Czy ja to widziałem? Czy ja to widziałem? - przez chwilę cała publiczność znalazła się w stanie euforii. Oglądałem ten finałowy mecz z dopiero co poznanym ojcem jednego z małych piłkarzy „Polonii” Warszawa. Grała Escola Varsovia, czyli warszawska filia FC Barcelony z włoską Romą, rocznik 2006, czyli chłopcy dziewięcioletni. Przekazywaliśmy sobie swoje spostrzeżenia z kończącego się właśnie dwudniowego turnieju. Imponował nam poziom rozgrywek. Widziałem wcześniej dwa mecze Romy i podkreślałem w naszej pogawędce walory gry małych Włochów. Aczkolwiek w eliminacjach Escola wygrała z Romą 2:1 udowadniając, że nie jest drużyną gorszą, to jednak w finale mimo remisu 1:1 do przerwy, stroną wyraźnie dominującą byli goście z zagranicy.
Z takimi małymi piłkarzami na turnieje jeździ często ktoś z rodziny. Osoby te tworzą publiczność złączoną z boiskiem serdecznymi emocjami nawet, gdy to nie ich dzieci czy wnukowie akurat po nim biegają - atmosfera kończącego się na obiektach Escoli, świetnie zorganizowanego turnieju była zgoła fantastyczna. Nakręcaliśmy się obaj: ja w roli starego wyjadacza, obserwatora wielu turniejów i człowieka Kosy Konstancin, drużyny mogącej imponować swoimi osiągnięciami; mój miły sąsiad z kolei, pragnący dociec jak pokierować piłkarskim rozwojem swojego synka.
Grę dziewięcioletnich Włochów cechowała zaskakująca dojrzałość. Opanowani do końca sprawnie rozgrywali piłkę w obronie wybierając najlepsze rozwiązania, emocje nie rzutowały na techniczną jakość zagrań. Współpracą, komunikacją słowną przewyższali innych- trzeba już wcześniej nauczyć się tego, by móc koledze we właściwej chwili błyskawicznie podpowiedzieć, jak ma rozwiązać trudną sytuację na boisku. Te małe zuchy pozostają wierną kopia Squadra Azzura – spryciarze . Przytrzymuję dyskretnie za koszulkę; przy każdym swoim aucie, przesuwając się po linii, zyskiwali przynajmniej 2 metry, wybadawszy granicę tolerancji sędziego. W tej kategorii wiekowej nie jest prostym zyskiwanie takich bonusów. Podobnie jak trudno jest prowadzić uporczywą, twardą walkę, o której można powiedzieć, że jest męska i niedopuszczalne są chwile rozklejania się nawet, gdy bardzo zaboli. Ale to wszystko nie stanowi wiele, to tylko rzemiosło. Lepsi w tym są od Włochów mali Walijczycy i Anglicy ze Swensea, których oglądałem na turnieju w Gutowie Małym. Najlepsze miało dopiero nadejść, właśnie teraz w finale.
Zaznaczałem swojemu kompanowi, że w pierwszej połowie na boisku nie pojawił się najlepszy zawodnik Romy, ten z numerem 10. Poprzedni swój mecz i chłopiec kończył go w dobrej formie, bez żadnej kontuzji. Albo trenerzy w taki przykładny sposób rotują składem nie patrząc na wynik, a może to sprawa ich przebiegłości? Analizowałem to głośno, a sprawa została zamknięta tuż po przerwie. „Dziesiątka” rozpoczęła grę. To Mattia Almaviva . Spodziewaliśmy się czegoś po nim, ale to co zrobił było czymś niezwykłym, wyczynem spektakularnym, o jaki naprawdę trudno w całej kolejce złączonych lig Europy i świata.
Dostał piłkę na środkowej linii z samego boku boiska. Natychmiast osaczyło go trzech obrońców. Nie byle jakich, lecz wybranych z wybranych, bo Escola to cztery ośrodki w różnych dzielnicach i nadto Golden Team trenujący na Tarchominie. Po zwodzie, nagłym zrywem ruszył w stronę bramki warszawskiej drużyny. Z obrońcami na karku biegł lekko po skosie zasłaniając piłkę tak, że nie mogli się do niego dobrać. Gdy ten pędzący układ, jeden napastnik i trzech obrońców, przekroczywszy oś boiska, znalazł się przed polem karnym Almaviva strzelił lewą nogą, w górny prawy róg, w samo okienko. Zrobił to z całą premedytacją , nie na siłę, celując dokładnie, mimo naporu obrońców, poza zasięgiem rosłego bramkarza. Biegli w naszą stronę a narastająca fascynacja powodowała, że w trakcie tego wyścigu rośli również ci chłopcy i z ich 1,3 – 1,4 metra zrobiło się chyba 2 metry.
Wszyscy wrzeszczeli, sam już nie wiem co ja wykrzykiwałem, ale rozumiałem słowa mojego towarzysza:
- Czy ja to widziałem? Czy to się zdarzyło naprawdę? – powtarzał.
Nigdy nie spodziewałem się, że gra tak młodych chłopców może u postronnych obserwatorów wywołać taką falę spontaniczności i satysfakcji. Porównuję to z wyczynem Del Piero w 121 minucie półfinału Mistrzostw Świata w 2006 w Niemczech, kiedy to pół świata oszalało z radości a druga połowa, kibicująca Niemcom, znalazła się na środku pustyni. Tamten miał jednak wystawioną piłkę, mógł skupić się na strzale, a tu Almaviva kreował wszystko sam. Za kilka minut powtórzył swój wyczyn, niczym cyrkowy artysta bisujący ze względu na aplauz, mimo najwyższej trudności swojego numeru. Strzelił z rzutu wolnego z tej samej strony, tym razem prawa nogą, w te same okienko – piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki. 3:1 i już było wiadomo, że Roma zwycięży. Mogłoby się to udać każdemu asowi z każdej drużyny, ale to jakby nie przypadek, to Włosi: Michał Anioł, moda, opera, Lamborghini, jakiś ich narodowy talent i posłanie.
Opisane tu zdarzenie w sposób magiczny zmienia świat. Staje się modelem nieosiągalnym i bardzo upragnionym. Staranie się o ten błysk, chwilę dumy, chwały zachęca już małe dzieci do poddania się reżimowi klubowych treningów, do żmudnego, indywidualnego, samotnego cyzelowania swoich umiejętności. Tylko nieliczni dostaną szansę osiągnąć to przed większym audytorium, jeszcze mniej liczni w meczu o niepoślednią stawkę, jednak każdy udany strzał na treningu, posłuszna piłka podczas wykonywania trick, wygrana w mini-gierce to mała porcyjki tego, dostępnego dla każdego z małych sportowców, szczęścia, które jakoś poza sportowym placem trudno odnaleźć.
Ci dzisiejsi dziewięciolatkowie z Białe Orły Cup mają już za sobą po kilka lat wylewania potu i łez. Rodzice, dziadkowie, trenerzy, nauczyciele, gospodarze obiektów sportowych, sąsiedzi, działacze sportowi i samorządowi uczestniczą w tej wielkiej zabawie, pobudzanej przez ducha rywalizacji. Wszyscy kombinują jak przeskoczyć innych. Jedynej recepty nie ma – ostatecznie okazuje się, że można osiągnąć podobną klasę w wielkim klubie posługującym się machiną naborów i selekcji i w klubach lokalnych mniejszych, jat te z Konstancina lub z Ząbek – przynajmniej w tych najniższych kategoriach wiekowych. Niewątpliwie każde nowe pół roku przynosi zmiany i można się spodziewać, że praca sztabu ludzi, dysponujących dużymi pieniędzmi da większy efekt niż starania się mało licznych i znoszących różne niedostatki, nawet najlepszych fachowców. Ale czy tego rzeczywiście można się spodziewać? Okazuje się, że niekoniecznie. Wielkie nakłady i wielkie nic, to obraz lekcji wychowania fizycznego w młodszych klasach w polskiej szkoły. Na dzieciach popełniane jest okrucieństwo, brak właściwie prowadzonych zajęć, jest niczym okres głodu, który na zawsze odciska swoje piętno na organizmach i psychice. Nie dostają one należytego przygotowania, brak im sprawności ogólnej i widać to na tle ich rówieśników z innych państw. W ciągu pół roku oglądałem na żywo i jeszcze dodatkowo co nieco na filmie: turniej w Krakowie, Starogardzie Gdańskim, Gutowie Małym i ostatnio w Warszawie. Miałem materiał do porównania. Widziałem Czechów, Brytyjczyków, Rosjan, Łotyszy, Litwinów, Włochów oraz innych małych cudzoziemców. Chłopcy ci mają mniej więcej tyle samo treningu co Polacy. Przewyższają ich jednak pod względem gibkości, zręczności, łatwości ruchu generalnie. Różnica nie jest w tej chwili może wielka, ale w zaciętej rozgrywce sportowej istotnie wpływa na wynik. Ten deficyt uwidoczni się jeszcze bardziej z upływem czasu, gdy obciążenia organizmów wzrosną jeszcze bardziej.
Nie wiem co się dzieje w zagranicznych szkołach, ale wiem jak fatalnie wygląda to w polskich. Uczeń zajmujący się wieczorami określoną dyscypliną sportu nie ma już czasu i energii, by uzupełnić specjalistyczne ćwiczenia o te ogólnorozwojowe, które w myśl programów powinny być realizowane w szkole i stanowić dla dziecka odskocznię i wytchnienie od zajęć zaniedbujących ciało. Zastygła w archaicznym kształcie szkoła nie ma tego w swojej ofercie. Dzieje się tak, ponieważ zajęcia z wychowania fizycznego przez kilka pierwszych lat nauki nie są prowadzone przez specjalistów.
Czy ja to widziałem, jak na placu zabaw babcia „trenuje” wnuczkę:
- Nie biegnij, bo upadniesz!;
jak dziecko siedzi w kącie całą lekcję, nie uczestnicząc w ćwiczeniach:
- Bo nie potrafi;
jak metodycznie wypiera się z głów dzieci ich marzenia i geniusz, by napchać je próchnem szkolnych ławek;
czy ja to widziałem?
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2451
W szkole zamiast piłki ćwiczą gender ;-)