Obserwacje
- 8.10.2015. Jechałem rano pociągiem z Warszawy do Zielonej Góry. Okazało się, że według miejscówki powinienem siedzieć w wagonie bezprzedziałowym. Nie lubię w takim podróżować, zanadto grzeją a nie ma w nim możliwości regulowania temperatury. Ruszyłem na poszukiwanie innego miejsca. Skład pociągu był krótki, czterowagonowy i było w nim dosyć tłoczno. Dosiadłem się tam, gdzie było najluźniej, do dwóch dżentelmenów o ciemnych czuprynach. Jeden z nich miał wyraźnie śniadą cerę. Ten właśnie grzecznie i niezrozumiale odpowiedział coś na moje pozdrowienie. Nie spojrzał przy tym na mnie ani przez chwilkę. To niewidzenie mnie przez nich obu trwało przez cały naszą podróż – oznaka silnego stresu. Ze sobą nawzajem też się nie porozumiewali ani odezwali się jednym bodajże słowem. Byli wyraźnie zmęczeni. Spali trochę w pozycjach półleżących, a być może trwali tak tylko w jakimś transie, jakiejś przytomnej zadumie, która była też moim udziałem. Wychynąwszy ze swych domowych pieleszy, nagle zetknąłem się z cząstką zjawiska oglądanego w tych dniach przez cały świat, czyli eksodusem muzułmańskich uchodźców do Europy, do Niemiec w szczególności. Żaden z nich nie miał jeszcze trzydziestu lat. Zdrowi, mocni, sprawni. Podróżowali z małymi torbami, które i tak wcale nie były wypchane. Ubrani byli porządnie. Jeden z nich miał na sobie nowe rzeczy – dżinsy z modnymi dziurami i markowe adidasy. Nie posilali się, nie pili. Widać było, że w swej podróży musieli polegać na innych, koordynujących ich podróż, dlatego byli zwolnieni z interakcji z otoczeniem. Współczułem im. Jednym z tego powodów był fakt, że nikt się do nas nie dosiadł. Na tej trasie jest kilka stacji, gdzie pociąg się zatrzymywał i pasażerów raczej wciąż przybywało. Ludzie stawali chwilę przed drzwiami przedziału, rzucali okiem na siedzące tu towarzystwo i choć było przecież sporo miejsca, nie decydowali się tu siadać. Jeśli nawet głowa jednego z moich towarzyszy była zasłonięta kurtką, to i tak wzrok zaglądających tu padał na ciemną skórę jego rąk i ludzie się oddalali. Nie wiem jakie doświadczenia polskie mieli moi współtowarzysze, ale każdy z nas tu siedzących odbierał tę aurę uprzedzeń i otrącenia. Nie myślę, żeby to było tylko w mojej głowie. Jeden z nich dostał przed Poznaniem SMS-a. Wyszli z przedziału nierównocześnie, jakieś pół minuty jeden po drugim. Spodziewałem się, że Zielona Góra nie będzie ich celem – trzymali się prostej, najkrótszej drogi wiodącej do Berlina.
- 15.10.2015.Tego dnia przed południem na ulicach centrum Lublina było tak ciasno, że musiałem zaparkować samochód na ślepej ulicy Kruczej. Istotna dla mnie sprawa załatwiana w pobliskich urzędach, spowodowała moje chyba niecodzienne wyostrzenie zmysłów. Opisywany tu drobny incydent pozostałby normalnie poza moim raczej nieprzyziemnym postrzeganiem – jednak nie tym razem. Akurat wtedy, gdy zbliżyłem się do swojego samochodu zaparkowanego na jezdni - drzwi kierowcy znajdowały się od strony ulicy, z bramy naprzeciwko, znajdującej się na wysokości mojej toyoty z impetem wyjechała szeroka, stara limuzyna. Mój pojazd zmuszał jej kierowcę go do bardziej ciasnego skrętu. Spodziewać się mogłem, że widok mojej osoby spowoduje zwolnienie i jazdę ostrożniejszą, a tu nastąpiło całkiem coś odwrotnego. Wyjeżdżający kierowca dodał jeszcze gazu. Stałem z przodu swojego samochodu, osłonięty nim i dlatego mogłem spokojnie przyjrzeć się sprawcy tego nieoczekiwanego aktu agresji. Kierowca wyraźnie dawał upust swojemu niezadowoleniu z faktu, że na jego drodze znalazła się jakaś zawada - był to być może wyraz jakiejś ogólniejszej frustracji. Spojrzeliśmy sobie przez moment w oczy. Jego fizjonomii dobrze nie zobaczyłem. Widziałem po prostu jakieś złe spojrzenie; wcale nie jakąś bezmyślną, głupkowato uśmiechniętą twarz małolata, czego bym się najprędzej w tej sytuacji spodziewał. Kierowca przyspieszył i po kilkunastu metrach raptownie zahamował. Z furtki w bramie, którą należało zamknąć od wewnątrz, wyszedł towarzysz kierowcy, bardzo podobny do mojego smagłolicego współpasażera w niedawnej podróży koleją. Wsiadł i pojechali. Stałem na pustej ulicy zdumiony tak nieoczekiwanym w tym miejscu zetknięciem się z Arabami. Moje myśli przebiegły całą moją bogatą przeszłość dziadka – nie zetknąłem się dotąd z taką nieuprzejmością. Polakom daleko do uprzejmości np. amerykańskiej, gdzie kiedyś, gdy zamierzałem przejść przez ulicę, kierowca , który przy cofaniu pojazdu wjechał pół metra na pięciometrowej szerokości pasy i wydawało mu się, że mógł mi tym sposobem utrudnić przejście wyznaczonym miejscem, zatrzymał się i na dziesięć sposobów wyrażał swoje przeprosiny – ku mojemu zażenowaniu. Ale jak najbardziej doceniam tego typu, nawet przesadne gesty przyjaźni i pokoju. Tu nawet nie umiałem i nie umiem mieć pretensji do tych ludzi szukających sobie miejsca w nowym, trudnych dla nich świecie. Zamiast samochodu w mojej wyobraźni pojawił się nagle nacierający czołg. W tej malarskiej wizji najważniejsza była zaciętość w oczach kierowcy w otwartym włazie czołgu. Potem przyszła synteza tego wszystkiego: - Przecież Niemcy wiedzą, co robią!
Spekulacje
- Przecież to nie jest tak, ze pani premier coś się chlapnęło i teraz trzeba ponosić konsekwencje w postaci nadmiernego, szkodliwego dla Niemiec otwarcia się przez nie na świat muzułmański. Wszystko zostało skrupulatnie, po sto razy policzone przez najmądrzejsze programy planistów: ilu będzie etnicznych Niemców w Niemczech roku 2065albo w 2090; ilu darmozjadów, ilu Słowian, ilu Turków, ilu elektryków, ilu marynarzy, ilu zdolnych do służby w policji, ilu fanatyków religijnych itd. Pełnia niekorzystnej prognozy demograficznej, nawet jeśli jej prawdopodobieństwo nie było zbyt duże, skłoniło Niemcy do wykorzystania sytuacji międzynarodowej i przyjęcia zastrzyku wzmacniającego populację żyjącą między Renem i Odrą. Świadomie decydowano się przy tym na zwiększenie udziału muzułmanów w niemieckim społeczeństwie. Przypuszczalnie dlatego, że tylko oni gwarantują szybki przyrost naturalny w odpowiedniej wysokości. Niemiecka zdolność do (samo)kontroli społeczeństwa pozwala przy tym nie obawiać się napięć o podłożu etnicznym lub ekonomicznym – szybko zostaną rozładowane. Wszystkie te zabiegi polityczne mają służyć sprawie silnych, wielkich Niemiec. W realizowanym układzie znalazłyby one nieocenione oparcie w krajach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu.
- Polska nie musi w swoich planach pozostawać w tyle za przemyślnością niemiecką. Razem z Litwą ma ona doświadczenie setek lat współpracy z żołnierzem modlącym się do Allaha – już od czasu bitwy pod Grunwaldem. Gdyby kiedyś miała powstać Muzułmańska Armia Wojska Polskiego, mogłaby się powoływać na wielką tradycję. Dziś wręcz zaskakuje świadectwo o mirze, jakim cieszył się Jan Sobieski wśród podległych jemu oddziałach tatarskich. Z drugiej strony godna podziwu jest stanowczość z jaką bronił on autonomii tureckiego obyczaju wśród służących mu janczarów przed niechętną temu opinią publiczną. Ten szacunek bynajmniej nie prowadził go do klęski, słowa temu człowiekowi obcego.