Ukrainiec Waziłko był pobudzony aż koń pod nim tańczył

Do miasta Włodzimierz Wołyńaki przyjechaliśmy w sobotę rano. W niedzielę mama Maria Szewczuk z d. Lewandowska spotkała kobietę z Mohylna dalszą kuzynkę, która przyjechała końmi do męża brata, który już uciekł do miasta i właśnie wraca do domu. Mama nakazuje mi wracać do domu po męskie świąteczne trzewiki, które zostały pod stołem oraz po mięso, które mama zasoliła w małej beczułce w komorze. Mam także samogonę w butelkach przywieźć, schowana jest w ogrodzie w tytoniu.
Pojechałam. Dzień był słoneczny. Jechaliśmy przeważnie przez pola. Gdy już dojeżdżaliśmy do Mohylna, zsiadłam z wozu bowiem Ukraińcy wszystkich, którzy wrócili z miasta z miejsca zabijali. Wiedzieli, że tacy Polacy przynosili informacje z miasta i namawiali ludzi do ucieczki. Poszłam więc przez żyto prosto do Szczurowskich, to był pierwszy dom od pola. W domu był tylko wujek Antoni Szczurowski, chwilę u niego pobyłam, a potem idę dalej.
Przechodę przez drogę i boję się strasznie, by mnie Ukraińcy nie zobaczyli. Biegnę dalej przez żyto poza wioską i wychodzę prosto na dom wujka Adamka. Spotkałam tam młodzierz: Antonina Adamek lat 19, Jadwiga obecnie po mężu Kozioł, Franciszka Mroziuk lat 17 oraz jej koleżanka Halinka Buczko. A z chłopaków to był Edek Bernacki i Antoś Konstantynowicz, kowala syn.

 
Na wsi czekali rezuni i straszne męki przed śmiercią

 
Wujek Adamek był na podwórzu, przychodzi do mieszkania i mówi do mnie “Ludwisiu schowaj się.”. Pytam się odruchowo: „A gdzie?” I chowam się za piec w pokoju. Wujek wyszedł  z powrotem na podwórek do Ukraińca, który szedł do wujka. Ukrainiec mówi do wujka: “Szcze priszła Frankowa dziewczyna z Brechiw!”. Wujek Adamek odpowiada twardo: “Nie widziałem żadnej dziewczyny, zgłupiałeś czy co może?”. A był to niedaleki sąsiad Sergiej lat okolo 45, jego syn mordował Polaków.
Wieczorem poszłam do swego domu, bardzo sie bałam tam iść, spotkałam stryjenkę Wicha żonę, płakała i ubolewała nad naszym losem tułaczym. Wzięłam co trzeba i tak sobie myślę, że nie wiem czy dam radę wrocić do miasta. A tu jeszcze samogonę każą przynieść. Bardźo świnie krzyczały w chlewie, poszłam na ogród, narwałam czerwonej konieczyny i zaniosłam świniom, wodę także zaniosłam. Potem poszłam nocować do wioski, u stryja bałam się nocować.
Śpimy w stodole, ze mną Antosia, ciocia 23 lata i Jadwiga. W nocy jechała furmanaka drogą, tuż koło stodoły, a w tym czasie to już tylko bandyci jeździli. Kiedy dziewczyny posłyszały wóz, poklękały i modlą się. Jedna mówi litanię do Matki Bożej, a druga “Kto się w opiekę odda Panu swemu….”
I ja się obudziłam i też zaczynam się modlić. Odmawiałam pacież i modlitwę do I Komunii Świetej, dalej nie umiałam się modlić. Zaczęłam więc rozmawiać z Bogiem: “Boże daj mi szczęśliwie zajść do miasta, a przyrzekam że nauczę się na pamięć Litanię do Niepokalanej NMP oraz ‘Kto się w opiekę odda Panu swemu’.”
Raniutko idę do pani Sabiny Buczek, wdowy, wiem że ma jechać do miasta Włodzimierza Wołyńskiego. Namawia mnie bym się ukryła w życie i tam przy drodze na nią poczekała, przez wieś bowiem niepodobna jechać. Tak też uczyniłam i czekam, kto jedzie drogą, boję się choćby głowy wychylić. Z dala poznałam, że jedzie pani Sabina, poznałam gniadego konia. Jedziemy razem. Naraz  przed nami, może niecały kilometr jedzie cały wóz chłopa, ja już truchleję na tym wozie. Jeśli są z Mohylna to na pewno mnie poznają, zabiją mnie nie ma mowy. Ale chwała Bogu, jak jechali ze wschodu na zachód, tak pojechali. Chociaż wioski omijaliśmy, to niestety i na drogach bandytów można było spotkać. Było jeszcze trzy km do miasta, patrzę i widzę, że mama wyszła po mnie.
Kiedy mnie zobaczyła powiedziała: “Ludwisiu, ja myślałam że Cię już nigdy nie zobaczę”, a tak przy tym płakała, że mówić prawie nie mogła.  Opowiadała potem, że ludzie b. na nią nakrzyczeli: “Po coś ty wysłała dziecko do Mohylna, żeby tam zabili?” A powszechnie mówiono, że kto poszedł na swoją wioskę z miasta, to już często nie wracał nigdy. Jadwiga Buczko wróciła z miasta do domu i rano krowę doiła, przyszli zabrali i zabili, w mieście zostawiła męża i osierociła dwoje małych dzieci. Nasza dalsza kuzynka wróciła z miasta po krowę do domu w Kohylnie. Zabili. Najmłodsze dziecko miało trzy latka tylko. Ze wsi Zahadka Polak Cybulski uciekł całą rodziną, mieli troje dzieci: córkę i dwóch synów. Wysłał ojciec do domu syna, w moim wieku był, tylko 14 lat. Miał przynieść uprząż, była zakopana, już nie wrócił, zabili go Ukraińcy. Wieś Zahadka leżała tylko trzy km na północ od Mohylna.

 
W mieście panował głód i roboty dla III Rzeszy Niemieckiej

 
Niestety w mieście los nas wszystkich wcale nie oszczędzał dlatego ludzie nawet z narażeniem życia wracali do swoich zagród po resztki dobytku, po ukrytą żywność, czy inne dobra. Najgorzej było z końmi i krową, nie było co dać im jeść. Mieszczanie mają tylko niewiele ziemi dla utrzymania swojej trzody.
Jedziemy więc na drugi koniec miasta do innych gospodarzy, tam niestety to samo. Moja mama Maria nalega by jechać do dużej wsi gminnej Werba do mamy wujka Lewandowskiego, tłumaczy że tam są Niemcy i Polacy stamtąd nie uciekają.
Pojechaliśmy do Werby, było tam gdzie paść konie i krowę. Brat zwiózł zboże wujkowi, bo oni mieli tylko jednego konia, a u nas para silnych koni. Byliśmy we wsi Werba dwa tygodnie. Po 15 sierpnia 1943 r. znów wrociliśmy do miasta Włodzimierza Wołyńskiego. Pewnej nocy banda ukraińska biła się z Niemcami we wsi Werba, my uciekliśmy ze stodoły i leżeliśmy na łące, baliśmy się, że mrowie kul zapalających dopadnie i naszej stodoły. Od rakiet było w nocy widn, jak w dzień. Niemcy wzywali pomocy z miasta Włodzimierza Wołyńskiego. Rano rodzice zdecydowali, że trzeba wracać do miasta.
Z Werby do naszego domu bylo 7 km, raz z mamą wybrałyśmy się do domu we wsi Mohylno i zaczęłyśmy żąć żyto. Wszyscy Polacy którzy zostali we wsi zbierają zboże, a nasze stoi na pniu. Nikt nie wiedział, co robić. Mama już chciała wracać do domu. Od południa do wieczoru żełyśmy żyto. W tym czasie jechał z lasu na koniu Ukrainiec i bardzo bacznie nam się przyglądał. My tymczasem nocowałyśmy u wujka Franka, zabitego wcześniej. Raniutko mama kazała mi iść do wojenki Sabiny, mieszkała w środku wsi, to był dom rodzinny mamy. Miałam zapytać Sabiny, co mamy robić? Pobiegłam, tak że nikt mnie nie zauważył, pytam się co mamy robić? Wujenka tak mi powiedziała: “Nie wracajcie, by my jeśli uciekniemy, to tak jak stoimy!”.

 
Tak Ktoś kieruje człowiekiem żeśmy uniknęły tej śmierci

 
Wrociłam i mamie to przekazałam. Wtedy mama podebrała miodu z uli i złapała parę kogucików do kosza i około południa idziemy do wsi Werba. Uszliśmy trzy km do wsi Owadno przez las, mama w Owadnie zaszła do obcych ludzi, pytać co oni zamierzają robić. Czy pozostaną w domu na gospodarstwie, czy moze zdecydują się uciekać. Ta pani Polka powiedziała, że póki Niemcy są w Owadnie, to oni siedzą ale kiedy tylko Niemcy wyjadą, oni też stąd wyjadą. Wszystko mieli już spakowane. Owadno to była stacja kolejowa. Teraz mama juz zrozumiała, że nie ma po co wracać, jeśli inni ludzie także uciekają.
Wrociłyśmy do Werby. Okazało się, że w trakcie naszego zatrzymania u tej Polaki, szukał nas ów Ukrainiec na koniu, ktoś nas widział i powiedział mu, że udałyśmy się na Werbę. Ujechał kawałek drogi, był uzbrojony ale nas nie znalazł i zawrocił. Nazywał się Waziłko. O tym dowiedzieliśmy się, gdy już byliśmy z powrotem we Włodzimierzu Wołyńskim.
Przy drodze do Owadna mieszkała pani Kozłowska, zbierała zboże na polu, to właśnie ją ów Ukrainiec pytał: “Czy dawno temu szła Szewczukowa z dziewczyną?” Opowiadała, że był bardzo zdenerwowany, koń aż pod nim tańczył. Pani Kozłowska męża miała w niewoli niemieckiej z 1939 r. i miała sześcioro dzieci i wszyscy razem zbierali zboże. Dziś myślę o tym tak: “Tak coś, czy Ktoś kieruje człowiekiem, żeśmy uniknęły tej tragicznej śmierci, to był sierpień 1943 r.!”
Kiedy z Werby z powrotem pojachaliśmy do miasta Włodzimierz Wołyński, dowiedzieliśmy że tata brat Jan Szewczuk, co mieszkał na Marcelówce także uciekł wozem z żoną i córką do miasta. Z miasta już udał się do Mohylna, ponieważ dowiedział się, że zmarła matka, a moja babcia Agnieszka Szewczuk. W tym ostatnim czasie przebywała u Szczurowskich. Przyszli tam także Ukraińcy i zabrali stryja, tak że nawet nie pochował swojej matki. Jak go potem zamęczyli i gdzie pochowali, tego nikt nie wie, miał około 53 lata. We Włodzimierzu Wołyńskim zamieszkaliśmy na ul. Lotniczej, w domu gospodarskim na przedmieściu. Dom był pusty po Ukraińcach, którzy byli w niemieckiej policji, a nawiali z bronią do lasu do bandy. Bali się niemieckiego odwetu dlatego zabrali ze sobą całe rodziny. Ten Ukrainiec nazywał się Kalińczuk. Tam zakieszkaliśmy z drugą rodziną Mirowskich z Marcelówki, było ich 7 osob. Mirowscy mieli duży pokój, a my mały. Mieszkaliśmy tam do lutego 1944 r. Wielu Polaków zostało zabitych przez Ukraińców, nawet w samym mieście Włodzimierz Wołyński. [fragment wspomnień Ludwiki Podskarbi z d. Szewczuk ze wsi Mohylno na Wołyniu, wspomnienia spisała osobiście i przesłała do mnie do publikacji Pani Ludwika, a wspomnienia opracował autor bloga S.T. Roch]