O bałaganie na Wyspach, dzieleniu Polski przez Tuska i ...

* O bałaganie na Wyspach, dzieleniu Polski przez Tuska i podwójnych standardach w PO i UE

Polecam lekturę wywiadu, jakiego udzieliłem dla portalu Radia Zet. Rozmowę przeprowadził ze mną redaktor Mikołaj Pietraszewski. 
 
Sondaże różnią się między sobą, w zależności od pracowni, ale generalnie PiS oraz Koalicja Europejska idą łeb w łeb – raz jedni, raz drudzy osiągają kilkuprocentową przewagę. Spodziewa się Pan ostrego finiszu kampanii? 
Może pana zaskoczę, ale uważam, że w Polsce kampanie wyborcze - mimo całego lamentu, w jakimś sensie uzasadnionego, o brutalizacji życia publicznego – nie są tak ostre, w porównaniu z kampanią amerykańską czy chociażby na Ukrainie.  
Zwrócę przy tym uwagę, że na razie mieliśmy dwa procesy w trybie wyborczym – Czarnecki vs. Koalicja Europejska, zakończone moim zwycięstwem, a w kampanii samorządowej było ich kilka, więc ta obecna nie jest aż tak brutalna, wbrew temu, co można sądzić. Choć na pewno Wersalem też nie jest.  
Czyli szykuje się finisz przynajmniej emocjonujący.  
Nie ma faworyta, różnice są niewielkie, ponadto dla PiS są to najtrudniejsze wybory, dużo trudniejsze niż prezydenckie, parlamentarne czy samorządowe. 
Dlaczego? 
Ponieważ nasi wyborcy bardziej mobilizują się na wybory decydujące o tym, kto rządzi w Polsce lub samorządzie, a nie te decydujące o naszej reprezentacji w Brukseli czy Strasburgu. 
PiS nigdy nie wygrało wyborów do europarlamentu. W 2004 roku mieliśmy III miejsce, w 2009 drugie, w 2014 PO wygrała z nami o włos, o 25 tys. głosów, ale w mandatach był remis, po 19. Wybory prezydenckie i parlamentarne wygraliśmy po dwa razy, podobnie dwa razy wygraliśmy również samorządowe. Czas najwyższy na europejskie, choć nie będzie to łatwe.  
Co Pańskim zdaniem zadecyduje o tym, jaki będzie ostateczny rezultat? 
Uważam, że mobilizacja elektoratów poszczególnych partii. W Polsce przepływ wyborców między obydwoma głównymi ugrupowaniami jest śladowy. Chodzi więc o zmobilizowanie swoich wyborców, ale także uruchomienie tych niegłosujących.  
Czy i kiedy możemy się w takim razie spodziewać rekonstrukcji rządu, skoro kilkoro ministrów obecnego gabinetu startuje w eurowyborach i ma duże szanse na uzyskanie mandatu? 
Formalnie nowy Parlament Europejski ukonstytuuje się na początku lipca. Wtedy posłowie obejmą mandaty i teoretycznie powinna się odbyć rekonstrukcja. Chyba, że premier nie będzie czekał aż ministrowie formalnie staną się europosłami – bo to ponad miesiąc – oczywiście po konsultacji z władzami koalicji. Rekonstrukcja będzie konieczna, bo część ministrów startujących w wyborach, może znaleźć się w parlamencie.  
Sąd przyznał Panu rację i zakazał rozpowszechniania przez KE billboardów z Pana wizerunkiem, podpisanych hasłem „Akcja ewakuacja”. Ale nie ma Pan wrażenia, że niektórzy ministrowie rzeczywiście uciekają przed odpowiedzialnością i problemami w kraju – np. minister edukacji Anna Zalewska?  
Żeby być całkiem obiektywnym i uczciwym w tej kwestii, nie można uciekać od sytuacji sprzed czterech lat. To powinno zmienić nasze myślenie o jej starcie.  
Gdy europoseł Dawid Jackiewicz dostał propozycję objęcia funkcji ministra skarbu w rządzie Beaty Szydło i podjął decyzję o zakończeniu swojej kariery europarlamentarnej, to właśnie Anna Zalewska miała go zastąpić. W wyborach 2014 w okręgu dolnośląsko-opolskim zajęła bowiem trzecie miejsce w PiS-ie (za Jackiewiczem i Ujazdowskim) i była pierwszą niewybraną. Wówczas odmówiła, aby zostać szefową MEN. W pewnym sensie wzgląd na to, że wtedy tego mandatu nie objęła, był brany pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o ustalaniu list. Ona ten mandat zapewne obejmie, ale  cztery lata po tym, gdy go odmówiła, będzie to więc swego rodzaju sprawiedliwość dziejowa.  
Czy jednak jej kandydatura nie wprowadza pewnej niezręczności? Jeszcze niedawno mieliśmy ogólnopolski strajk nauczycieli, który na razie został zawieszony, problemy w sektorze oświaty nie zostały rozwiązane. 
Pozwoli Pan, że się nie zgodzę i będę jej bronił. Dostrzegam polityczne motywy ataku na nią.  
Ale nie dziwi się Pan, że takie interpretacje i pytania się pojawiają.  
Mam wrażenie, że są one nasączone polityką i walką wyborczą. Jest to mój dziewiąty start we wszelkich wyborach, więc nie dziwię się, że takie ataki się pojawiają. Wiele już widziałem.  
Brexit się opóźnia i de facto stoi pod znakiem zapytania. Jak Pana zdaniem zakończy się ta „telenowela” i czy jest szansa, by Brytyjczycy pozostali w UE?  
Jako Polak i polski polityk chciałbym, aby Wielka Brytania pozostała w Unii Europejskiej – to był było ważne i dla Polski i dla siły i wizerunku UE. Londyn jest bowiem elementem delikatnej równowagi sił w ramach Unii. Bez niej ten tandem niemiecko-francuski, nawet wbrew swoim zamierzeniom, może generować pewne tendencje odśrodkowe ,bo szereg krajów nie będzie chciał się pogodzić z takim duopolem władzy.  
Nie ma co też ukrywać, że my i Brytyjczycy myślimy podobnie, gdy chodzi o kwestie regulacji wewnątrzunijnych – że powinno być ich mniej, za to więcej wolnego rynku, swobodnego przepływu towarów, ludzi, pracowników. Zbliża nas do Wielkiej Brytanii także realistyczny, zdroworozsądkowy stosunek do Rosji. Mam wrażenie, że Berlin, Paryż i Rzym, niezależnie od tego, kto tam rządzi, są bardziej otwarte na rosyjskie pseudoargumenty. 
Po trzecie, Warszawa i Londyn podobnie myślą o UE jako o raczej Europie Ojczyzn, Narodów, a nie jakimś federalistycznym superpaństwie. To, że uniknięcie brexitu byłoby to dla Polski i dla Unii najlepsze, nie oznacza jednak, że tak się stanie.  
Natomiast słowa ministra Lidingtona (Davida, ministra sprawiedliwości i lorda kanclerza Wielkiej Brytanii – przyp. red), że brytyjscy posłowie zostaną wybrani, ale nie obejmą mandatów, traktuję raczej jako element walki o wpływy i mandaty między torysami a euronegatywistami Nigela Farage’a. 
Czy w takim razie bałagan polityczny na Wyspach sprawia, że możliwe są tam przedterminowe wybory parlamentarne? 
Po pierwsze, eurowybory doprowadzą do spadku liczby mandatów dla Partii Konserwatywnej w PE, co oznacza, że EKR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy) będzie miał mniejszy brytyjski komponent niż dotychczas. Mogą zaliczyć najgorszy wynik do Europarlamentu w historii.  
Co do przyspieszonych wyborów, nie należy tego wykluczać, natomiast nie jest to automat. Jeśli wybory europejskie zakończą się bardzo wyraźną porażką konserwatystów, to przed ew. przyspieszonymi wyborami do Izby Gmin możliwe będą wybory nowego szefa torysów. Theresa May może mieć duży problem z utrzymaniem swojego przywództwa.   
 Odnoszę wrażenie, że na wyjściu z UE już nikomu nie zależy. Torysi czują się w obowiązku przeprowadzić tę procedurę tylko dlatego, że taki był wynik referendum. To taki trochę gorący ziemniak, którego nikt nie chce trzymać w rękach. 
Rzeczywiście, trafna analogia, taki hot potato (śmiech). W czerwcu 2016 roku, w czasie, gdy było referendum, przygotowałem z moim współpracownikiem tekst, w którym wysunąłem tezę o „brexicie bez brexitu”. Wielka Brytania miałaby lewarować swoją pozycję w UE poprzez straszenie brexitem. Ale jak to w tym przysłowiu o sójce wybierającej się za morze – tak będzie wylatywać, aż w końcu nie wyleci.  
Myślę, że każdy miesiąc pozostawania Wielkiej Brytanii w UE zwiększa szanse na to, że ona ostatecznie z niej nie wyjdzie, niezależnie od tego czy odbędzie się drugie referendum czy też przez wcześniejsze wybory i uzyskanie mandatu przez nową Izbę Gmin – bo to ona ostatecznie rozstrzyga o brexicie bądź pozostaniu we UE. 
O tym się w debacie nie mówi, ale istotnym argumentem za pozostaniem Brytyjczyków w UE jest kwestia integralności terytorialnej tego państwa. Mówiąc prościej: chodzi o to, by Wielka Brytania nadal pozostała Wielką Brytanią, a nie Brytanią. Zdaje się, że i w Szkocji i Irlandii Północnej brexit może uruchomić różne tendencje: czy to separatystyczno-niepodległościowe (Szkocja) bądź jak w przypadku Irlandii Płn. próby połączenia się z Irlandią lub też osłabienia więzów politycznych z Londynem.  
To byłoby dla integralności państwa brytyjskiego niedobre i wśród tamtejszych elit może funkcjonować przekonanie, że lepiej, by Wielka Brytania była Wielką Brytanią w Unii niż Brytanią poza Unią.  
Jak Pan skomentuje i oceni wystąpienie Donalda Tuska na UW w dniu 3 maja? 
Zapamiętałem tylko kilka bon motów i grepsów, ale poważna polityka to jednak coś więcej. Ale tak po ludzku mu współczuję – Tusk czuł się jak gwiazda pop, zupełnie przyćmiona przez supportera, czyli Leszka Jażdżewskiego. 
 Czy ma Pan wrażenie, że to jednak było jakieś tam zaangażowanie się w kampanię, a także swoiste preludium do powrotu Tuska do polityki? 
Oczywiście, że to wystąpienie było polityczne i nie przypadkiem miało miejsce w trakcie kampanii. Ono było jednak bardziej anty-PiS niż pro-Koalicja Europejska. 
Pewnie Pana zaskoczę, ale nie uważam, by Tusk pałał wielką ochotą do powrotu do polskiej polityki. Pewnie tego nie wyklucza – gdyby cały naród do niego przyszedł, to by łaskawie się zgodził. Zwrócę jednak uwagę, że według ostatnich sondaży, jedynie 1/3 Polaków, kilkanaście procent mniej niż pół roku temu, chce jego powrotu. 
Może przerwę też spekulacje, mówię to pierwszy raz publicznie: uważam i wyczuwam, że obóz PO bardziej myśli o wystawieniu w wyborach prezydenckich w 2020 roku Rafała Trzaskowskiego, a nie Tuska i że to on będzie kontrkandydatem Andrzeja Dudy.  
Trzaskowski pojawiał się w końcu w niektórych sondażach, takich spekulatywnych, ale to by oznaczało, że nie do kończy kadencji jak prezydent Warszawy. 
Dlaczego nie dokończy? Może wystartować, przegrać i dokończyć. 
Czy uważa Pan, podobnie jak niektórzy Pana koledzy z prawicy, że Tusk nie reprezentuje polskich interesów w Europie i że dzieli Polaków? 
Na pewno Polaków dzieli i to dziedzictwem przeszłości. Podniesieniem wieku emerytalnego, upadkiem polskich stoczni, niewyjaśnieniem afer Amber Gold, hazardowej i innych.  
 I dlatego Tusk wywołuje w PiS takie emocje? 
U mnie nie wywołuje on żadnych emocji. Większe wywoływał, gdy graliśmy razem w reprezentacji polskiego parlamentu w piłkę nożną – jak nie podał, albo źle podał, albo gdy kłóciliśmy się o to, kto ma wykonać karnego.  
Czy nie uważa Pan, że służby wkraczając nad ranem do domu Elżbiety Podleśnej (autorki przerobionego wizerunku Matki Boskiej z tęczową aureolą) postąpiły w sposób nieco przesadny? Potraktowały ją trochę, jakby była groźną kryminalistką. 
Gdy w 2014 roku policja wkroczyła o tej samej porze do domu kobiety, która wrzuciła kawałek mięsa wieprzowego do meczetu w Warszawie, to jakoś nie budziło to żadnych kontrowersji wśród tych, którzy dziś oburzają się na działania policji. I wobec aktywistki LGBT.  
W związku z tym apeluję, by nie stosować podwójnych standardów. Jeśli państwo podejmuje działania operacyjne wobec osób, którzy obrażają uczucia muzułmanów, to rozumiem, że jest dobrze, a gdy robi to samo wobec osób, które obrażają uczucia katolików, to jest źle? Naprawdę, nie dajmy się zwariować – jeśli będziemy stosować podwójne miary, to można w ten sposób wszystko zrealtywizować. Jeśli wtedy działania policji były ok, to nie widzę powodu, by teraz policję krytykować.  
Poza tym, nie chodziło tylko o kontrowersyjną aureolę. Wielu ludzi oburzyło też to, że wizerunek święty dla wielu Polaków – nie tylko osób wierzących – był wieszany na śmietnikach, ubikacjach, itp.  
Uważam, że wartością jest ład społeczny, a takie wojny religijne czy ideologiczne go naruszają. Tego typu wojny temu służą – to niedobre, bo to dzieli Polaków. 
Czy to oznacza, że chrześcijanie, katolicy są w Polsce bardziej dyskryminowani? 
Mam wrażenie, że teraz jest taka moda na krytykowanie Kościoła i osób wierzących. Jakoś takiej mody nie obserwuję w przypadku muzułmanów czy wyznawców judaizmu. Ale wolę mówić o konkretnych przypadkach. Pokazałem jedynie, że policja wobec osób, które naruszyły pewien ład społeczny związany z uczuciami religijnymi, działała podobnie i za rządów PO  i teraz. 
 Widział pan film „Tylko nie mówi nikomu” braci Sekielskich? 
Nie, więc nie będę się na jego temat wypowiadał.  
A na temat problemu, który porusza? 
Uważam, że pedofilię trzeba bardzo ostro i surowo zwalczać. I żeby było jasne: nie wybiórczo, że zajmujemy się tylko księżmi-pedofilami, ale w ogóle pedofilami, obojętnie jakie środowiska zawodowe reprezentują. Zdarzają się takie przypadki także wśród polityków, , jak również wśród artystów, dziennikarzy czy ludzi innych zawodow. Trzeba to zwalczać obojętnie, kim ten pedofil jest z zawodu. Tu też nie może być podwójnych standardów. 
Jak słyszę niektórych celebrytów i polityków, którzy bronią pewnego znanego reżysera, oskarżonego o pedofilię w Ameryce, a teraz wypowiadają się bardzo ostro i emocjonalnie przeciw księżom-pedofilom, to, podzielając absolutnie zasadę „zero tolerancji dla pedofilów”, zwracam uwagę na pewną hipokryzję. Jakoś wtedy tego braku tolerancji w ich wypowiedziach nie było. Ale myślę, że ogromna większość społeczeństwa jest tutaj zgodna: z pedofilią i pedofilami trzeba bardzo ostro walczyć.  
Chodzi o to, by społeczeństwo nie miało poczucia, że duchowni są ponad prawem. 
Zgoda. Ale może też mieć takie poczucie wobec artystów czy innych osób publicznych, którym – jak się okazuje w praktyce – więcej wolno i więcej uchodzi płazem,co pokazał z kolei dokument Sylwestra Latkowskiego sprzed lat. Uważam, że święte krowy, jeśli chodzi o pedofilię, to najgorszy z możliwych pomysłów. A z pedofilami trzeba walczyć, niezależnie od tego, kim są.  
 Czyli zapewnia Pan, jako przedstawiciel partii rządzącej, że ofiary pedofilów już nie będą czekać tak długo na sprawiedliwość? 
Prosiłbym, by tego problemu nie upartyjniać, bo od takiego stwierdzenia byłby tylko krok do stwierdzenia, że za rządów PO-PSL te formacje się tymi ofiarami nie interesowały. Nie ma sensu uprawiać takiego międzypartyjnego ping-ponga, choć oczywiście możemy przypomnieć, że jako opozycja składaliśmy daleko idące propozycje zaostrzenia kar dla pedofilów i stworzenia rejestru, a Platforma kręciła nosem i odrzucała . Podkreślam : ta sprawa nie powinna być elementem gry politycznej czy partyjnej i jak ten kurz kampanijny opadnie, to po 26 maja musimy ponad podziałami zastanowić się, co zrobić, by pedofile nie mieli poczucia bezkarności, a wręcz przeciwnie: żeby wiedzieli, że prędzej czy później zostaną dopadnięci i skazani.  
Właśnie ukazuje się książka „Morawiecki i jego tajemnice” Tomasza Piątka, który – podobnie jak 2 lata temu w przypadku Antoniego Macierewicza – szuka rzekomych powiązań premiera z rosyjskimi służbami. Jak by Pan skomentował tę publikację? 
Książki nie czytałem, ale widziałem w Internecie ten schemat powiązań, jak z „Gwiezdnych Wojen” (śmiech). Nawet śmialiśmy się w gronie znajomych, że jestem tam bardzo uhonorowany – najwięcej linków premier Morawiecki ma ze mną i własnym ojcem, więc czuję się tym nawet zaszczycony.  
W książce pojawia się także wątek Pańskich rzekomych powiązań z władzami Azerbejdżanu. Piątek zarzuca Panu, że wspiera(ł) Pan proputinowski reżim Ilhama Alijewa i przypomina, że został Pan rok temu ukarany przez PE za wyjazd w towarzystwie kilku eurodeputowanych do Azerbejdżanu na obserwację wyborów prezydenckich, których demokratyczność była kwestionowana.   
 Wychodzi na to, że jestem takim „kurierem z Warszawy” do prezydenta Azerbejdżanu, który z kolei bezpośrednio dogaduje się z Putinem. Morawiecki-Czarnecki-Alijew-Putin –  brzmi to jak film sensacyjny. Ale właśnie, to jednak fabuła, a nie życie.Ten schemat dostarczył mi dużo radości i jestem wdzięczny red. Piątkowi, bo nie mam w tej kampanii zbyt wielu powodów do relaksu, a tutaj proszę, taka niespodzianka. Naprawdę szczerze się uśmiechnąłem (śmiech). 
A teraz już poważnie apeluję, by nie stosować podwójnych standardów. Angela Merkel może się spotykać z Alijewem i rozmawiać z nim o gospodarce, niemieckich inwestycjach, eksporcie, a polski polityk nie może. No, nie żartujmy! 
Zresztą w Baku reprezentowałem – wraz Kosmą Złotowskim i brytyjskim parlamentarzystą – naszą frakcję w Parlamencie Europejskim, była to oficjalna delegacja EKR. 
 Niedawno w mediach wybuchła. tzw. afera podkarpacka? Czy ma Pan przekonanie, że może ona wstrząsnąć sceną polityczną (jeśli potwierdziłyby się np. doniesienia medialne o Marku Kuchcińskim) czy to jednak prowokacja, a żadnych nagrań z żadnym prominentnym politykiem PiS nie ma? 
 To niedobra sytuacja, gdy druga osoba w państwie jest oskarżana bez przedstawienia jakichkolwiek dowodów. W ten sposób można każdego oskarżyć o wszystko, pod warunkiem, że zajmuje wysokie stanowisko państwowe. Przestrzegałbym przed taką metodą atakowania przedstawicieli władz państwowych, niezależnie od tego, kto rządzi- żeby było jasne. 
Poza tym informacje, które przedstawił w tej sprawie marszałek Kuchciński, wydają mi się absolutnie wiarygodne.  
B. agent CBA, który był niedawno przesłuchiwany w Sejmie, twierdzi, że Biuro tuszowało aferę.  
Poznałem kiedyś szefa CBA Ernesta Bejdę, uważam go za człowieka absolutnie uczciwego i wiarygodnego, który nigdy by czegoś takiego nie zrobił.  
Nie wydaje się Panu co najmniej równie dziwne, że kierownictwo PiS nie zabrało zdecydowanego głosu w tej sprawie, np. w obronie M. Kuchcińskiego? 
Myślę, że nie należy przesadzać z nadmierną reakcją na te pomówienia, bo w ten sposób dajemy sygnał, że są one istotnym punktem odniesienia, a nie są.  
Czy żałuje Pan afery ze słowami o szmalcownikach i Róży Thun? Pytam także w kontekście utraty stanowiska wiceszefa Parlamentu Europejskiego. 
Nie wycofuję się z mojej negatywnej oceny polityków czy w ogóle osób z życia publicznego w Polsce, którzy atakują własną ojczyznę w obcych mediach bądź też głosują za uruchomieniem procesu sankcyjnego wobec własnego kraju i moja ocena tej aktywności pani von Thun und Hohenstein pozostaje bez zmian. Porównywałem to, co ona robiła, z negatywnymi zjawiskami w polskiej historii, ale nie użyłem pojęcia „szmalcownik” bezpośrednio wobec niej. Proszę, żeby tak nikt nie sugerował.  
Natomiast później żądano ode mnie przeprosin, sugerując, że wówczas pozostanę na stanowisku wiceszefa Parlamentu Europejskiego. A ja, mając do wyboru lojalność wobec ojczyzny, a stanowisko za wszelką cenę, wybrałem to pierwsze i nie żałuję. 
 A nie uważa Pan, że tamta analogia była co najmniej niefortunna? 
Dalej negatywnie oceniam tych, którzy niczym książęta w średniowieczu – o czym wtedy zresztą mówiłem – przegrywając walkę polityczną w kraju, uciekali się do obcej pomocy, prosząc o posiłki zbrojne, żeby załatwić dzięki obcym żołnierzom wewnętrzne polskie spory, jak i tych którzy w XVIII wieku zawiązali Konfederację Targowicką, jak i tych, którzy zachowali się nielojalnie wobec własnego kraju w wieku XX. 
Uważam, że głosowanie za uruchomieniem sankcji wobec własnego państwa czy wypowiedzi szkalujące Polskę w niemieckiej telewizji, to są zjawiska godne nagany i potępienia. 
 Gdyby miał Pan w kilku zdaniach podsumować: co zrobił Pan dla Polski w ostatnich kadencji lat w Brukseli i Strasburgu? 
Fakt, że jestem 16. na liście najbardziej aktywnych i wpływowych posłów w PE to dobre podsumowanie mojej działalności w tej kadencji. Natomiast w wymiarze czysto merytorycznym jestem zadowolony zwłaszcza z dwóch obszarów mojej aktywności. Po pierwsze od 2009 roku jestem koordynatorem mojej grupy politycznej w Komisji Kontroli Budżetowej  i w tej kadencji byłem autorem 55 raportów nt. monitoringu wydatkowania środków unijnych przez instytucje UE, łącznie z Komisją Europejską i Radą Europejską, która zresztą notorycznie nie dostaje absolutorium od PE, o czym się jakoś w Polsce nie mówi .  
A drugim takim obszarem jest polityka wschodnia. Od 2009 roku jestem wiceprzewodniczącym Zgromadzenia Parlamentarnego Unia Europejska-Partnerstwo Wschodnie. Tworzy je 6 państw – trzy, które w międzyczasie podpisały umowy stowarzyszeniowe z UE (Ukraina, Gruzja, Mołdawia), dwa, które  cały czas tkwią bardziej w rosyjskiej niż unijnej strefie wpływów (Białoruś, Armenia) – jestem skądinąd wielkim zwolennikiem prowadzenia dialogu politycznego oraz zacieśniania stosunków gospodarczych z tym krajami – oraz neutralny między tymi dwoma blokami Azerbejdżan. Uważam, że moja aktywność w tym obszarze jest ważna i potrzebna. 
A co zamierza Pan zrobić w najbliższej kadencji? 
Polityka jest grą zespołową. To nie pójście do restauracji i wybranie sobie z menu tego, na co ma się ochotę. Podejmę się każdego zadania na boisku europejskim, które wyznaczy kapitan naszej drużyny-Jaroslaw Kaczyński. 
Jakie są Pana plany/marzenia/cele (np. jakieś konkretne stanowisko) związane z   karierą w PE? I czy może myśli Pan czasem o powrocie do krajowej polityki? 
Można powiedzieć, że nigdy z kraju nie wyjechałem, bo cały czas mocno żyłem polską polityką, byłem aktywny w mediach. Natomiast w sensie formalnym nie jest niewykluczone, że po kolejnej kadencji w Europarlamencie będę chciał wrócić do polskiego parlamentu. Ale najpierw chcę po raz czwarty wygrać wybory do PE. 

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

24-05-2019 [18:19] - Zygmunt Korus | Link:

Pytanie fundamentalne: czy Wielka Brytania lepiej nas będzie bronić przed rozpadem naszego państwa (wchłonięciem do super-federacji ze stolicą w Brukseli-Berlinie) od środka Unii, czy po ewentualnym brexicie? W obu wariantach szanse są takie same, czyli nikłe. Jeśli Polska nie obudzi się z letargu sama.