Sport ciężkich wypadków, tragedii, kontuzji

Żużel to jednak niebezpieczny sport. Czy dlatego przyciąga tylu widzów? Są dmuchane bandy, różne zabezpieczenia, których nie było wcześniej, gdy na polskich torach co roku ginęli żużlowcy. Dmuchanej bandy zabrakło na wyjściu z łuku w Grudziądzu (mieście, w którym jako dyrektor teatru pracował w II Rzeczypospolitej mój dziadek Henryk Karol Czarnecki) i tam uderzył na treningu Ukrainiec Andrzej Karpow. Dziewięć złamanych żeber, uraz płuc, wewnętrzny krwotok, operacja. Lekarze wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. Ciężki stan - jedyne pocieszenie, że stabilny.

To wydarzenie wplata się w ciąg innych wypadków, na szczęście nie tak poważnych, ale na początku sezonu kontuzja goni kontuzję.

Oczywiście jest łatwiej niż powiedzmy 40 lat wstecz, gdy powszechne były wypadki śmiertelne na torze. Największe śmiertelne żniwo zebrał wówczas Falubaz Zielona Góra, w którym co roku niemal ginął jeździec na meczu lub treningu.
Nie wertowałem kronik, piszę "z pamięci", ale taki śmiertelny wypadek polskiego żużlowca zdarzył się również podczas meczu międzypaństwowego. Było to w 1956 roku w Wiedniu, gdy reprezentant Biało-Czerwonych Zbigniew Raniszewski uderzył w schody(!) stadionu i zginał na miejscu. Wcześniej dwukrotnie wygrał Criterium Asów (tak to wówczas się nazywało).
Per Jonsson, Bogusław Nowak, Krzysztof Cegielski, legendy sportu żużlowego, którzy z motocykla przenieśli się na inwalidzki wózek. Można podziwiać Krzyśka Cegielskiego, że dał radę i dzisiaj jest istotną postacią polskiego żużla, komentatorem, obrońcą praw żużlowców, mimo fizycznych ograniczeń.
Ryzyko, upadki, zagrożenie, przyciąga, nie czarujmy się, widzów. Gdy po drugiej stronie drogi zdarzy się wypadek, sznur samochodów jadących z przeciwka zwalnia nie po to, aby zachować ostrożność, tylko dlatego, że kierowcy machinalnie z zainteresowaniem zerkają, co się stało.

Po dwóch dekadach mogę ujawnić, że gdy robiliśmy wśród kibiców żula we Wrocławiu anonimowe ankiety dlaczego przychodzą na mecze na Stadion Olimpijski, to aż 17% odpowiadało, że ze względu "na wypadki". Ankieta ta była przeprowadzona w czasie, gdy byłem albo wiceprezesem albo prezesem Atlasu Sparty Wrocław i pokazała, jak w zwierciadle, ludzką naturą. A odpowiedzi były szczere, bo anonimowe.

Ukraińskiemu żużlowcowi, jeżdżącemu, jak szereg cudzoziemców, w polskim klubie, życzę zdrowia. Pamiętam go, jak dobrze jeździł w ostatnim meczu sezonu 2020 Krosno-Opole, jeszcze jako zawodnik "Wilków" - teraz jest w Rzeszowie. A potem jak się cieszył wraz z innymi z awansu klubu do E-Winner I Ligi. Nie będzie, niestety, ostatnim żużlowcem, który za miłość do "czarnego sportu" płaci bardzo wysoką cenę. Bogu dzięki, że nie najwyższą. Niewiele brakowało.
Ten tekst nie jest żadną przestrogą, bo wypadki i kontuzje to część speedwaya. Tak było, jest i będzie. Nie liczymy już połamanych obojczyków - to norma w tym sporcie. Możemy tylko starać się, aby minimalizować ryzyko, a zwłaszcza skutki (sic!) wypadków na torze. Ale i tak wszyscy fani żużla wiedzą, że nie jest to i nie będzie golf, gimnastyka artystyczna, ani pływanie kobiet. Żużel pozostanie sportem dramatów na torze...

PS: W najbliższą niedzielę 70-urodziny (nie chce się wierzyć!) obchodzi Andrzej Rusko, człowiek wielce zasłużony dla wrocławskiego i polskiego speedwaya (przez pewien czas także dla polskiej ligowej piłki jako prezes "Ekstraklasy"). Andrzej, 100 lat plus(!) dla Ciebie. No i prezentu na urodziny w postaci wygranej Betard Sparty właśnie w niedzielę.

*tekst ukazał się na portalu interia.pl (29.04.2021)