Szczęście Jokerów, koniec sagi Bubki i dobre wieści z Tokio

Ostatnio udzieliłem wywiadu tygodnikowi „wSieci” i powiedziałem redaktorowi Michałowi Karnowskiemu, że „świat przyśpiesza” czyli polityka międzynarodowa robi się coraz bardziej dynamiczna. W zasadzie to samo można powiedzieć o polskim sporcie. Rozgrywki w sportach zespołowych trwają pełną parą i COVID-19 jakoś tego nie paraliżuje. Nawet jeżeli zachorował sam trener Piasta Gliwice i były trener reprezentacji Polski Waldemar Fornalik, to i tak jego drużyna nie tylko zagrała mecz pucharowy z Austriakami, ale go wygrała 3-2 (zwycięska bramka 7 minut  przed końcem rezerwowego Michała Żyro – oto cudowny los „jokerów”… ) i jako jeden z trzech polskich klubów przeszła do trzeciej rundy Ligi Europejskiej czyli dawnego Pucharu UEFA.  Było to czwarte podejście Piasta do rozgrywek w europejskich pucharach – dotychczas trzy razy odpadali w I rundzie, a tu, proszę, pokazali pazur. O Legii nic nie napiszę, bo jej udział w trzeciej rundzie LE jest efektem nie tyle wyeliminowania rywala, co wstydliwej  porażki w eliminacjach Ligi Mistrzów z Cypryjczykami i to na własnym boisku.  Doceniam natomiast sukces Lecha Poznań, który, owszem, w europejskich pucharach potrafił grać nawet wiosną, eliminować Liverpool, wygrywać z Juventusem Turyn, ale od Szwedów zawsze zbierał baty. A tym razem wyjazdowy pogrom 3:0 z Hammarby.   
Żeńska siatkarska Tauron Liga, czyli najwyższa klasa rozgrywkowa zaczęła się od wielkiej sensacji, bo Budowlani Łódź, a więc drużyna z krajowego „topu”, wicemistrz z 2019 roku, trenowana przez Błażeja Krzyształowicza, który był do niedawna drugim trenerem reprezentacji Polski i słuchy chodzą, że do niej wróci sensacyjnie uległa we własnej hali beniaminkowi Jokerowi (nomen, omen) Świecie. Skądinąd ten sam klub jeszcze rok temu, choć wygrał rywalizację w I Lidze to ze wglądów organizacyjnych i logistycznych nie był w stanie zagrać w prawdziwej „lidze numer 1” i w  to miejsce weszła drużyna z Warszawy. W Świeciu siatkówkę budują stopniowo i z  głową i w Tauron Lidze nie chcą być chłopcem (!) – a  raczej dziewczynką - do bicia. Tak wiec nie tylko męska Plus Liga, jedna z trzech najsilniejszych lig w Europie, a  pewno najciekawsza, ale również kobieca z nowym sponsorem  czyli Tauronem w tym sezonie zapowiadają się wręcz rewelacyjnie.
Nie ukrywam, że wolę pisać o siatkówce, niż o piłce ,a jeśli o piłce , to o sukcesach naszych klubów w europucharach – hmm, przynajmniej na razie – a nie o Bońku. Tej telenoweli komentować mi się nie chce i nie zamierzam. Można by tu zacytować co prawda parę starych  polskich przysłów, które wiele tłumaczą, ale... po kiego? 
W swoim czasie poznałem  Siergieja Bubkę, przez ponad dekadę najlepszego tyczkarza świata, niegdyś w barwach ZSRR, a potem Ukrainy. Miły człowiek, nie zadzierał nosa z powodu dawnych rekordów. Czemu wspominam o nim teraz? Bo właśnie nasz sąsiad zza miedzy stracił swój tyczkarski rekord świata mający dłuuugą brodę, bo liczył 26 lat. Pobił go inny nasz sąsiad, ale nie zza miedzy, tylko zza morza,  Szwed Armand Duplantis.
 Skoro już o Szwedach mowa, to odezwał się we mnie teraz historyk i to rozjuszony historyk – absolwent skądinąd Instytutu Historii Uniwersytetu Wrocławskiego. I  pytam ja się głośno i dobitnie, kiedy Szwedzi oddadzą gigantyczne zbiory sztuki, w tym biblioteczne, zagarnięte przez nich podczas „Potopu” w XVII wieku? Mało kto wie, że gdy chodzi o straty w księgach i rękopisach Rzeczpospolita wówczas straciła więcej niż podczas późniejszych rabunków niemieckich i rosyjsko-sowieckich. Sorry, że o tym teraz piszę, ale szlag mnie trafia, gdy słyszę w tej sprawie głośne milczenie ze Sztokholmu.  „Czarnecki punkt widzenia” ma taką, a nie inną formę, czyli skacze po dyscyplinach niczym konik polny lub szachowy. Zatem wracam do mojej siatkówki. W zeszły weekend objechałem inauguracje PlusLigi, a jednocześnie derby Śląska Opolskiego, w których walec z Kędzierzyna Koźla przejechał się dotkliwe po beniaminku z Nysy. Potem pojechałem do Poznania na zjazd Wielkopolskiego Związku Piłki Siatkowej, gdzie wybrano nowego –  starego prezesa, siatkarskiego sędziego Jacka Brońskiego i siedmiu zacnych delegatów na zjazd PZPS w roku przyszłym. Następnie ruszyłem do Lubina, gdzie miejscowe Cuprum  postawiło się niespodziewanie mocno faworytowi Skrze Bełchatów. W końcu Skra wygrała 3:1, ale dwa sety były na przewagę: 30 do 28, 26 do 24 ,a lubinianie mieli w sumie cztery setbole: trzy w secie nr 3, i jeden w secie nr 4. W gruncie rzeczy jakby wynik był 3:1 dla gospodarzy, to byłaby to może niespodzianka, ale nikt nie mógłby mieć pretensji. Na tym polega urok siatkówki – vide „Joker” w Łodzi -że sensacje dzieją się albo – vide Lubin –  wiszą w powietrzu.
 W ostatni weekend moja agenda obejmowała mecze Plus Ligi w Jastrzębiu Zdrój oraz w Kędzierzynie Koźlu, a na deser w Bełchatowie – chciałem sprawdzić jak zwycięscy goście z poprzedniej ,pierwszej kolejki PlusLigi sprawują się na własnym parkiecie...                            
A na koniec „wszystko, co najważniejsze” – cytując tytuł pewnego periodyku. Oświadczenie szefa narodowego komitetu olimpijskiego Japonii, ze Igrzyska na pewno odbędą się w Tokio nie odczytuję tylko jako propagandę, ale wielka wole zorganizowania IO za wszelką cenę. I Bogu dzięki, bo szkoda byłoby wysiłku włożonego w przygotowania przez polskich sportowców (inni mnie nie obchodzą). Zwłaszcza siatkarzy walczących bezskutecznie o medal od 44 lat. Teraz czas zakończyć tę „smutę”...

*tekst ukazał się w tygodniku "Słowo Sportowe" (21.09.2020)