Fundusze emerytalne i budżet

W celu utrzymania formalnie zadłużenia państwa dokonuje się różnych sztuczek, a właściwie oszukańczych manipulacji. W Polsce bowiem nic od czasów PRL nie zmieniło się faktycznie w strukturze budżetu państwa. Państwo, czyli rządzący nim zawłaszczają, co tylko możliwe oferując społeczeństwu resztki z pańskiego stołu. Klasycznym przykładem są składki ubezpieczeń społecznych, które w swoim czasie zostały zagrabione przez PRL i do dzisiejszego dnia niezwrócone. W związku z tym wydatki ZUS na różne świadczenia muszą być wspomagane z budżetu państwa, a wobec wzrostu liczby emerytów, którzy nie chcą „wspierać partii czynem i umierać przed terminem”, sprawa stała się dla budżetu nieznośna.

Cały hałas koło tej sprawy został skupiony na rozliczeniu finansowym, które skomplikowało się po wprowadzeniu „trzech filarów” ubezpieczeń emerytalnych. Pośpiech, z jakim wprowadzono ten system wskazuje wyraźnie na to, że ktoś był zainteresowany w stworzeniu wolnej strefy manipulowania funduszami emerytalnymi w myśl zasady, że najlepszym biznesem jest „collecting money”, czyli zbieranie pieniędzy. Pomijając fakt, że polski system finansowy był i prawdopodobnie w dalszym ciągu jest nieprzygotowany na wiarygodne operacje w tym względzie, główny problem leży po prostu w braku pieniędzy i na to nie zaradzą żadne manipulacje.

W całym tym zamieszaniu zapomniano tylko o jednym, a mianowicie o poziomie polskich emerytur. Zapewne nie jesteśmy pod tym względem na ostatnim miejscu w UE, bowiem mamy zawsze poza nami Bułgarię i Rumunię, ale jest to niewielka pociecha.

Według ostatnich danych przeciętna płaca w Polsce wynosi 3.500 zł./mies. a przeciętna emerytura ZUS 1.700 zł. czyli poniżej 50% płacy, a to już jest niezgodne z podstawowym założeniem konstrukcji emerytur. Ponadto w relacji do przeciętnych emerytur w krajach „starej Unii” polskie emerytury oscylują w granicach ¼ do 1/3 ich wartości, przy mniejszej rozpiętości w płacach. Krótko mówiąc polscy emeryci są dyskryminowani pod każdym względem nie mówiąc już o samowoli, a raczej bezprawiu panującym w polskim systemie emerytalnym. Z jednej strony bowiem wbrew postanowieniom konstytucyjnym ograniczono podstawę do obliczenia emerytury dla „normalnych” ludzi do 2, 5 wielokrotności średniej zarobków, a z drugiej strony stosuje się ciągle przywileje dla wybranych rodem z PRL. Jeżeli emerytura ma być związana z wielkością składek to powinno to wykluczyć jakikolwiek inny sposób regulowania jej wysokości.

Według informacji GUS osiągnęliśmy już realnie 50% PKB w przeliczeniu na mieszkańca w stosunku do krajów „starej” UE, w płacach jesteśmy już mniej więcej na tym poziomie, tylko w emeryturach odstajemy drastycznie. Ze względu na przeciętną przeżywalność nie mamy większego udziału emerytów aniżeli inni, mamy jedynie niewielkie odstępstwo na rzecz płci pięknej gdyż w wielu krajach europejskich wiek emerytalny mężczyzn i kobiet jest zrównany, u nas tego nie domagają się nawet najzaciętsze feministki. Mając jednak na uwadze nasze potrzeby w zakresie nadrabiania zaległości cywilizacyjnych nie zaszkodziłoby podwyższenie wieku emerytalnego o 2 lata przy równoczesnym doprowadzeniu emerytur do poziomu minimum przyzwoitości i likwidacji odziedziczonych po PRL przywilejów dla pretorian reżimu.