kursywą...

Z felietonem jest jak z Rzeplińskim w Trybunale…Zacząć łatwiutko, ale skończyć się nie daje. Bo kursywą pisze się zupełnie inaczej, to taki szlachetny przechył czcionki w prawo. Ciekawe że nie ma lewackiej kursywy. Acz przez długie dziesięciolecia obowiązywały różne kroje cyrylicy. Intelektualne filary komuny i pokomunia, zwanego inaczej III RP, ochoczo skrybały do „człowieka honoru”. Daniel Passent     (kursywiarz (sic!) onegdaj  Polityki”) z dobrego serca radził i podpowiadał korespondencyjnie generałowi Kiszczakowi, jaki to szpryngiel winien przemylnie  zmontować na opozycję antysocjalistyczną. Nie dowiemy się niestety jakim charakterem pisma - donosu arcybiskup Janusz Bolonek informował usłużnie PRL-owskie „przepastne wyżyny władzy”(Zinowiew) o genialnym krecie – Ryszardzie Kuklińskim. Był naocznym świadkiem rozmowy szefa CIA i Jana Pawła II. Teczka współpracy z SB tego legata papieskiego (ostatnio w Macedonii) została w 1990r. zniszczona.  
 Jedni piszą elaboraty denuncjujące drugich, inni wielbią Muzy – Kaliope czy Errato. Dzisiaj każdy, kto umie do podmiotu dopasować orzeczenie, może się czuć literatem. Starzy pantokratorzy (ci z Krakowskiego Przedmieścia zali ZLP) wymierają, a młodych ekspresowo zapładnia Internet. Na forach społecznościowych trwa nieustanny wysyp grup w każdej dziedzinie galanterii twórczej, tak poetyckiej jak prozatorskiej. Sypią się bogato jak łupież. Liczniki odwiedzin pod blogami nakręcają koniunkturę stylistów pióra dając asumpt do przeświadczenia, że być może ocieramy się o nowego Barańczaka czy ewentualnie starego grafomana. A w sieci jest ich więcej…
 Grafomanka & grafoman w duecie
kiedy tfu-rcze wyciągną macki
to proszę Państwa – Stowarzyszenie…
albo i… Związek Literacki.
 
W lasach drzewa rżnąć trzeba na papier
jęczą piły i Morse`m rymują siekiery
nikną dżungle i bory, by pisackie tumory
oddziewiczać wciąż mogły śnieżnobiałe A-4-ry.
Znamienne, że niewielu pierwszoligowych  polityków potrafi udatnie myślątka przenosić na papier czy inny nośnik. O! balcerowiczątko Petru z Pihcią wysmażyli pierwszą ustawę i…została wyśmiana ta pierwsza ich twórcza sejmiczna erupcja. Poprzednia minister od szkół (Kluzik – Rostkowska) za wpis tak ordynarnie kaleki gramatycznie na Twitterze, winna dostać pałę lub pałą. Polityka musi być stać na  dobrego ghostwritera. Taki napisze incognito, okrasi „wypiek” rodzynkami nośnych metafor i aluzji, przyszpili adekwatnym aforyzmem, dobarwi Seneką, zainkasuje i zniknie. Wściekły Lis (Hiena Roku) to już się nawet nie wstydzi, że ćwierkając w stanach krańcowego wzburzenia, gwałci ortografię. Czyli klik wyprzedza myśl, a to dobrze nie wróży statystyce wejść na jego onetne spektakliki, w trakcie których wzorem mistrza z Czerskiej – Adama – zionie miłosierdziem a`la półpolityk – półbiskup Pieronek. I tu dochodzimy do dziennikarstwa czy często jak się ostatnio utarło mawiać dosadniej - dziennikurestwa.  Jak trafnie ongiś zauważył Oscar Wilde – dziennikarstwo winno uzasadniać swoje istnienie darwinowską teorią przetrwania tego, co najpospolitsze. Pięknym tego przykładem jest Melchior Wańkowicz i jego uczeń Krzysztof Kąkolewski. Piszę jest - bo przetrwali. Z Ryszardem Kapuścińskim już jest pewien kłopot, na ile w stworzeniu „Cesarza” przesadnie z bratnia pomocą, przyszli mu szpiedzy sowieckiego wywiadu czuwającego nad Hajle Sellasje. Dziennikarstwo jest zawodem najwyższego ryzyka. Srednia długość życia coś lekko  ponad pięćdziesiątkę. Wieszczyć w naszych czasach jest wybitnie trudno. Taki poeta cierpi za miliony (jak chciał Adam Mickiewicz) a taki publicysta – za sto złotych od strony. Przewrotnie to brzmi, bo znacząca większość pism i periodyków literackich drukuje za friko, a gazety nurzające się w kotłującej się codzienności i polityce jeszcze stać na gratyfikacje. Ale i tak pismacy narzekają i złorzeczą. Szczególnie felietoniści – oni nawet klną – kursywa maćJ!