Koło w ruch -„siatka” buch! Żużlowe złoto GP

Kolejny przypadek koronawirusa. Tym razem u bardzo znanej siatkarki Chemika Police. Zostawmy personalia. W innych dyscyplinach też kolejne i kolejne. Wniosek? Nauczmy się z tym żyć. Róbmy wszystko, aby nie zachorować, ale funkcjonujmy w miarę normalnie. We wszystkich dziedzinach życia. Także – w sporcie. Rozgrywajmy mecze, turnieje, mistrzostwa –  nawet jeśli jeszcze długo będą z limitowana liczba fanów. Ba ,nawet wtedy ,gdy trzeba będzie grać bez widzów. A musimy przewidywać i to.   
 
Piszę o tym, bo właśnie w ostatni weekend rozegrano turniej o puchar Polskiej Ligi Siatkowki z udziałem czterech najlepszych polskich klubów (panowie) ostatniego XX-lecia. A już w najbliższy piątek w jednym dniu siatkarska kumulacja: inauguracja męskiej PlusLigi (Beniaminek Stal Nysa, wracająca do najwyższej klasy rozgrywkowej po przeszło 20 latach, gra z ostatnim mistrzem Polski z 2019 roku – w tym roku tytułu wszak nie przyznano – czyli ZAKSA Kędzierzyn-Koźle) i żeński Tauron SuperPuchar Polski (w Szamotułach). A za kolejny tydzień rusza żeńska TauronLiga (tak się będzie nazywać dopiero pierwszy sezon!), a następnie I Tauron Liga (czyli druga klasa rozgrywkowa mężczyzn) oraz pierwsza liga kobiet. Za kilka tygodni czekają nas występy licznych polskich zespołów w europejskich pucharach –  choć z tym akurat może być większy problem niż z rozgrywkami ligowymi  u nas. Jeżeli teraz na przykład Hiszpania już się zamknęła, skoro szereg krajów wprowadziło ograniczenia  w wyjeździe z tych państw lub zakaz wyjazdów do innych państw, skoro ostanie Mistrzostwa Europy juniorek na Bałkanach odbywały się z powodu koronawirusa bez trzech absolutnie topowych reprezentacji (Rosja, Włochy i Niemcy) – to pokazuje, jak niełatwo będzie grać europejskie puchary.
Słowem: sport, w tym siatkówka, stał się rarytasem, czymś co się bardzo docenia i za czym tęskni….                     
 
Stadion Olimpijski we Wrocławiu dzięki Maćkowi Janowskiemu(przede wszystkim) i Bartkowi Zmarzlikowi był znów ... Biało-Czerwony. Zamarzyło się mi, by tytuł żużlowego Mistrza Świata seniorów był wewnętrzną sprawą Polaków. Ale za wcześnie o tym wyrokować. Kolejne dwa turnieje Grand Prix, już w następny piątek i sobotę w Gorzowie Wielkopolskim pokażą czy Polacy maja czy nie nie mają w konkurentów. Ja uważam, że walka o zwycięstwo w cyklu Grand Prix jest daleka od rozstrzygnięcia. Ale na razie cieszę się z tego, co jest. Z tego, że „Magic” jest liderem GP, a Bartek  ma cały czas wielkie szanse obronić swój tytuł Mistrza Świata. Już w tym tygodniu kolejne ściganie, tym razem na stadionie Stali (mam nadzieję, że nie będzie pożaru rozdzielni…). Potem lubiana przeze mnie Marketa w Pradze, na której szereg  razy byłem  i przecież często była szczęśliwa dla Biało-Czerwonych. Wreszcie finał w Toruniu. Na tym pierwszym, w piątek 3 października nie będę na pewno, bo jako patron Honorowy Mistrzostw Świata Juniorów będę wręczał Puchar dla najlepszego na globie w kategorii U-21tegoż wieczoru, tyle że w czeskich Pardubicach. Też tam byłem razy kilka i dobrze wspominam ten specyficzny stadion z bardzo szerokim torem, na którym zawsze dwa dni po MŚJ odbywa się „Zlata Prilba” („Złoty Kask”). A przypomnę, że w tych teoretycznie kończących sezon żużlowy na świecie zawodach startuje aż po sześciu jeźdźców w biegu!
       
Jak widać, dla mnie sportowy świat kręci się wokół siatkówki i żużla. W związku z tym nie będę komentował wyniku meczu piłkarskiego Holandia - Polska, ani też nie znajdziecie tu Państwo nigdy, proszę wybaczyć, informacji o pływaniu synchronicznym kobiet, choć ich nogi na powierzchni są niezmiernie intrygujące. Nie będę też pisał o tej dyscyplinie , która polega na szorowaniu szczotkami przed krążkiem na lodzie – nawet nie pamiętam, jak się ona nazywa. Aha, curling...
 
Mam natomiast wiele sentymentu do różnych sportów, którymi pasjonowałem się w dzieciństwie czy jako nastolatek. Sam kiedyś bawiłem się w boks i judo, w związku z  tym mam pewne rozeznanie w obu tych dyscyplinach. Gdy ja byłem małolatem zwłaszcza boks był dla Polski bardzo medalodajny na Igrzyskach Olimpijskich. Trzech złotych medali w Tokio, zdobywanych zresztą pod rząd (sic!) jako żywo, nie pamiętam, bom miał wtedy tylko roczek.  Nie pamiętam też drugiego złota olimpijskiego Jerzego Kuleja w Meksyku po niejednogłośnym werdykcie (3-2) w jego pojedynku z Kubańczykiem. Już jako tako pamiętam złoto boksera Jana Szczepańskiego w Monachium. Tak, tego samego Szczepańskiego, na którego wcześniej, po porażce w Mistrzostwach Europy wylano morze pomyj. Potem ci sami, nosili go na rękach. Kuleja poznałem po latach, był szczerym człowiekiem, a jego przygoda z polityką (był posłem SLD) wynikała nie tyle chyba z jakichś sympatii ideologicznych, co z chęci służenia polskiemu sportowi,  a zwłaszcza boksowi. 
 
Z tego IO w Monachium znacznie lepiej niż Jana Szczepańskiego pamiętam Władysława Komara, na pogrzebie którego na warszawskich Powązkach  byłem po trzydziestu paru latach. Do dziś pamiętam jego wynik: 21 metrów 18 cm. Wygrał o jeden  centymetr z Amerykaninem i o bodaj cztery centymetry przed drugim Jankesem. Legenda głosi, że przyszedł na trening wcześniej, przed zawodnikami z USA i rzucał nie z koła, tylko sprzed niego. Jak przyszli Amerykanie, zobaczyli ślady jego kul w okolicach 23 metra i wymiękli…
 
*tekst ukazał się w tygodniku „Słowo Sportowe” (07.09.2020)