Kiepskie oprocentowanie lokat oszczędzającym nie straszne

Od końca maja ub. roku, tj. od chwili, gdy tzw. stopa referencyjna ogłaszana co miesiąc przez Radę Polityki Pieniężnej przy NBP, sięgnęła niemal dna i zatrzymała się na poziomie zaledwie 0,1 proc. odkładanie na lokatach oszczędności przez indywidualnych ciułaczy straciło sens.
Biorąc pod uwagę stałą, utrzymującą się na poziomie ok. 3-proc. inflację, oraz tzw. podatek Belki (19 proc. odliczanych od odsetek) lokaty, oprocentowane w skali rocznej na poziomie ułamka procentowego, stały się niestety jedynie okazją do systematycznej utraty wartości trzymanych w nich oszczędności.
Niemal zerowa stopa referencyjna stanowiła w sumie mniejsze zło, na które zdecydowała się przed niespełna już rokiem większość RPP w obliczu rozwijającej się pandemii koronawirusa.
Rada uznała wówczas, że w obliczu lockdownu gospodarki priorytetem powinno być ułatwienie kredytodawcom spłacania rat zaciągniętych przez nich kredytów poprzez zmniejszenie wysokości rat. Chodziło nie tylko o kredytodawców indywidualnych, ale i niemogące działać firmy, które nie mogły - z powodów od nich przecież niezależnych - wypracowywać jakichkolwiek dochodów, a wszelka pomoc ze strony państwa (Tarcze antykryzysowe i finansowe) z reguły zaspokajała jedynie w minimalny sposób bieżące potrzeby biznesu. A i to nie wszystkich zamkniętych w obliczu pandemii branż.
Stopy procentowe przez ustalane przez RPP stanowiły zresztą historycznie odbicie aktualnej sytuacji gospodarczej z uwzględnieniem panującej inflacji. Jeszcze w 1998 r. stopa referencyjna sięgała poziomu 24 proc. Następnie spadała: na początku 2002 r. - do 10 proc., 3,5 proc. - w 2010 r., 1,5 proc. - w 2015 r. i wreszcie 1 proc. w marcu ub. roku.
Co zatem ma w tej sytuacji robić Kowalski posiadający kilkuset- - kilkutysięcznozłotowe oszczędności, jeśli nie zamierza ich tracić, a przeciwnie chciałby je w jakiś (legalny) sposób pomnażać?
Stosunkowo wysokie zyski może rzecz jasna obecnie przynieść umieszczanie posiadanych środków np. w kupno mieszkania lub w grę na giełdzie czy grę na tzw. instrumentach pochodnych (opcjach, kontraktach terminowych (futures i forward), swapach czy warrantach), kryptowalutach (bitcoinach) itd. Ten ostatni sposób zdecydowanie odradzam. Jak w opublikowanym w styczniu ostrzeżeniu przypomniała Komisja Nadzoru Finansowego „rynek kryptowalut oraz kryptoaktywów charakteryzuje się wysoką zmiennością”. Np. bitcoin (BTC) 26 stycznia 2017 r. kosztował około 900 dol., 17 grudnia 2017 r - ok. 19.160 dol. Niecały rok później, w dniu 14 grudnia 2018 r. jeden BTC kosztował około 3.200 dol. - przez rok tracąc więc na wartości niemal 16 tys. dol. Oznacza to wzrost wartości w ciągu jednego roku o około 2.128%, a następnie spadek wartości o około 81% w kolejnym.
Co więcej, „osoby, które planują swoje inwestycje, powinny pamiętać o tym, że rynek kryptowalut nie jest w Polsce rynkiem regulowanym ani nadzorowanym. KNF nie licencjonuje, nie nadzoruje ani nie wykonuje żadnych innych uprawnień władczych w odniesieniu do działalności w zakresie obrotu kryptowalutami”.
Także w styczniu brytyjski Financial Conduct Authority - Urządu Nadzoru Finansowego - ostrzegł, że inwestycje i produkty pożyczkowe związane z kryptowalutami wiążą się z „bardzo wysokim ryzykiem”. „Jeśli konsumenci inwestują w tego typu produkty, powinni być przygotowani na utratę wszystkich pieniędzy”.
Porzućmy więc kryptowaluty czy instrumenty pochodne. Także gra na giełdzie obarczona jest sporym ryzykiem utraty zainwestowanych środków. Z kolei inwestowanie na rynku nieruchomości, choć może wiązać się - zwłaszcza w ostatnim roku - z niemałymi zyskami, wymaga dysponowania co najmniej kwotami kilkusettysięcznym, jeśli nie milionowymi.
Pomniejszym ciułaczom pozostaje więc bezpieczne, choć nieprzynoszące zbyt dużych zysków, inwestowanie w obligacje Skarbu Państwa. Ich emitent, ministerstwo finansów, oferuje różne rodzaje tych papierów, o terminach wykupu 3-miesięcznym, 2-, 3-, 4- i 10-letnim.
Największą popularnością cieszą się od miesięcy obligacje 3-miesięczne. Nabywcy indywidualni przeznaczyli na ich zakup w całym kraju kwotę prawie 1,5 mld zł. Zainteresowaniem cieszyły się również obligacje 4-letnie (wykupiono je za ok. 1 mld zł). Istotne są warunki ich oprocentowania. Te 3-miesięczne - oprocentowane są na poziomie 0,5 proc. w skali roku, zaś oprocentowanie 4-letnich oparte jest o inflację (wg stopy inflacji ogłaszanej przez GUS). W pierwszym roku oszczędzania wynosi 1,3%. Zaś w kolejnych latach jest równe inflacji oraz stałej marży wynoszącej 0,75%. Uwzględniając nawet podatek Belki inwestowanie w obligacje gwarantuje więc minimalny zysk, przewyższający aktualny poziom inflacji.
Według marcowej projekcji NBP, obniży się ona nieco poniżej 3 proc. w roku 2022, po czym ponownie wzrośnie, nie wychodząc jednak powyżej górnej granicy dopuszczalnych odchyleń od celu NBP (3,5 proc. r/r). - Nie spodziewamy się zmiany stóp procentowych NBP do końca 2022 r. - napisał w komentarzu Paweł Durjasz, Główny Ekonomista PZU.
Kto może - niech zatem oszczędza, byle w bezpieczny sposób.