W moim felietonie pt. „Niemcy inaczej czyli rozum Beethovena, szyba Glucka, humor Brahmsa i sopran Thomas Mann” w zamieszczonym w tygodniku „Gazeta Polska” w stałej rubryce „Widziane z Brukseli” pisałem o niemieckim... poczuciu humoru (sic!). W powszechnym odbiorze jest on ciężkawy, w przeciwieństwie do (rzekomo?) lekkiego dowcipu francuskiego, ironicznego i sarkastycznego angielskiego oraz rubasznego naszego, polskiego, sarmackiego. Jeśli nawet są to stereotypy, to z czegoś się biorą…
Hitchcock od musicalu i 6 szylingów „rasisty” Kiplinga
W ostatnim moim artykule pt. „Anegdota made in USA”, który ukazał się na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” w dniu 12 listopada 2020 roku piszę o Ameryce, przyglądającej się sobie w zwierciadle anegdoty. Dziś niejako kontynuacja tematu, tyle, że w odniesieniu do Brytyjczyków. Nie, nie będę cytował skeczy Monthy Pythona – nie w tym rzecz. Chodzi mi raczej o pokazanie „synów Albionu” (córek także) przez pryzmat anegdot, a więc czegoś co zdarzyło się naprawdę z udziałem znanych polityków czy ludzi kultury.
Kiedyś Alfreda Hitchcocka, autora jednych z najwybitniejszych w historii kina filmów sensacyjnych, kryminalnych, zapytano dlaczego tworzy wyłącznie takie. Mistrz Alfred odpowiedział z typową dla swojej nacji ironią: „a jakież mógłbym robić? Przecież, gdybym zrobił musical, to cała publiczność czekałaby kiedy jedna z tancerek padnie trupem”…
Nie polecam tego ani sobie ani moim rodakom, składającym zeznania do Urzędów Skarbowych – jedynie informuję, że wielki pisarz George Bernard Shaw – wiem, wiem, Irlandczyk, ale wówczas Irlandia była częścią Wielkiej Brytanii i Irlandczycy rozliczali się z brytyjskimi urzędami podatkowymi – składając kiedyś zeznanie podatkowe w rubryce: „Kto jest wspólnikiem w Pańskim interesie?” odpowiedział tyleż dowcipnie, co w jakiejś mierze prawdziwie: „Urząd Podatkowy”...
Pozostając w kręgu angielskiej literatury, to jeden z moich ulubionych pisarzy Rudyard Kiplig, ten od „Księgi dżungli”, która w ostatnich latach przez różnych lewicowych oszołomów została uznana za rzekomo… rasistowską (sic!), co skądinąd pokazuje kompletny brak zrozumienia historycznych kontekstów i aintelektualną chęć patrzenia na przeszłość przez współczesny pryzmat – jest bohaterem szeregu anegdot, z czego jedna szczególnie przypadła mi do gustu. Oto ona – choć nie wydaje mi się, aby Kipling miał szkockie korzenie… – ów angielski laureat Nobla z roku 1907 cieszył się w Londynie opinią pisarza świetnie opłacanego, któremu za każde słowo wydawca płaci astronomiczną sumę – biorąc pod uwagę liczbę słów w książce – 6 szylingów. Pewna wielbicielka jego twórczości koniecznie chcąc mieć jego autograf potraktowała tę opinię całkiem serio i pisząc do niego list z prośba o podpis załączyła ...czek na 6 szylingów. Wiedzący o owym stereotypie pisarz odpowiedział jednym słowem: „dziękuję”.
Królewskie poczucie humoru...
Poczucie humoru było (czy jest?) udziałem brytyjskich głów koronowanych. I tak król Edward VII panujący w latach 1901-1910, gdy był jeszcze uczniem, został kiedyś ostro przywołany do porządku przez księdza na lekcji religii: „Niech Wasza Królewska Mość nie zapomina, że jest jeszcze coś wyższego od króla”. Na co książę Edward ripostował: „Wiem, as!”.
Edward VII panował w czasach, kiedy nie było podziału na niepodległa Irlandię i brytyjską Irlandię Północną, a Irlandia była, jak mówią Irlandczycy „pod brytyjską okupacją”. Stąd też znów zacytuję Irlandczyka George’a Bernarda Shawa, który przecież jest częścią anglosaskiego kodu kulturowego. Kiedyś irlandzki dramaturg posprzeczał się. Jego oponent zdenerwowany krzyknął: „Daję głowę, że mam słuszność!”. Na co Shaw: „Biorę w zastaw tylko rzeczy wartościowe”.
Prawdę mówiąc nie znoszę eks-premiera Jej Królewskiej Mości z lat 1916-1922 George’a Davida Lloyda za jego nieszczęsną „linię Curzona” i chęć zabrania Polakom Kresów Wschodnich oraz za to, że w ramach brytyjskiej „balance of power” czyli równowagi sił na Starym Kontynencie wspierał przegrane w I wojnie światowej Niemcy – kosztem Polski. W tej całej mojej niechęci do niego przyznaję mu umiejętność celnych ripost. Tak było podczas spotkania wyborczego, gdy zdecydowana większość jego uczestników była do niego wrogo nastawiona. Bez przerwy przerywano mu, krzyczano i wyzywano go. W pewnym momencie jakaś nawiedzona kobieta – takie zdarzają się pod każdą szerokością geograficzną ...– zaczęła mu wygrażać pięścią i krzyczeć: „Gdyby Pan był moim mężem, dałabym Panu trucizny!”. Na co premier Lloyd z angielską flegmą: „Gdyby Pani była moją żoną, to pozwoliłbym się jak najszybciej otruć”.
Cóż, „nobody is perfect” – czyli nikt nie jest ideałem, w związku z tym, przyznaję: urodziłem się w Londynie. Było to podczas słynnej w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej „mgły stulecia”. W Polsce w tym czasie – przełom 1962/1963 – była „zima stulecia”. Do Brytyjczyków zatem mam stosunek subiektywny, a czasem ambiwalentny. Doceniam jednak angielskie poczucie humoru, swoisty dystans i specyficzną autoironię. Te wszystkie przymioty wykazał inny premier Jej Królewskiej mości Winston Churchill, gdy kelner przypadkiem oblał mu szampanem jego łysinę. W towarzystwie zapanowała grobowa cisza. Kelner skamieniał. Po chwili milczenia sir Winston zareagował: „Doprawdy, mój drogi, uważa Pan, że to mi pomoże?”.
Już wcześniej cytowałem króla Edwarda VII. Poczuciem humoru wykazał się także król Karol II Stuart (1660-1685). Gdy odważono mu się powiedzieć, że opinia publiczna twierdzi, że Jego Królewska Mość jeszcze nigdy nic głupiego nie powiedział, ale z drugiej strony nigdy nic mądrego nie uczynił – monarcha zripostował: „To pierwsze stosuję się do mnie, to drugie do moich ministrów”.
Agathy Christie recepta na małżeństwo
Ale przecież dowcipni i zdystansowani są nie tylko Brytyjczycy, ale też Brytyjki. Autorka jednych z najbardziej poczytnych na świecie kryminałów Agatha Christie, dziesiątki lat przed prezydentem Francji Emanuelem Macronem i jego pierwsza damą Brigitte Macron z domu Trogneux primo voto Auzière wyszła za mąż – skądinąd po raz drugi – za dużo od niej młodszego archeologa Maxa Mallowa. Christie komentowała ten fakt, przyznać trzeba, bardzo dowcipnie: „Archeolog to najlepszy mąż, jakiego może sobie wymarzyć kobieta. Im starsza się staje, tym bardziej wzrasta jej wartość w oczach męża”.
Tak, proszę Państwa, poczucie humoru, nawet specyficznego, to część brytyjskiego dziedzictwa. Znacznie przyjemniejsza w odbiorze niż zdrada Polski w Teheranie A. D. 1943 i Jałcie A. D. 1945 oraz niezaproszenie polskich żołnierzy – w tym lotników, którzy uratowali wcześniej Wielką Brytanię w „Bitwie o Anglię” – na powojenną „Defiladę Zwycięzców” w Londynie....
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (16.11.2021)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 523
Jednak jako pierwsi otwarli swój rynek na polskich hydraulików. Osobiście cenię angielski konserwatyzm, ale nie rozumiem jak mogło dojść do takiej jawnej promocji dewiacji seksualnych nawet w dumnym Albionie :-)