Francuski numer

Pan François Hollande nie jest nam przychylny. Jawnie przeczył demokracji krzycząc, że demokracja jest tylko wtedy, gdy rządzi lewica. Grozi zresztą poproszeniem Unii o zawieszenie swej ojczyzny w prawach członka, jeżeli w przyszłorocznych wyborach wygra popularny front narodowy Le Pen.

Sporo osób wzdryga się dziś w Polsce przez przechrzczeniem naszego kraju z III Rzeczypopolitej na IV Rzeczpospolitą. Zmiana numeru wydaje im się czymś PISowskim, zaściankowym, niepoważnym i śmiesznym. Ja zaś się pytam… niby czemu? KODziarze chwalący „rady” pana Hollande’a pewnie nie wiedzą, że zmian numerków co nie miara miała właśnie Francja. Dzisiejsze państwo francuskie to już V Republika Francuska. Jakby tego było mało, tam tasowanie numerami przypomina dzisiejszą sytuację w Polsce.

Pierwszą Republiką Francuską była ta Republika, którą proklamowano w czasie słynnej Wielkiej Rewolucji Francuskiej z 1789, która to z czasem przekształciła się w dobrze nam znane Cesarstwo Napoleona. Napoleon Bonaparte poniósł jednak klęskę, a zwycięskie mocarstwa postanowiły na Kongresie Wiedeńskim przywrócić stary porządek. Pod dyktando kongresu Francja na nowo stała się monarchią. Tyle tylko, że nie podobało się to narodowi. Na tron ponownie wrócili Burbonowie nieszanujący poddanych itp. Naród marzył zresztą o powrocie legendy napoleońskiej chwały. Tą sytuację wykorzystał siostrzeniec tego Napoleona, Napoleon III. W 1848 przyczynił się (z dużą aprobatą społeczeństwa) do obalenia monarchii i proklamowania II Republiki, której został prezydentem.  Tyle tylko, że to był tylko sztuczny twór przejściowy, pomost do ogłoszenia się cesarzem, co też nastąpiło w 1852 dzięki ogłoszonemu przez siostrzeńca wielkiemu referendum, w którym Francuzi dali mu cesarską władzę. Sztuczny twór II Republiki stał się II Cesarstwem „na dobre”.

Tyle tylko, że… chwała wcale nie powróciła. Oprócz tego samego imienia, nowego cesarza z jego sławnym wujem nie łączyło praktycznie nic. Francja nadal była taka sobie, a jej potęga i wielkość istniała tylko w umysłach obywateli, rozkoszujących się samym faktem ponownego posiadania Napoleona. Napoleon III na wiele sposobów próbował zaistnieć w polityce, lecz mu to nie wychodziło. Swoją władzę oparł zresztą na policji. Symboliczny jest dla mnie tzw. Salon Odrzuconych. W owym czasie zaroiło się w Europe od pseudoartystów, pragnących dorównać w dochodach i sławie artystom z prawdziwego zdarzenia. Gdy zaś nie wychodziło, tłumaczono się z naburmuszoną miną „Jestem po prostu niezrozumiany”. Wraz z odrzuceniem mnóstwa dzieł „niezrozumianych artystów” w paryskim salonie, Napoleon III postanowił zaistnieć jako dobroduszny filantrop i zorganizował im osobną galerię… która ostatecznie stała się miejscem niewybrednych ekscesów. W polityce zagranicznej też nie szło najlepiej. Jedyny wielki sukces to podporządkowanie sobie niezwykle dochodowych Indochin, lecz poza tym?

Gdy Rosja jako pierwsze państwo europejskie złamała postanowienia Kongresu Wiedeńskiego atakiem na Imperium Osmańskie, Brytania, Francja i Piemont ruszyły Turkom z pomocą. Piemont chciał zdobyć prestiż, który wykorzysta w planowanym jednoczeniu Włoch.  Zresztą wysłane siły małego Piemontu były zaledwie symboliczne. Brytyjczykom zaś chodziło o zasadę równowagi sił. To była ich odwieczna taktyka: gdy mocarstwa na lądzie zajęte są zwalczaniem siebie nawzajem, Wielka Brytania może w pełni poświęcić się koloniom bez niewygodnej konkurencji. Dbali więc skrupulatnie o to, by nikt w Europie nie był zbyt potężny, bo jeszcze mógłby wyjść poza Europę w sprawy kolonialne (co też potem zrobili… Niemcy). Tzw. bezinteresowna pomoc Turkom w Wojnie Krymskiej była więc w istocie obroną brytyjskich interesów. Brytania i Piemont z odsieczy Turkom ponieśli wymierne korzyści: a Francja? Absolutnie żadne: co najwyżej sparzeni brakiem korzyści, Francuzi mogli się pocieszyć, iż oto zadali odwet Moskwie za klęskę z 1812. Tym samym 95.000 francuskich żołnierzy zginęło na marne.

W dodatku Napoleon III dał się wrobić w zjednoczenie Włoch, niewygodnie silnego sąsiada. Przymierzający się do zjednoczenia premier Piemontu, Camillo Cavour, udawał, że chce tylko powiększenia swych ziem o włoskie terytoria Austriaków. Cavour zataił fakt, że zdobytą siłą zamierza „udzielić się społecznie”. Piemont miał w swym ręku malutki, nadgraniczny obszar francuskojęzyczny. Kupili nim pomoc Francji przeciw Austrii, a gdy po klęsce Austriaków prawdziwy cel Włochów wyszedł na jaw, Napoleon III nie mógł tego oprotestować: zjednoczenie były oparte na referendum, więc zaatakowanie Włoch podważyłoby francuskiego cesarza, którego władza również pochodziła z referendum. Potem całkowitą klęską zakończyła się francuska próba podporządkowania sobie Meksyku. Jednak prawdziwa klęska dopiero się zbliżała. Prusacy rozpoczęli jednoczenie Niemiec i już ogłosili Związek Północnoniemiecki. Brakowało już tylko jeszcze nie do końca przekonanych państw południa. II Cesarstwo próbowało to politycznie zablokować, ale Prusacy tak sprytnie wszystko rozegrali, że to Francja wypowiedziała wojnę, robiąc z siebie agresora. Nim ktokolwiek w „potężnym” II Cesarstwie w ogóle się zorientował, co się stało, Niemcy wkroczyli do Francji i w zaledwie jednej bitwie (bitwa pod Sedanem) zmiażdżyli całą armię francuską. Sam cesarz trafił do niewoli, z której się wykupił… abdykacją. Chaos i anarchia, brak rządu, Niemcy wkraczają do Paryża… Cesarstwo upadło i straciło obszar Alzacji i Lotaryngii na rzecz nowopowstałego Cesarstwa Niemieckiego. W dodatku w Paryżu przeszła upokarzająca defilada wojsk niemieckich i większość północnej Francji była okupowana przez 2 lata, dopóki nie spłacono ostatniej raty olbrzymich odszkodowań wojennych nałożonych przez Niemców.

Burdel, burdel i jeszcze raz burdel… niczym u nas za Platformy, która też na przekór oczywistym faktom udawała, że jest super. W tej sytuacji Francuzi ogłosili III Republikę Francuską. Mogli się nazwać po prostu II Republiką (niczym dziś zabrania się nam „przechrzczenia się na IV RP”), ale postawiono sprawę jasno i nazwano się zupełnie nową, III Republiką, która przetrwała aż do podboju z rąk III Rzeszy w 1940.

Żeby było jeszcze śmieszniej… praktycznie wszystko się potem powtórzyło. Po wyzwoleniu Francji i zakończeniu II wojny światowej, IV Republika Francuska miała niemalże taką samą konstytucję, jak Francja międzywojenna: a więc konstytucję mającą (w mniemaniu Francuzów) sporo niedociągnięć. Gdy zaś w latach 50-tych rozpoczął się proces masowej dekolonizacji, Francja w ogóle nie potrafiła sobie poradzić w algierskiej wojnie o niepodległość. Oskarżano o to wady konstytucji („Te same, przez które daliśmy się podbić Hitlerowi!”), toteż w 1958 lud francuski poprosił Charlesa de Gaulle'a o przeprowadzenie „puczu”, który wprowadził zupełnie nową konstytucję z bardzo silną władzą prezydenta. Nie powstrzymało to oderwania się Algierii,  lecz ogłoszono koniec IV Republiki i narodziny V Republiki, która trwa do dziś.

Panie François Hollande, zanim oskarży pan o cokolwiek Polskę, proponuję podać się do dymisji. Wszak pana dzisiejsze prezydenckie przywileje są, w myśl pana logiki, skutkiem faszystowskiego przewrotu z 1958. Nieładnie.