RORATY

Zakorzeniona religijność w naszej rodzinie, sprawiała że wszystkie ważne święta kościelne w roku, były obchodzone uroczyście i z należytym uszanowaniem. Naturalnie specjalne przygotowania czyniono w Wielki Post przed Zmartwychwstaniem Pańskim oraz na Matki Bożej Siewnej 8 września, gdyż w tym dniu przypadał nasz odpust parafialny. Trzydniowy odpust w Swojczowie, był wydarzeniem znanym w całej okolicy, a nasza wieś zamieniała się w małe i gwarne miasteczko, tak wielu przybywało gości i pielgrzymów. Młodzież nasza bawiła się w najlepsze, a dzieci piszczały z radości, gdy wokół naszego kościoła rozkładali się kupcy, przywożać z sobą  „cuda niewidy”. Jarmark Swojczowski cieszył się w tych dniach, wielkim zainteresowaniem ludzi z wielu stron.
Może najbardziej jednak oczekiwanym świętem w naszej rodzinie, było Boże Narodzenie, a to z uwagi na wyjątkowo ciepły charakter tych dni. Wciąż stają mi przed oczyma tamte piękne zimowe wieczory, rodzinne spotkania i pięknie śpiewane kolędy. Tradycje polskie kultywowane w naszym domu, a przekazywane z pokolenia na pokolenie, wyryły b. trwały znak pamięci w moim sercu. Dziś widzę, że nie byłoby to możliwe, gdyby nie to przywiązanie Kresowian do żywej, kresowej religijności, a wyrażało się to na b. wiele sposobów i w przeróżnych formach. Zdarzało się, że starsi ludzie w naszych stronach mawiali: „Módl się i pracuj, a Bóg da ci niebo”, albo „Kto rankiem wstaje, temu Bozia daje.”.
Może także dlatego z wielu nabożeństw kościelnych, specjalnie zapamiętałam grudniowe Roraty, lubiane nie tylko w naszej rodzinie, ale przez b. wielu naszych parafian. Marianna moja młodsza siostra, zwana potocznie Marysią, tak o tym wspomina: „Do naszego kościoła katolickiego miałam z domu około 300 m . Bywałam tam często, gdyż nasz tatuś Andrzej b. pilnował, abyśmy do kościoła chodziły. Pamiętam, że często szły starsze siostry, a ja szłam z nimi. Czasami zabierała mnie ze sobą ciocia Marianna Lipina, ale lubiłam tam chodzić nawet sama. Chodziłam nawet na Roraty. Raniutko wstawałyśmy, jeszcze było ciemno na dworze, ja i siostry, a my po cichutku na paluszkach, wymykałyśmy się z domu, aby śpiewać piękne pieśni ku czci Matce Bożej. Na dworze mróz, więc goniłyśmy, aby szybciej do kościoła. Było tam już zwykle trochę ludzi, zgromadzonych przy balustradzie, otaczającej Ołtarz główny z trzech stron. Klęcząc śpiewaliśmy uroczyście Roraty przed cudownym obrazem Królowej Swojczowa.”.
W innym zaś miejscu wspomina ojca, ale uwydatnia przy tym zalety naszej mamy Bronisławy: „Mój tato Andrzej zwany pospolicie w okolicy ‘Jędruszko’, był człowiekiem znanym i ogólnie szanowanym, szczególnie wśród swoich rówieśników. Jako osoba dość apodyktyczna, a zarazem nerwowa, potrafił być niekiedy zbuntowany, gdy uznał, że ktoś czyni źle i postępuje niegodnie. Generalnie rzecz biorąc był człowiekiem dobrym, prawym, a przede wszystkim uczciwym. Jednak wady narażały go w życiu na różne trudności, nie tylko w życiu osobistym, ale także w relacjach z innymi ludźmi. Mama miała z naszym tatem duży Krzyż, ale żyła i trwała, nasza mama była świętą osobą.”.
Miałam to szczęście mieć dobrego ojca. Andrzej Rusiecki miał 46 lat i dość liczną rodzinę, dlatego ciężko pracował, byśmy mieli zapewniony byt i w miarę dobre wykształcenie. A mając patent kupca, trudnił się dochodowym handlem: skupował ładne konie dla wojska, świnie na handel za granicą i na potrzeby krajowe. Swoje interesy prowadził dobrze i uczciwie, gdyż był znany w okolicy, jako solidny, przez Ukraińców zwany: „żetelny”. Po temu cieszył się uznaniem i często znajdował pomoc od samych Ukraińców. W przyszłości właśnie to w poważnym stopniu zaważyło na decyzji, o ocaleniu naszej rodziny od zagłady, gdy przyszło do rzezi ludności polskiej z ręki banderowców w Swojczowie.
Sprawna administracja państwa i dobra atmosfera w szkole, ma zasadniczy wpływ na właściwe ukształtowanie młodego człowieka, nic jednak nie może zastąpić w tym wielkim dziele naturalnych rodziców. Dziś fakt ten na różne sposoby potwierdza, już nie tylko tradycja, religia, czy historia narodu, ale nawet ustalenia szeroko pojmowanej nauki, w tym najważniejszych kierunków: pschologii i socjologii. Ja miałam to szczęście, mieć dobrych rodziców, a mogłam się o tym przekonać wielokrotnie i w bardzo różnych sytuacjach. Ale nawet oni z kolei zawdzięczają swoją dobroć i mądrość, własnym rodzicom, a moim już dziadkom. I dziasiaj po 60 – ciu już latach, chcę opisać i zaświadczyć, że w życiu nic się nie dzieje, bez woli Bożej.
Rodzina Rusieckich w mojej pamięci zapisała się, jako głęboko wierząca i praktykująca. Dziadka Karola, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, często widywałam modlącego się z różańcem w ręku, jak przechodził się po naszym polu. Babcia z kolei znana była w okolicy, jako „dobroduszna”, mówiło się że nikogo z domu nie wypuściła głodnego, bez nakarmienia i bez wsparcia. Moja mama Bronisława Rusiecka z d. Lipina, była osobą bardzo gorliwą i ciągle, aż po dzień śmierci kochającą modlitwę. Opowiadała mi, że jej dziadek, jeszcze za carskiej Rosji, miał w kamienicy w podziemiu, w Turopinie na Wołyniu: kaplicę i polską szkołę. To właśnie w tej szkółce pobierała nauki, także nasza mama Bronisława, która powiła potem ojcu ośmioro dzieci, w tym i mnie.
Byłam ukochaną wnuczką dziadka, gdyż dziadek swojej córy nie miał, za to miał sześciu synów. Po temu wzięli sobie z babcią na wychowanie sierotę Marię, którą wszyscy synowie dziadka i babci, musieli uznać z serca za swoją siostrę. Nic zatem dziwnego, że bywałam przez dziadka, babcię i wszystkich stryjów, nadwyraz rozpieszczana, to z kolei zaowocowało i tym, że wyrosła ze mnie żywa i dość psotna dziewucha. Przy tym wszystkim z woli Bożej Opatrzności bardzo wcześnie zmarł mój braciszek Kazio i to ja właśnie, zastępowałam ojcu teraz syna, co miało swoje, rzecz jasna przełożenie na musztrę i twarde wychowanie.
Dobrze pamiętam, jak potrafił mnie karcić, gdy coś nabroiłam, a ćwiczyć przy tym w cnocie posłuszeństwa. Zwykle był to „klaps”, a potem kazał ojciec klękać i modlić się w głos. A ja żegnając się mówiłam niewyraźnie: „Wymię Ojca i Syna....” . A ojciec na to surowo: „Módl się wyraźnie!”. A ja z płaczem znowu powtarzałam: „Wymię Ojca i Syna....”. Kończyło się to drugim klapsem i drugim ojcowskim: „Mów wyraźnie! W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.....”, robił przy tym ładny znak krzyża. Ojciec wymagał od nas wszystkich, ładnej i wyraźnej modlitwy, a nie seplenienia, coś tam sobie pod nosem. [fragment wspomnień Petroneli Władyga z d. Rusiecka ze wsi Swojczów na Wołyniu]
Roraty zatem to pierwsza msza o wschodzie słońca w okresie adwentu. Jest to msza wotywna o Najświętszej Maryi Pannie. Nazwa mszy pochodzi od od słów „rorate cæli desuper” („spuśćcie rosę niebiosa”). Charakterystycznym elementem rorat jest zapalanie świecy, zwanej (świecą roratną). Świeca ta umieszczana jest w pobliżu ołtarza jedynie w adwencie. Symbolizuje Najświętszą Maryję Pannę. Współcześnie z uwagi na udział dzieci i młodzieży roraty odprawia się często wieczorem. W niektórych parafiach dzieci przychodzą na msze roratne z zaświeconymi lampionami.
 

YouTube: