Wspomnień czar czyli poseł śpi w Hyde Parku (...)

Gdy pewien luminarz komunistyczny został w latach 1960-ch, w ramach rozgrywek wewnątrz PZPR, wysiudany z kierownictwa tejże i „zesłany” na szefa Państwowego Wydawnictwa Naukowego (PWN), mój złośliwy ojciec mówił: „jaka rewolucja – tacy encyklopedyści”. Nie przeciwstawiam wszak owego komucha Wolterowi „et consortes”, bo za francuskimi encyklopedystami nie przepadam. Trudno, żebym ich szanował, skoro Wolter brał pensję od carycy Katarzyny i nie przeszkadzały mu rozbiory mojej Ojczyzny. Filozof, owszem – ale ruski jurgieltnik – też.    
Przed napisaniem tego tekstu poprzysiągłem sobie, że nie napiszę słowa o COVID-19. Słowo się rzekło – kobyłka u płotu. Tytuł tej rubryki to „Widziane  z Brukseli”. Tyle, że w ostatnich kilkunastu dniach nijak to się ma do rzeczywistości, ponieważ jestem na „banicji” w polskiej stolicy, zatem teraz raczej „Widziane z Warszawy”.
Co robi aktywny europoseł, gdy pozostanie mu jedynie głosować zdalnie, skądinąd pierwszy raz w historii Parlamentu Europejskiego? Zdalnie, wyjaśnię, czyli drogą mailową. W takiej sytuacji mając więcej czasu niż zwykle mogę oddać się na przykład wspomnieniom. Akurat przypomniała mi się eskapada pewnego posła na Sejm RP – nazwisko miłosiernie pominę – który postanowił pouczyć się angielskiego w Londynie. Jako człowiek bardzo oszczędny zapakował do bagażu sporą ilość konserw mięsnych, dodał jeszcze… własny telefon komórkowy, walizkę nadał, ale niestety na trasie port lotniczy – Okęcie – port lotniczy Heathrow bagaż mu zawieruszono. Musiał więc odstać w kolejce do biura rzeczy znalezionych i zgłosić stratę, a w tym czasie pani, która  po niego wyszła, właścicielka domu, w  którym miał mieszkać zniechęcona nieobecnością oraz faktem,  że nie odbierał komórki (przypomnę: była w walizce), opuściła Heathrow i wyjechała na weekend poza Londyn. Ów polityk w końcu sam dotarł pod adres swojego kilkutygodniowego zamieszkania, ale pocałował klamkę. Nie przyszło mu do głowy, żeby odnaleźć polska ambasadę i powiadomić o problemie. Nadszedł wieczór i oszczędny poseł uznał, że nie będzie tracił funtów na hotel, tylko prześpi się w… parku (było ciepłe lato). Jak pomyślał, tak zrobił. Nie wiedział, że śpi w miejscu historycznym, bo w… Hyde Parku. Następnego dnia zadzwonił do rodziny w kraju, opowiedział o swoim ciężkim losie, a przerażona rodzina zawiadomiła ambasadora RP o pośle na Sejm Rzeczpospolitej, który spał pod londyńską chmurką. Dyplomata złapał się za głowę i raz wzywając imię Pana Boga nadaremno, a raz zwyczajnie klnąc, zlokalizował polityka i spowodował, że kolejną noc nasz bardzo oszczędny parlamentarzysta nie spędził na parkowej ławce, zapewne twardszej niż ława sejmowa.
Przypomniała mi się ta historia jak zobaczyłem ostatnio tegoż posła, gdy ogłosił swoje poparcie dla jednego z opozycyjnych kandydatów na prezydenta. Ten Bosak to ma szczęście do ludzi...
Nazwiska innego polityka z Polski, tym razem europosła, który kiedyś z budynku PE do hotelu jechał w bagażniku auta też nie ujawnię, bom – wbrew pozorom – człowiek miłosierny…

*felieton ukazał się w „Gazecie Polskiej” (01.04.2020)