Kołowrót polsko niemiecki

W sprawach stosunków polsko niemieckich stale mamy do czynienia z bulwersującymi tematami, Jakby ktoś chciał celowo utrzymywać nas w stanie niepewności a nawet strachu przed konsekwencjami rzekomo nierozstrzygniętych spraw związanych z dziedzictwem wojennym.

Pisałem na ten temat wielokrotnie, a także w „Niezależnej” w artykule „Sprawa niemiecka”, dzisiaj powracam do tematu będąc poruszony dwoma dość różnymi w charakterze i wadze sprawami.

Pierwszą z nich jest sprawa obrazu Aleksandra Gierymskiego „Pomarańczarka” zrabowanego w czasie wojny z Muzeum Narodowego w Warszawie, który został zgłoszony do sprzedaży aukcyjnej w Niemczech. Tak się składa, że po Powstaniu Warszawskim udało mi się uciec z obozu i znalazłem się w końcu roku 1944 w Piastowie pod Warszawą. Nawiązałem kontakt między innymi z profesorem Jerzym Sienkiewiczem kustoszem Muzeum Narodowego i korzystając z „lewej” kenkarty zostałem wciągnięty przezeń do ekipy zabezpieczającej dzieła polskiej kultury w Warszawie. Była to realizacja jednego z postanowień aktu kapitulacyjnego Powstania Warszawskiego. Akcja nie miała szans na pełne zrealizowanie swego zadania zarówno ze względu na niemieckie szykany jak i brak czasu. Nie mniej zapakowano i skatalogowano dość znaczną ilość dzieł, między innymi ze zbiorów Muzeum Narodowego. Niemcy zresztą wbrew umowie większość z tego wywieźli do Niemiec, z czego po wojnie jakąś część odzyskano. Niewykluczone, że między nie odzyskanymi znalazła się „Pomarańczarka” lub też została po prostu zrabowana przez Niemców grasujących w Warszawie po Powstaniu.

Jedno jest pewne obraz ten jak wiele innych dzieł musiały być zgłoszone przez Polskę, jako zagrabione lub zniszczone przez Niemców. W tej sytuacji niezależnie od upływu czasu muszą być przez władze niemieckie zwrócone Polsce na mocy prawa wojennego potwierdzonego dyktatem / a nie umową/ poczdamskim i współczesne prawo niemieckie nie dotyczy tego przypadku.

Sprawa druga jest znacznie groźniejsza, dotyczy bowiem roszczeń niemieckich w stosunku do Szczecina. Uznaje się, że powoływanie się Polski na postanowienia poczdamskie są w tym wypadku chybione gdyż w treści tych postanowień użyto sformułowania, że Polsce, a raczej „polskiej administracji” jak to ujęto oddaje się wschodnią linię brzegową Odry, a Szczecin przecież leży na zachodnim jej brzegu. Pomijając fakt, że Szczecin leży i leżał po obu stronach Odry, powoływanie się na tak nieprecyzyjne sformułowanie jest po prostu nieporozumieniem. W tego rodzaju dokumentach ustalających szczegółowo granice decydująca jest mapa wykonana przez uprawnione organy. Taka mapa została wykonana i ofirmowana przez decydującego sygnatariusza, jakim był Związek Sowiecki / udział Polski w tym dziele nie ma znaczenia prawnego gdyż Polska nie była sygnatariuszem aktu poczdamskiego/. Kształt tej mapy nie został zakwestionowany przez pozostałych sygnatariuszy, czyli Wielką Brytanię, Stany Zjednoczone i Francję. Zresztą takich aktów wykonawczych było znacznie więcej, jak choćby wyznaczenie granicy enklawy królewieckiej, stref okupacyjnych itd.

Problem leży zupełnie gdzie indziej i wynika z celowych działań wprowadzających zamęt lub po prostu z głupoty ludzi reprezentujących Polskę.

Pierwszym działaniem na szkodę Polski jest upoważnienie Niemców do konfirmacji aktów alianckich. Niemcy współczesne nie mają żadnych praw do wypowiadania się w sprawach dotyczących byłej III Rzeszy Niemieckiej. Oczywiście mogą składać jednostronne deklaracje w odniesieniu do uznania obowiązujących granic państwowych, ale nie mogą prezentować się jako strona w sprawach rozstrzygniętych przez aliantów na zasadzie prawa wojennego.

Wbrew temu Polska dopuściła w traktacie Skubiszewskiego nie tylko do nadania prawem kaduka Republice Federalnej Niemiec uprawnienia do dokonywania ustaleń w tej mierze, ale nawet do stworzenia sobie furtki w postaci zastrzeżenia o „istnieniu Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 roku” co może tylko świadczyć o bezmiarze głupoty lub celowym wrogim działaniu w stosunku do Polski.

Na pocieszenie można tylko stwierdzić, że traktat ten w zakresie sprzecznym z dyktatem poczdamskim jest po prostu nieważny.

Odrębną sprawą jest rzekome zapomnienie przez Stalina o Szczecinie w chwili ustalania treści postanowień poczdamskich. Wybijmy to sobie z głowy, Stalin niczego nie przeoczył ani o niczym nie zapomniał, wszystko, co robił było odpowiednio przemyślane, chodziło tylko o to ażeby jak najwięcej było spraw zależnych od jego woli. Zostawił sobie, we własnym przekonaniu, jak najwięcej furtek do możliwości podejmowania swobodnych decyzji w stosunkach polsko niemieckich w zależności od koniunktury. Przecież ciągle miał w pamięci rok 1920 i marsz „po trupie Polski” do zasadniczego celu, jakim było przyniesienie na bagnetach rewolucji na zachód Europy z Niemcami na czele. Zresztą gdyby nie przedwczesna jego śmierć to niewykluczone, że ponowienie tego przedsięwzięcia by nie nastąpiło dla nas Polaków najboleśniejsze jest to, że reprezentujący nas władcy „III Rzeczpospolitej” sprawiają nam znacznie więcej zmartwień i kłopotów aniżeli nawet najgorsi sąsiedzi.