europejską niezbędne jest otoczenie Rosji federacją kaukaską z Czeczenią, Gruzją, Azerbejdżanem, Armenią z oczywistym włączeniem Abchazji, w tej czy innej konfiguracji.

Dalej na wschodzie zaś federacja kaspijska z Tatarstanem, Kazachstanem, Uzbekistanem, Turkiestanem i Kirgistanem, używając starych, zaniechanych przeważnie nazw.
Ten „wianuszek” mogły by uzupełnić stworzone wolą ludu „republiki” kozackie – Dońska i Kubańska.
Może ktoś uznać że to wszystko mrzonki, przypominam tylko, że przecież to się już zdarzyło, tylko po rewolucji w Rosji w roku 1917 nie było nikogo, kto by wsparł ruchy separatystyczne.
Niestety, o hańbo, polska delegacja w Rydze, dała wyraz bezmyślnej ignorancji i krótkowzrocznego egoizmu, a nawet z wyrazami podziwu dla sowieckiej Rosji wyrażonego przez Stanisława Grabskiego (nie mylić z Władysławem) wobec bolszewickiego oszusta – Joffego.

Miejmy w Bogu nadzieję że następna, nieuchronna rewolucja w Rosji stworzy warunki do skorzystania z doświadczeń dziejowych w dziele skutecznego uwolnienia narodów od mongolsko-kacapskiej przemocy.