Czy UE rozszerzy się o kraj z muzułmańską większością?

Albania ‒ mały kraj na szeroko rozumianych Bałkanach z pasjonującą przeszłością i nieznaną przyszłością ‒ musi budzić nasze zainteresowanie. To dlatego jestem w nim po raz kolejny: w sumie szósty w ostatnich parunastu latach, a czwarty w ciągu ostatniego 1,5 roku. Musi ‒ z pięciu powodów. Po pierwsze będzie jednym z trzech krajów pierwszych, które wejdą do Unii Europejskiej. Po drugie ‒ będzie wówczas pierwszym państwem członkowskim UE, mającym muzułmańską większość. Po trzecie ‒ Polska jest politycznym ambasadorem Tirany w przeciwieństwie do bogatych płatników netto do brukselskiej kasy, które każde rozszerzenie Unii traktują jako kataklizm (czyżby dlatego, że alternatywą dla „poszerzenia” jest „pogłębienie” UE czyli kolejne kroki w kierunku federalistycznego europaństwa?). Po czwarte ‒ w tym kraju pracują polscy księża, zakonnice, siostry zakonne, a także świeccy ochotnicy. Po piąte ‒ Polska została wyznaczona w 2016 roku przez Komisję Europejską jako kraj, który w procedurze tzw. twinningów ma uczyć władze w Tiranie, jak walczyć z korupcja i praniem brudnych pieniędzy. Mało? Każdy z tych powodów jest wystarczający, aby bliżej zainteresować się najbardziej proamerykańskim krajem w Europie. Najbardziej ‒ poza Polską oczywiście.

Albańczycy uczcili pamięć prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Rozpocząłem oficjalną wizytę w Tiranie w dniu, w którym był tam również minister spraw zagranicznych RP. Jacek Czaputowicz zażądał od UE, aby podała datę wstąpienia Albanii do Wspólnot Europejskich. Była to oczywiście tylko demonstracja polityczna. Przed lewicowym rządem premiera Ediego Ramy ‒ malarza i byłego reprezentanta kraju w koszykówce ‒ długie negocjacje z Brukselą. Potencjalny akces nastąpić może w perspektywie dekady, trochę dłużej lub trochę krócej. Kraje Europy Zachodniej mnożą trudności ‒ Polska zapala zielone światło, choć przecież to działanie na razie symboliczne. W polityce międzynarodowej jednak zwykle lepiej być „dobrym policjantem” niż tym „złym”. Na razie efekty takiej polityki są dla nas interesujące. Dosłownie w najbliższych dniach prezes albańskiego NIK-u nazywającego się „Albańską Najwyższą Instytucją Kontroli Państwowej” ma oficjalnie nazwać główną salę konferencyjną w swojej nowej siedzibie imieniem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, prezesa NIK w latach 1992-1996. To doprawdy ważna decyzja. Widziałem miny moich zachodnich kolegów eurodeputowanych, gdy szef ALSAI (odpowiednik NIK) dr Bujar Leskaj powiedział o tym albańskim uczczeniu wielkiego Polaka. Były bezcenne. Tenże przewodniczący ichniego NIK, ewidentny polonofil z okazji święta 3 Maja wydał książkę po albańsku i polsku o „100 polskich symbolach”. Mówi o tym delegacji Komisji Kontroli Budżetu Parlamentu Europejskiego - niemieccy europosłowie kiwają ze zrozumieniem głowami …

Bruksela żąda od Tirany... reformy sądownictwa (sic!)

Droga do nadmorskiej Vlory to droga przez mękę, choć krajobrazy urokliwe. Trasę około 150 kilometrów pokonujemy w ponad trzy godziny! Na każdym domu po obu stronach drogi owalne zbiorniki z blachy. Niektóre owinięte niebieską folią. Tam przechowywana jest woda. To recepta na brak wodociągów. Zbiorniki łącza Albańczyków ‒ są
na dachach domów okazałych i biednych. Zieleń, wszędzie zieleń. Im kto zamożniejszy, im bogatszy, tym bardziej fantazyjny domek posiada. Mijam stada krów na pastwisku. Pasą się tuż koło wielkiego billboardu reklamującego sieć telefonów komórkowych. Kolejny albański paradoks czy paradoksik. Dalej niedokończone budowle, quasi-zamki,własność lokalnych bogaczy lub mafiosów (czasem na jedno wychodzi..), którzy w trakcie budowania zbankrutowali lub, rzadziej, poszli siedzieć. Z tym siedzeniem za kratkami w Albanii trudna sprawa. Bruksela za niezbędny warunek wszczęcia negocjacji akcesyjnych Tirany uznała zasadniczą reformę albańskiego wymiaru sprawiedliwości (sic!!). To, co jest niezbędne na skraju Bałkanów ‒ w Polsce jest grzechem ciężkim. Zostawmy jednak tę dość typową dla UE hipokryzję. Ważniejsze dla tych rozważań są unijne dane, z których wynika, że 85 procent sędziów w Albanii było skorumpowanych. Ludzie tutejszego „wymiaru niesprawiedliwości”: prokuratorzy i sędziowie tworzyli jeden z wierzchołków albańskiego „Trójkąta Bermudzkiego”, wraz z władzami i – wprost ‒ mafią. Tymczasem jedne z pierwszych transz finansowych z Brukseli dla ubogiego postkomunistycznego państwa przeznaczone były na ... poprawę warunków w więziennictwie. A przestępcy grasujący „na wyjeździe”, na terenie krajów Unii, ze szczególnym uwzględnieniem położonych 72 kilometrów przez morze Włoch ‒ teraz mogli spokojnie przenieść się do ojczyzny, gdy co najwyżej groziły im odsiadki w pensjonatach za kratami. „Układ” władzy lokalnej i po części centralnej, sędziów i potencjalnych podsądnych miał zostać skruszony dopiero ostatnio, gdy parlament w Tiranie zatwierdził jedną z najbardziej antykorupcyjnych ustaw w Europie. Ostro antykorupcyjną przynajmniej na papierze. A czy nie jest tak, że dzisiejsza-słuszna przecież ‒ presja Brukseli na Tiranę w sprawie walki z korupcją nie jest wyrzutem sumienia za brak kontroli rzeki pieniędzy płynących z Unii dwie dekady temu, które utrwalały mafijne układy w Albanii?

Komuniści z Tirany i Bukaresztu, władze Brukseli i eurokraci – barbarzyńska mentalność zamazywania przeszłości

Przed miastem Fier miedzy Durres a Vlorą osiołek cierpliwie ciągnie przeładowany do granic nieludzkich możliwości wózek dwa razy większy od niego. Osiołka prowadzi stary mężczyzna, pamiętający chyba pierwsza połowę 40-letniego panowania Envera Hodży, pierwszego sekretarza albańskiej partii komunistycznej. Po obu stronach wąskiej, choć jednej z najlepszych w kraju dróg ciągną się wzgórza i góry. Wcześniej inny osiołek ugina się pod ciężarem mężczyzny, siedzącego nań nie okrakiem, a bokiem z nogami zwisającymi niemal do samej ziemi. Ciekawe, czy ktoś z tych ludzi kiedykolwiek odwiedził stolicę? Czy pamiętają XVII-wieczny bazar, który istniał w centrum Tirany do lat 1970-ch? Wtedy przestał istnieć z dnia na dzień. Czerwony dyktator Hodża chciał odciąć się od przeszłości. Zabytkowy, choć wciąż funkcjonujący bazar zburzono na ołtarzu komunistycznej przyszłości. W tym samym czasie inny czerwony wódz, w nie tak odległym Bukareszcie robił to samo ze starówką rumuńskiej stolicy. Tym wszystkim, którzy chcieliby w tym momencie słusznie przecież załamać ręce nad komunistyczną barbarią informuję, że także w tym samym czasie w stolicy jednego z sześciu założycieli EWG ‒ Królestwa Belgii wyburzano stary centralny kwartał miasta, aby zrobić miejsce pod budynki dla eurobiurokratów. W Belgii przeszłość składano na ołtarzu zjednoczonej Europy. Słychać było w tle „Odę do radości”, a w Tiranie i Bukareszcie „Międzynarodówkę”. W czym burzyciele „starego” w sercu Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej byli lepsi od niszczycieli feudalnych czy burżuazyjnych przeżytków na Bałkanach?

Chrześcijańskie sanktuarium chrześcijan – także dla muzułmanów...

Polski ksiądz pracujący w Albanii od blisko czterech lat mówi mi, że nie płaci mandatów. Inni kapłani też. Policjanci-muzułmanie przymykają oczy. Proszą tylko, żeby postawić za nich świeczkę w sanktuarium św. Antoniego w Laç. To znane wszystkim, również świetnie znane Włochom, sanktuarium. Czasem odwiedzają je również wyznawcy Mahometa. Tak na wszelki wypadek. Może Bóg chrześcijan pomoże i im? Trochę przypomina mi to Egipt, gdzie do koptyjskich kapłanów przepędzających szatana z opętanych ustawia się kolejka. Chrześcijanie w Albanii mieszkają głównie na północy. Hodża był z południa, a więc ten region już od czasów ortodoksyjnego komunizmu był uprzywilejowany. System klanowy przetrwał komunę i dziś kwitnie w najlepsze. Swoi swoim załatwiają pracę w stolicy. Młoda dziewczyna-katoliczka, pracująca w jednym z urzędów centralnych, a w czasie wolnym zajmująca się niepełnosprawnym dziećmi w przykościelnym ośrodku mówi, że u niej w pracy wszyscy pochodzą z Vlory. Gdy pyta ich, jak to jest możliwe, zawsze słyszy: „To proste: jesteśmy najlepsi”... W jej parafii katolickiej inteligencji jest na lekarstwo. Raptem parę nauczycieli, pojedynczy urzędnicy. Nie ma lekarzy czy prawników. Klasę uprzywilejowaną stanowią muzułmanie. Nie wiem czemu przypomina się powiedzenie z czasów sowieckiego Wilna: jak spotkasz żołnierza - to Ruski, jak nauczyciela ‒ to Litwin, jak robotnika ‒ to Polak. To,co widzę w Albanii prowadzi do petryfikacji układów społeczno-religijnych i zwiększaniem się przepaści miedzy lepiej wykształconymi, mającymi lepszą pracę, bogatszymi muzułmanami a „gorszymi” wyznawcami Chrystusa. Goszczący mnie na kolacji właściciel restauracji i firmy przewozowej jest wyjątkiem, potwierdzającym raczej regułę. Narzeka na lewicową władzę w Tiranie, sam sympatyzuje z opozycyjną Partią Demokratyczną, która zresztą rządzi w jego mieście. „W Albanii wszystko idzie dobrze, tylko ta polityka...”- narzeka.

Chrześcijanie, jak to mniejszość, zwierają szyki. Mają sześć katolickich szkół średnich, 11 szkół podstawowych, 56 przedszkoli. Szczególnie aktywni są salezjanie (tradycyjnie), posiadający trzy szkoły w Tiranie i siostry dominikanki, łowiące dusze na prowincji. Ale druga strona też nie próżnuje. Jak zwykle na Bałkanach aktywna jest Arabia Saudyjska, Turcja i Zjednoczone Emiraty Arabskie, rywalizujące kto więcej postawi meczetów, zwłaszcza w krajach z dużą mniejszością muzułmańską lub nawet większością, jak w przypadku Albanii właśnie i Kosowa. Ale kraje arabskie chętnie pomagają także w przypadku katastrof żywiołowych, jak ostatnio powodzi. Pomagają uboższym niczym Bractwo Muzułmańskie, dzięki czemu na przykład we wspomnianym Egipcie doszło ono do władzy. Na szczęście tylko czasowo.

Patroni ulic zwesternizują Tiranę?

W Tiranie swój pomnik ma Bush-senior, a ulice Blair, Sarkozy i Berlusconi. Pomnik widziałem, o ulicach wiem od mieszkańców. Chęć uczczenia możnych przyjaciół jest przemożna, choć graniczy z bałwochwalstwem. Jest też ulica Watykańska. Katolicy co prawda narzekają, że mieszkają przy niej sami muzułmanie... Jest też jedyna w swoim rodzaju ulica... Banku Światowego. Ten jawi się jako współczesna wersja Świętego Mikołaja (bo przecież nie Dziadka Mroza).

Podstawą jedzenia nie jest wcale mięso, ale groch, fasola i chleb. Dochodzą do tego ryby i owoce morza w regionach nadmorskich. Silne są wpływy bliskiej geograficznie i historycznie kuchni włoskiej. Ilość włoskich restauracji, ale też włoskich potraw w lokalnych knajpach jest zdumiewająca.

Przeszłość odbija się czkawką. Co rusz z Niemiec choćby przychodzą informacje o śmierci krewnych. Oficjalnie są to Kosowarzy, mieszkańcy Kosowa, którzy poprosili o azyl, gdy Jugosławia żegnała się z życiem. Tak naprawdę byli to Albańczycy, którzy podszyli się pod rodaków-sąsiadów. Teraz, aby faktycznie ustalić ‒ dla władz ‒ ich tożsamość trzeba przeprowadzać badania DNA.

Kawiarnie i restauracje czynne są od rana. Mężczyźni przesiadują w nich cały dzień. Swiątek, piątek. Do nocy. A wiele kobiet pracuje. Nie tylko kobiet ‒ także dziewcząt, a nawet dziewczynek. Fabryki zatrudniające 15,16-latki to norma. Przyjeżdża kontrola albo wizytuje minister ‒ dziewczynki znikają. Władze fabryki zawsze wiedzą, kiedy będą goście. Kiedy wyjeżdżają ‒ dzieci wracają. Znowu skojarzenie: praca dzieciaków w XIX wieku w dobie rewolucji przemysłowej w Anglii.

Dodatkowym źródłem utrzymania dla miejscowej ludności są „plantacje” marihuany. Jest ich tyle, że cena za „marychę” spadła ostatnio aż czterokrotnie, do 200 euro. Żadne tam „leki” (nazwa miejscowej waluty). Konkurencja w narkobiznesie jest brutalna. Miejscowi opowiadają o morderstwach, ale też donoszeniu na policję. A ja przypominam sobie rozmowę z grudnia 2016 w Tiranie z liderami opozycji, szefami Partii Demokratycznej i Partii Republikańskiej. Mówili mi wtedy, że w więzieniach Europy Zachodniej procentowo największa ilość aresztowanych i skazanych to, pod względem narodowościowym, właśnie Albańczycy. Skądinąd mówi się o szczególnym okrucieństwie i bezwzględności mafii albańskiej.

Albania chce do „politycznej Europy”. Jest na tyle niewielka, że nie dostanie czerwonego światła, jak Turcja. Pytanie jest raczej nie „czy” wejdzie, tylko „kiedy” to uczyni? W polskim interesie jest, jak sądzę, aby sprzyjać rozszerzeniu UE, a nie jej „pogłębieniu”. Dlatego też lepiej, aby Polska była swoistym ambasadorem Tirany, a nie „hamulcowym” jej akcesu do UE.

*pełna wersja tekstu, który ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (14.05.2018)