Czy historia pomaga w rozumieniu współczesności? Na pewno. Czy znajomość dziejów jest niezbędna dla polityków? Może nie tyle niezbędna, ale niesłychanie pożyteczna. Wszakże: „Historia magistra vitae est”, jak głosi łacińska maksyma. W rzeczy samej: „Historia nauczycielką życia”. Piszę to jako polityk, który z wykształcenia jest historykiem i dla którego zanurzenie w historii było istotne. Ba, kluczowe. To napisawszy czynię od razu zastrzeżenie: nie każdy polityk, który z wyksztalcenia był historykiem … rozumiał historię. Co więcej , było szereg takich, którzy kończąc studia historyczne, a więc mając ,wydawałoby się, zrozumienie dla roli historii, jako politycy działali zupełnie jakby byli … historycznymi analfabetami! Za rządów koalicji PO-PSL ograniczono lekcje historii oraz zakres dziejów „do przerobienia” na lekcjach. Decyzje te nie tylko aprobowali, ale wręcz je w praktyce politycznej wspierali, absolwenci historii (historykami bym ich jednak na pewno nie nazwał), jak premier Donald Tusk (skończył historię na Uniwersytecie Gdańskim), prezydent Bronisław Komorowski (skończył historię na Uniwersytecie Warszawskim), marszałek senatu Bogdan Borusewicz (skończył historię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim), czy Grzegorz Schetyna (skończył historię na Uniwersytecie Wrocławskim – tak jak ja – wtedy zresztą noszącym imię Bolesława Bieruta…). Ten ostatni przynajmniej długi czas był za dekomunizacją.
Jak podchodzić do historii: cynizm czy realizm?
Jak widać, historycy na stanowiskach państwowych nie gwarantują dbałości na niwie państwowej o nauczanie dziejów Polski i świata w naszych szkołach.
Zresztą nie chodzi tu tylko o historyków. W II kadencji Sejmu RP (lata 1993-1997) mieliśmy największą w historii – nigdy później to się nie powtórzyło – liczbę nauczycieli wśród posłów. Czy w jakikolwiek sposób przez to wzrosła rola oświaty i poprawiła się kondycja szkolnictwa podstawowego czy średniego? Na pewno nie.
I dalej: czy fakt sporego udziału prawników w życiu publicznym, w tym politycznym, także w parlamencie z definicji podnosi jakość prac legislacyjnych oraz autorytet stanowionego przy ich udziale prawa? Niestety, nie.
„Historia to przeważnie fałszywy zapis zdarzeń w większość bez znaczenia, spowodowanych przez władców, najczęściej podłych oraz wojskowych, w większości głupców ” – pisał efektownie, ale jednak z olbrzymią przesadą Ambrose Gwinett Bierce, amerykański dziennikarz i pisarz, jeden z najwybitniejszych twórców „powieści grozy”, prekursor „czarnej literatury XX wieku”. To uproszczona wizja dziejów, nawet jeśli sporo władców nie grzeszyło szczególną moralnością, a niemała liczba dowódców armii nie była orłami.
Bóg historii nie zmieni – a historycy i owszem ...
Zamiast cynicznego, a więc skrajnego podejścia do historii, proponuję podejście bardziej realistyczne.
Najłatwiej jest zwalić wszystko na historyków, którzy opisują losy kraju i świata nie tak, jak zdaniem wielu, powinni. Cóż, zawsze musi być ten winny. Historycy są łatwym celem i najprostszą do upolowania przez polityków czy publicystów „zwierzyną łowną”. Jak pisał Samuel Butler, angielski pisarz, muzyk, podróżnik, krytyk wiktoriańskiej Anglii: „Powiadają, że sam Bóg nie może zmienić przeszłości, ale historycy to potrafią. I pewnie dlatego przez to są dlań pożyteczni. On toleruje ich istnienie”.
Ciekawe podejście do historii (nie do historyków!) miał sir Winston Churchill. Ten zapewne najwybitniejszy brytyjski polityk XX wieku, premier Jej Królewskiej Mości, ale też laureat Nagrody Nobla w dziedzinie … literatury(!), a wcześniej poczytny korespondent wojenny pisał, iż: „Cała historia świata da się streścić prostym stwierdzeniem faktu, że narody, gdy są silne, to nie zawsze są sprawiedliwe, a te, które obstają przy sprawiedliwości nie zawsze zaliczają się do silnych”. Churchill wiedział, co pisze. Pisał przez pryzmat zapewne także własnej ojczyzny – kraju, którego dewiza: „My country: right or wrong” z definicji powiększała zastępy tych, którzy uważali, że liczy się goła siła, a nie równe reguły dla wszystkich i zasady etyki.
Nie lubię cynizmu, w tym cynizmu w podejściu do historii. Od cyników wolę stoików. Uwaga Edwarda Gibbona, najwybitniejszego historyka brytyjskiego, że: „Historia to niewiele więcej niż rejestr zbrodni, głupot i nieszczęść” zdaje się być znowu skrajnie generalizująca. Na tyle, że jednak nieadekwatna do rzeczywistości, bo historia to również mądrzy władcy, heroizm jednostek i narodów, umiejętność przewidywania, a także nierzadko łut szczęścia czy również starannie przegotowanych planów i zwycięstw odniesionych dzięki nim.
Już prędzej rację miał Eric Hoffer, amerykański pisarz, filozof i politolog, który pisał, iż: „Historia jest grą prowadzoną przez najlepszych i najgorszych ponad głowami znajdującej się miedzy nimi większości”.
Bajki zamiast prawdziwej historii
Powiedziawszy to wszystko, upomnieć się należy jednak o fakt, że znajomość historii jest doprawdy zaletą i jest społecznie pożyteczna. Miał rację Cyceron, pisarz, mówca, dowódca wojskowy, filozof i prawnik, pisząc: „Nie znać historii, to być zawsze dzieckiem”. Innymi słowami, choć w podobnym duchu wyraził to dziewiętnaście wieków później Monteskiusz, mówiąc: „Gdy zabraknie historii, zastępują ją bajki”.
Natomiast Philip Guedalla, angielski adwokat, ale też popularny pisarz historyczny i podróżniczy oraz biograf twierdził, z dużą niechęcią do ludzi zajmujących się badaniem dziejów, że: „Historia się powtarza, a historycy powtarzają samych siebie”.
Dwóch Polaków, z których żaden nie był historykiem, ale obaj żyli w komunizmie wyraziło swój dystans do manipulowania historią czy po prostu przeinaczania dziejów. Tak oto pisał Stefan Kisielewski: „Wypadki minione też się zmieniają”. Pośrednio wtórował mu Stanisław Jerzy Lec: „W historii fakty niedokonane się liczą”.
Jako historyk z wykształcenia, dedykuję kolegom po fachu następującą dewizę Ernesta Renana, francuskiego historyka, filologa, filozofa, orientalisty i badacza historii religii, zwłaszcza chrześcijaństwa: „Talent historyka polega na stworzeniu prawdziwego obrazu z faktów w połowie fałszywych”.
Osobiście podpisuję się też pod stwierdzeniem George’a Santayany – amerykańskiego pisarza i filozofa: „Ci, którzy nie pamiętają swojej przeszłości, są skazani na jej powtarzanie”.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (04.06.2021)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 793
Coś dla pana i kolegów:
//Można mówić o ofiarach zbrodni niemieckich, sowieckich, a nie wolno mówić o ofiarach rzezi wołyńskiej. I to jest największy chyba błąd III Rzeczypospolitej – dokonano podziału ofiar na lepsze i gorsze. Co najbardziej przykre, nie dokonano nawet pochówków ofiar. Nie ma krzyży na ich grobach. I dzieje się tak pomimo deklaracji kolejnych rządów III RP, kolejnych prezydentów - mówi Salonowi 24 ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji Brata Alberta.// https://www.salon24.pl/n…
A wam tylko "wrak" w głowie(?).
"Trudno sobie wyobrazić, żebyśmy byli w jednym sojuszu NATO i Unii Europejskiej z Niemcami, jeśli byśmy nie pochowali ofiar zbrodni narodowosocjalistycznych Niemców na Polakach. W stosunkach z Ukraińcami niestety mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Mój osobisty zawód w tej sprawie - jako krewnego pomordowanych - polega na tym, że obecna ekipa rządząca obiecywała, że zerwie z tą kłamliwą narracją.?"
Przestańcie ludzi w końcu w ciula robić bo was "wykartkują" przy urnach.
A głupie gadanie, że to "Kreml podsyca nienawiść do Ukrainy" to sobie w buty wsadźcie.
Bo to wy ustawiacie nas przeciwko Ukrainie wożąc tam nasze pieniądze i leżąc plackiem przed każdą banderowską prowokacją.
(Ciekawe czy admin to puści?)
//To właśnie ta kłamliwa narracja. Tego typu działania nigdy nie doprowadzą do dobrych relacji polsko-ukraińskich. Można było też zaobserwować to podczas setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Pan prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki oddawali hołd Powstańcom Śląskim, Wielkopolskim, żołnierzom Piłsudskiego i Błękitnej Armii Hallera. Nie wspomnieli o Orlętach Lwowskich, czy uczestnikach wojny polsko-ukraińskiej 1919 roku. Andrzej Duda jest prezydentem już sześć lat. I ani razu nie odwiedził Lwowa, drugiego co do znaczenia miasta przedwojennej Polski. Miasta, w którym jest ogromna polska społeczność. Miasta o wielkiej tradycji polskiej. Aleksander Kwaśniewski miał chociaż odwagę, żeby pojechać i odwiedzić cmentarz Orląt Lwowskich. Jeżeli prezydent z opcji postkomunistycznej mógł to zrobić, to jak wytłumaczyć głowę państwa związaną z obozem patriotycznym, która nie miała odwagi pojechać do Lwowa.
Tegoroczne obchody miały charakter wyłącznie albo prywatny, albo robiony przez organizację pozarządowe, czy IPN. Najważniejszych polityków nie było. Czasem przyjdzie jakiś urzędnik. Ale najważniejsi politycy tego unikają. I to jest bardzo, ale to bardzo smutne.//