RYSZARD MILCZEWSKI BRUNO

Mam taki cenny rysunek. Dostałem od Jurka Stachury. On od Edwarda. Nad kręgiem kałuży, siedzi osobliwy człowiek, skreślony granatowym atramentem. Dzierży w ręku zamykający się pod naporem wichru parasol. Mimo, iż w oczach postaci czai się strach, karykaturalne w rogu arkusza ucho kieruje przesłanie w kierunku ironii. Litery RMB poświadczają, że rysownikiem jest Ryszard Milczewski Bruno. Wąski pasek papieru z sygnaturą wystukaną na maszynie: „Błogosławiona fala, która nie wraca” dopełnia dziełko. „Mord: mówią – a ja pod parasolem – zawieruszony w wirach i mostach – chwastem obrosłem po uszy i dom” –  prześmiewa się poeta Bruno w symptomatycznym wierszu „Wiry”. Idąc za Włodzimierzem Wysockim twierdzącym, że w życiu najważniejsze to, aby – żyć, lecz kiedy ciągłe rzeźbienie w słowie scali pisanie i życie w życiopisanie, to oznacza, że wybór został już dokonany. Przewrotność tej figury polega na tym, że zbędnym staje się harmonijne oddziaływanie „życia na pisanie”. I już wtedy nie ma potrzeby zgniłych kompromisów, a inaczej mówiąc – „Nie ma zegarów” – jak zatytułował swój tom poezji wybranych ze wszystkich tomików – poeta poboków –RMB. „A tutaj sezon – na krew i ślinę Śpiewają o tym pejsaci wojaczkowie Na beczkach przy krzepkim piwie - Alem nie po to tu zszedł potrzaskanym duktem” - dopisze Bruno w wierszu „Sezon” dedykowanym księciu poezji na Wybrzeżu - Mietkowi Czychowskiemu . Poeta zanurza się w dookolności, doświadcza jej, aby dotrzeć do źródeł, musi płynąć pod prąd, czasem znika pod zamkniętą powierzchnią ”błogosławionej fali, która nie wraca”. Pozostają wiersze, piędź zastawionej półki w bibliotece, wspomnienia bliźnich i legenda. „W maju jak w baju. Bez. Przekwitłe magnolie. O maju można, jakby powiedział Pacholak, jak przez sitko. Przez każde oczko osobno. Nie jestem poetą, (-) jestem raczej taki chodzący „półetat”, więc nie trzymam się zbyt górnolotnie latających ptakowiąt. Choć lubię latać – nogi ciągnę po ziemi. A zdaje się, to one chyba mnie? – felietonizował Bruno w tygodniku „Student” z 13.08.1975r.  Pojechałem tam latem 1979r. Zobaczyć jego miasto, które tak czuł: „Grudziądz – gdy w dole lipcowej lipy lipa. Na lewo okiem – a na prawo łokciem - Skoczysz – jak w przesyłce poleconej kiwi – I rozejdzie się po kościach strachu ukwiał”. Szukałem odpowiedzi na kilka wątpliwości. Przypadek? A gdy podmiotem jego jest poeta - znakomitość epoki Beatlesów i komuny…przypadek – wydaje się być czarną kulą z cylindra, tak losem jak i rachunkiem nieprawdopodobieństwa. Legendy nie są przypadkowe. A Śmierć jest troskliwą ich matką. Toruński Maj Poetycki. 1979. Sesja wyjazdowa ma mieć miejsce w pałacyku UMK w Nowej Wsi Szlacheckiej. Poniżej nieduże rynnowe jezioro Bałdowskie. Jest ciepły wietrzny dzień majowy. Zajechał autokar z poezją. Kilkanaście osób schodzi na pomost. Wśród nich Bruno. Szybko zrzuca ubranie i skacze do jeziora. Zanurza się, przepływa kilka metrów, unosi rękę do góry i jak spławik znika pod wodą. Wynurza się, ale widać, że słabnie:
 - „Koledzy, pomóżcie – nie wyrabiam…”
- „Bruno, nie wygłupiaj się” – rezonuje ktoś z pomostu. Jedyne koło ratunkowe na pomoście jest zamknięte na kłódkę. Kiedy po raz drugi idzie pod wodę - już nie wypływa. Kilka osób wskakuje do jeziora, nurkują. Bezskutecznie.
- Dociera do mnie świadomość, że najlepszy z nas zginął – zamyśla się opowiadający mi to tragiczne zdarzenie poeta z Gdyni – Zbyszek Szymański.
- Zginął bezsensownie 17 maja 1979r. w jeziorze. Potem w 1984 – na pamiątkę tej bliskości z Brunem powołałem w Gdańsku klub literacki jego imienia – wspomina naoczny świadek tragedii –  gdański poeta Eugeniusz Kupper.  I spinając przesłanie satyryczną agrafką, by nie popaść w jakże uzasadnioną przewrotnie pomnikowość - pozwolę sobie wyobrazić, jakby tę pointę, wyartykułował On, kiedy być może teraz uśmiecha się ironicznie z góry: „czy w Toruniu – czy w Grudziądzu – coś z marmuru, ciut mosiądzu.”