Ksiądz kleryk

Trochę spóźniłem się z tą notką tutaj. Miałem ją wstawić tydzień temu, ale jakoś mi umknęło. A wczoraj w niedzielę jakoś zeszło na inne tematy :) Trudno, poniedziałek też dobry ...

W naszym kościele (w przedostatnią niedzielę), na sumie parafialnej był ksiądz kleryk. Kleryk czyli student, w tym przypadku student Gdańskiego Seminarium Duchownego będącego filią Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Był po to, aby  jak to ujął, odprawiający mszę ksiądz wikary, dać świadectwo. Nasz proboszcz zaprasza kleryków, aby dawali świadectwo, czyli mówili o sobie i o swoim powołaniu. Muszę jednak powiedzieć, że ci co byli dotychczas, nie zawsze mieli wiele  do powiedzenia. Jednak ten, który był dzisiaj, miał!
I nie tylko miał wiele do powiedzenia, ale również umiał to powiedzieć. Kleryk mówił publicznie toteż myślę, że mogę to tutaj, również publicznie o tym powiedzieć. Oczywiście w skrócie. Mówił o sobie, o tym że pochodzi z rodziny rozbitej, że z ojcem, który zostawił rodzinę nie miał żadnych relacji. Mówił też o tym, że jego życie było bez celu, bez sensu i bez wiary.  I o tym, że wiara przyszła, tak powiedział, że wiara przyszła a nie, że odzyskał wiarę, dopiero wtedy gdy skończył ‘cywilne’ studia. Mówił też o tym, że wiara przyszła do niego poprzez Pismo Święte.
Słuchając tego co mówi, pomyślałem sobie, że chłopak ma szczęście. Z takim życiem, z taką historią, uzyskać wiarę i powołanie, to faktycznie trzeba być w czepku urodzonym. A mówiąc słowami wiary, że Opatrzność Boża nad nim czuwała. I pomyślałem też sobie, że jeżeli zachowa to wszystko, co biło z tego co dzisiaj mówił, gdy dawał to świadectwo (jak to określił wcześniej ksiądz wikary), to wielka przyszłość stoi przed tym chłopakiem.
Kleryk, kończąc swoją studencką ‘homilię’ powiedział, że gdy msza się skończy będzie stał przy wyjściu, gdyby ktoś chciał z nim porozmawiać. Po skończonej mszy faktycznie stał przy wyjściu. I oczywiście skorzystałem z wcześniejszego zaproszenia. Podszedłem więc do niego i chwilę rozmawialiśmy. Powiedziałem mu o tym, że słuchając jego historii, pomyślałem o tym, że jest szczęściarzem. Zobaczyłem zaskoczenie na jego twarzy. To zaskoczenie wyjaśniło się, gdy usłyszałem jego odpowiedź. Odpowiedział, że zawsze widział siebie, jako pechowca. Mam nadzieję, że zmieni zdanie. Człowiek, który ma trudne, skomplikowane życie a mimo to dochodzi do wiary i odkrywa w sobie powołanie, nie jest pechowcem. Mówiąc mu, że jest szczęściarzem to uzasadnienie jakoś mi umknęło. Toteż szkoda, że nie przeczyta tego, co tu piszę.  Bo klerycy, pewnie nie czytają Salonu24 a blogera co się zwie seafarer, to już na pewno.
I tutaj muszę podzielić się ze swoją ‘zgryzotą’. Morze i praca na morzu nie istnieją w świadomości społecznej Polaków. Zobaczyłem to też na twarzy kleryka, gdy powiedziałem mu, że całe życie przepracowałem na morzu. Po prostu był zaskoczony. Powiedziałem mu też, że pracując na morzu, gdy zdarzy się, że statek w niedzielę stoi w porcie, siadam na rower i jadę do miasta. Przede wszystkim po to, aby pójść do kościoła na niedzielną mszę świętą. Pamiętaj abyś dzień święty święcił, tak mówi trzecie przykazanie. I w miarę możliwości staram się to przykazanie wypełniać. A mówiłem to nie po to, aby się przechwalać jaki to ja jestem świątobliwy. Mówiłem mu o tym, aby podzielić się obserwacją z kościołów w Wlk. Brytanii i Irlandii.
Tam, zawsze po zakończonej mszy, ksiądz stoi przy wyjściu i czeka na ludzi. Po to, aby mogli z nim porozmawiać. U nas tego zwyczaju nie ma. A przydałby się bardzo. Bo tak prawdę mówiąc, nasz polski ksiądz, ma bardzo mizerny kontakt z wiernymi. Nie mówię o tych wiernych, którzy są aktywni i którzy udzielają się radzie parafialnej i różnego rodzaju ruchach wspólnotowych. Mówię o tych zwykłych parafianach, którzy w miarę możliwości starają się jedynie wypełnić trzecie przykazanie.
Jaki kontakt ma z nimi nasz polski proboszcz? Jedynie poprzez rozmowę raz w roku podczas kolędy. No i ewentualnie poprzez konfesjonał.  Ale kontakt poprzez konfesjonał jest specyficzny. Ksiądz dowiaduje się o tym, w czym uchybiają jego parafianie w swoim postępowaniu. Natomiast, absolutnie nie dowiaduje się o tym, w czym on sam uchybia. Podczas rozmowy przy wyjściu z kościoła jest na to szansa. Jest też szansa, aby proboszcz dowiedział się o zwykłych codziennych sprawach swoich parafian, o ich kłopotach a także ich radościach. Wszystkich parafian, tych zwykłych a nie tylko tych aktywnych, którzy uczestniczą w życiu ruchów wspólnotowych.
Ksiądz kleryk, o którym tutaj piszę, nie znał tego anglosaskiego zwyczaju. Niemniej w swoim wystąpieniu, dokładnie to samo zaproponował – że po skończonej mszy będzie stał przy wyjściu, aby rozmawiać z ludźmi. Ponieważ, jak już o tym pisałem, skorzystałem z okazji takiej rozmowy, którą on sam spontanicznie zaproponował, to o tym anglosaskim zwyczaju, też mu powiedziałem. Nie tylko powiedziałem. Ale też zaapelowałem, aby ten zwyczaj, wtedy gdy będzie już w pełni księdzem a nie tylko księdzem klerykiem, również kontynuował. Powiedziałem, mu też w czym uchybił w swoim wystąpieniu (ale o tym już nie ma potrzeby pisać bo to była prywatna rozmowa). Wystąpieniu, które było dobre, co jednak nie znaczy, że uchybień w nim nie było.
Po tej rozmowie i z tego, co w czasie przedstawiania swojego świadectwa mówił i jak mówił, mam mocne przekonanie, że to co dzisiaj w naszym kościele spontanicznie zaproponował, będzie dalej świadomie kontynuował.