Mój artykuł o Kornelu - sprzed 32(!) lat...

Dziś pierwsza rocznica śmierci Kornela Morawieckiego, proponuję więc Państwu tekst właśnie o Nim... 

Chciałem napisać o kimś wyjątkowym, jakim był Kornel Morawiecki. Ale potem pomyślałem, że ... już to zrobiłem. I tak naprawdę niewiele więcej chciałbym do tego tekstu dodać – mimo, że upłynęły już przeszło trzy dekady. Artykuł o Kornelu ukazał się w podziemnej „bibule” studenckiej we Wrocławiu pod moim konspiracyjnym pseudonimem „Aleksander Wołyński” – pod nim właśnie przez kilka lat kierowałem podziemnymi strukturami NZS na Uniwersytecie Wrocławskim i współkierowałem „krajówką” Niezależnego Zrzeszenia Studentów.
Aresztowanie Kornela Morawieckiego, przywódcy Organizacji Solidarność Walcząca (co jest znane), ojca czworga dzieci i dziadka dwojga wnuków (co znane nie jest) jest dramatem. Dramatem dla jego rodziny, współpracowników, ale także dla nas. Dla wszystkich zmierzających – różnymi drogami – do suwerenności i niepodległości naszego państwa.
O jakim Morawieckim pisać? O tym uczniu „ogólniaka” piszącym zaskakujące, świetne wypracowania z polskiego, na tyle niekonwencjonalne, że zawsze oceniane za nisko przez schematycznego nauczyciela? O absolwencie szkoły średniej, który koniecznie chciał iść na medycynę – by w ten sposób najpełniej pomagać innym. O dobrym fizyku – naukowcu i dydaktyku z Politechniki Wrocławskiej? O ojcu gromadki dzieci, z którymi robił – ot, po prostu – rowerowe, wakacyjne wyprawy z Wrocławia nad morze? O działaczu opozycji przedsierpniowej, redaktorze jednego z najstarszych, a istniejącego do dzisiaj „Biuletynu Dolnośląskiego”, w którym częściej i więcej pisano o anachronicznym wtedy dla niektórych pojęciu „niepodległość”, niż w dysydenckiej „warszawce”…
O delegacie na I Krajowy Zjazd „Solidarności”, współpracowniku Zarządu Regionu Dolny Śląsk, zapamiętanym, jak siedząc na schodach budynku ZR przy Mazowieckiej we Wrocławiu pisze coś na chybcika, pytając przechodzących znajomych: „No i co, dobre?” a może jego pierwszym procesie, jednym z bardzo nielicznych przed 13.12.81 r. za wydawanie właśnie „Biuletynu Dolnośląskiego” i kolportowanie go m.in. przez kioski „Ruchu”?
Choć pewnie najważniejsze było to, co po Grudniu - ale to znowu wybór: pisać o organizacji, którą założył, jej rozwoju i ogólnopolskim zasięgu, jej pismach, radiu, pomocy innym strukturom czy o facecie, zawsze rozpieranym przez energię, biegającym w nocy po podwrocławskich ogródkach działkowych, o jego osobistym powitaniu Ojca Świętego w czasie drugiej pielgrzymki do Ojczyzny w Krakowie i Częstochowie, gdzie wśród milionowego tłumu przypadkowo spotkał rodzinę… czy w czasie trzeciej pielgrzymki, po czterech następnych, długich latach, na pięć miesięcy przed aresztowaniem?
Można – i nawet trzeba – polemizować z programem jego Solidarności Walczącej, o wszystkich jego niekonsekwencjach, sprzecznościach, płyciznach programowych, o „myśleniu życzeniowym”. Można podkreślić wszystkie dobre strony, których nie było mało, z których najważniejsza to ta, że Morawiecki i SW idą samodzielną drogą, mówią własnym językiem, są po prostu sobą.
Ten tekst nie będzie się kończył konwencjonalnym „żądamy uwolnienia…”. Ale ż ą da m y: od ludzi mieniących się naszymi przywódcami – zajęcia stanowiska, protestu, tego minimum przyzwoitości. Od redakcji podziemnej prasy, zwłaszcza tej wielkonakładowej, centralnej – przerwania milczenia. Milczenia, które jest hańbą, które w wymiarze moralnym, niepolitycznym, określić można jedynym słowem: obrzydliwe. Od niezależnych polityków, z prawa i z lewa, zrozumienia, ze polityka bez sumienia, które zmusza do obrony innych, także o odmiennych poglądach, jest grą bez nadziei i bez perspektyw. Od nas samych – protestu indywidualnego i zbiorowego, petycji, artykułów i spektakularnych akcji. Od wszystkich – solidarności. Tej prawdziwej, najprostszej, z małej „s”.
Chodzi nam o Morawieckiego, ale chodzi nam także o nas samych, naszą godność.
„Trzeba gonić, trzeba gonić swe marzenia…” – rozpoczyna się jedna z najpiękniejszych piosenek o tęsknocie, wolności i o tym, że trzeba iść – nawet pod wiatr. Pewnie nie przypadkiem tak bardzo lubi ją K. Morawicki.
Wierzę Kornelu, że my wszyscy dogonimy nasze marzenia – wspólnie. I na wolności.
 Ryszard Czarnecki
(„Aleksander Wołyński”)

*tekst ukazał się w miesięczniku "Nowe Państwo" (luty 2020)