Okruchy Pisma: Znać swoje miejsce

Ja nie jestem Mesjaszem. (J 1,20)
 
Czas niewoli to czas, w którym ból oczekiwania nabrzmiewa jak ropiejąca rana. To przecież czas cierpienia, jęku przed czyhającą o każdej porze zmorą beznadziei przed perspektywą dni bylejakich, wypełnionych ciężką bezsensowną pracą, której owoce spijać będzie ciemięzca. Prędzej czy później jawi się przed oczami ponura wizja: tak jest, tak już zostanie. Nie tylko my, również dzieci nasze, a potem ich dzieci, będą żyć w goryczy zniewolenia, pohańbienia, pogardy, jak świat światem okazywanej obywatelom drugiej kategorii.

My, Polacy, powinniśmy rozumieć synów Izraela z czasów Chrystusa. Na prawie dwa wieki wymazano nas z map świata. Potem krotki błysk wolności, erupcja entuzjazmu, która wykrzesała energię na skalę rzadko spotykaną. Potem znów przerażający paroksyzm wojny, po której wpadliśmy w półwieczną zimę przyniesioną ze Wschodu na bagnetach bolszewików. Potem Okrągły Stół, Unia Europejska i nadzieja pomieszana z rozterką: czy to naprawdę wolność przyszła czy zniewolenie w nowej sukience?

Ból oczekiwania w niewoli potrzebuje swego ukojenia. Dlatego rodzi się „społeczne zapotrzebowanie” na Mesjasza, rozumianego jako wybawcę z niewoli. W odzewie pojawiają się prorocy - uzurpatorzy, mesjasze-buntownicy, którzy, nierzadko z patriotycznych pobudek, usiłują porwać naród do walki, by sam zrzucił z siebie to brzemię. Ich chwała trwa krótko, owoce walki są marne, a niezaspokojona po raz kolejny nadzieja Izraelitów napina strunę bólu.

Św. Jan Chrzciciel. Jedyny z proroków owego czasu, który znał swe miejsce. Powiedział po prostu: „Ja nie jestem Mesjaszem.”
 
Spytasz: a po co mi to mówisz? Ja nie aspiruję do roli Mesjasza! Ani nawet mesjasza.
Może i nie aspirujesz. Ale czy znasz swoje miejsce?