Bidenowi chodzi przede wszystkim o Chiny

Brukselski szczyt Paktu Północnoatlantyckiego pokazał z jednej strojny jedność Sojuszu, a z drugiej – istotne różnice pośród członków NATO, które trudno przezwyciężyć. Międzynarodowa opinia publiczna, a raczej ta jej znacząca część, która zwraca uwagę przede wszystkim na ciekawostki, szczytem NATO interesowała się przede wszystkim ze względu na udział w nim po raz pierwszy nowego prezydenta USA Joego Bidena.
To oczywiście było w jakiejś mierze ważne. Także dlatego, że odwróciło uwagę od istotnych, jeśli nie fundamentalnych różnic w polityce zagranicznej, które ujawniły się w sposób szczególnie spektakularny w ostatnich miesiącach.
Pekin – strategiczny konkurent
Gdy chodzi o stosunek do Pekinu, wielu ekspertów podkreśla, że po zmianie władzy w Stanach Zjednoczonych będzie łatwiej uzyskać wspólny euroatlantycki mianownik. Niektórzy uważają, że zimnowojenna retoryka poprzedniego prezydenta USA, a przede wszystkim jego osoba, była przeszkodą w uzyskaniu wspólnego frontu europejsko-amerykańskiego.
Zapewne w jakiejś mierze tak. Jednak akurat gdy chodzi o politykę wobec Chińskiej Republiki Ludowej, to 46. prezydent USA kontynuuje politykę swojego republikańskiego poprzednika. Definicja ukuta przez Donalda Trumpa o Pekinie jako „strategicznym konkurencie” pozostaje w mocy. Jak to w takim razie da się pogodzić z podpisaną w końcu grudnia, w trybie obiegowym przez 27 państw członkowskich, długoletnią umową o współpracy UE z Chinami?
Różne państwa były w różnym stopniu tym unijno-chińskim porozumieniem zainteresowane, ale presję na jego pospieszne zrealizowanie wywierały Niemcy. Nastąpiło to w ostatnich dniach niemieckiej prezydencji w UE, a więc między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem, pod koniec grudnia 2020 r.
Oczywiście potem nastąpiły wydarzenia, które stały się wodą na młyn Amerykanów, a nie zwolenników współpracy Unii Europejskiej z Państwem Środka. Chodzi o obustronne sankcje, zainicjowane jednak przez stronę unijną (Parlament Europejski), w kontekście muzułmańskiej mniejszości w ChRL, czyli Ujgurów. Sankcje Brukseli były dużo bardziej głośne niż realne, bo w praktyce objęły one komunistycznych dygnitarzy wyłącznie z prowincji, w której mieszkają Ujgurzy, a nie dotyczyły szczebla centralnego.
Strona chińska była jednak nieco zaskoczona sytuacją, w której Europa jedną ręką podpisuje fundamentalne porozumienie ekonomiczne, a drugą karze sankcjami za coś – stosunek do islamskiej mniejszości – co dotychczas nie przeszkadzało w dobijaniu interesów.
Dzisiaj retoryka euroatlantycka wobec Pekinu jest podobna, ale Europa wciąż, jak się wydaje, chce robić „deale” ekonomiczne z Chinami, co dla Waszyngtonu jest nie do pomyślenia. Czy to różnica nieprzezwyciężalna? Nie, ale trudna do przezwyciężenia.
Bidena mały reset z Rosją
Co do Gazociągu Północnego, czyli Nord Streamu, a konkretnie Nord Streamu 2, to zmieniła się polityczna geografia wewnątrz NATO. O ile wcześniej Biały Dom Trumpa i Pence’a blokował Nord Stream, także obkładając sankcjami, przynajmniej formalnie, zachodnie firmy, które chciały kolaborować z rosyjsko-niemiecką inwestycją, o tyle teraz Biały Dom Bidena i Harris dokonał strategicznego zwrotu i zrobił mały reset w relacjach z Rosją.
W praktyce nowa administracja USA odpuściła blokadę budowy czy też ściślej dokończenia Nord Streamu. Doszło do nierzadkiego paradoksu, że oskarżany o prorosyjskość Trump w polityce wobec Kremla de facto wszedł w buty Ronalda ­Reagana, choć na pewno nie używał jego retoryki. Natomiast Biden wszedł w… swoje własne buty z okresu dużego resetu w 2008 r.
Zapewne wielu zdumiał cynizm demokratów, z urzędującym prezydentem na czele, którzy atakowali republikańskiego prezydenta za rzekome związki z Rosją, a jak doszli do władzy, to w praktyce w kluczowej kwestii Rosjanom (i Niemcom!) odpuścili. Być może jest to cena, którą Waszyngton postanowił zapłacić za normalizację stosunków z Berlinem.
USA w Europie stawiają na Niemcy
Jeśli tak, to może to przypominać okres sprzed trzech kadencji, gdy Obama z Bidenem przy pomocy sekretarz stanu Hillary Clinton dokonywali całkowitej zmiany w relacjach z Federacją Rosyjską, przede wszystkim po to, aby pozyskać jej neutralność (nawet nie przychylność! – to byłoby raczej nierealne) w sprawach Iranu i Bliskiego Wschodu. Tyle że wtedy poświęcili na ołtarzu „appeasementu” z Moskwą Polskę i państwa naszego regionu, nie mówiąc już o tych państwach, republikach postsowieckich, które jeszcze nie są ani w UE, ani tym bardziej w NATO.
Dziś USA dokonują strategicznego zwrotu w polityce europejskiej, stawiając ponownie, po czterech latach, na Berlin – ale jedno się nie zmienia. A mianowicie to, że koszty tego będą płaciły Polska i państwa naszego regionu. Choćby Bałtowie i Ukraina, bo dla nich zamknięcie amerykańskich oczu na Nord Stream 2 oznacza cios w plecy – w plecy państw, które powstały na gruzach Związku Sowieckiego. A także, choć w nieco mniejszym stopniu, cios w plecy Polski i w jakiejś mierze krajów skandynawskich.
Pewnie dlatego, czując zaniepokojenie, a tak naprawdę rozgoryczenie Tallina, Rygi i Wilna (oraz Kijowa), prezydent Biden spotkał się z prezydentami krajów bałtyckich w kuluarach szczytu NATO w Brukseli.
Wykorzystaliśmy swój czas
Polska musi grać na takim boisku międzynarodowym, które faktycznie jest. Mówiąc metaforycznie, jest ono zapewne bardziej grząskie niż rok czy dwa temu, wiatr bardziej wieje w oczy, przeciwnicy korzystają z przychylności sędziego i bezkarnie faulują, a my nie możemy wprowadzić naszych rezerwowych. W polityce międzynarodowej bowiem, jak w życiu, nic nie jest dane raz na zawsze. Trzeba umiejętnie korzystać ze swoich „slotów”, „pięciu minut”, które otrzymują od losu czy Opatrzności poszczególne kraje, niebędące globalnymi rozgrywającymi.
Gdy zatem słyszę krytykę opozycji, która oskarża władze Rzeczypospolitej o rzekomy przechył protrumpowski i stawianie tylko na amerykańskiego konia – to chwytam się za głowę i wybucham złym śmiechem. Przy wszystkich naszych błędach, które jako państwo polskie popełnialiśmy w polityce zagranicznej w ostatnich pięciu latach, akurat gdy chodzi o nasze relacje z Waszyngtonem, to wykorzystaliśmy koniunkturę, moim zdaniem, na 100 procent. Dziś widać jak na dłoni, że z fazy wyjątkowej koniunktury w relacjach bilateralnych z USA wchodzimy raczej w fazę dekoniunktury. Tym bardziej dobrze, że potrafiliśmy wykorzystać wcześniej każdy moment.
W polityce zagranicznej jest jak w życiu: „up and down”, „up and down”. Dobrze, że Polska, cokolwiek mówić, umiejętnie wykorzystała czas, kiedy byliśmy „up” – na górze.

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (17.06.2021)