Premie, wolna Polska i wybory

Jakoś przed Świętami wybuchła afera z premiami dla rządu. Pani premier B. Szydło mocno broniła tych premii. I słusznie. Wynagrodzenia urzędników w Polsce zdecydowanie, na minus odbiegają od wynagrodzeń w innych działach gospodarki narodowej. Natomiast żeby państwo było sprawne i efektywne, muszą nim zarządzać kompetentni ludzie. A jak znaleźć kompetentnych ludzi? Jedynym sposobem są dobre płace. Ludzie, owszem poświęcają się dla idei. Ale to się dzieje w czasach przełomu. W czasach burzy i naporu, kiedy walcząc o sprawę nikt nie patrzy na to czy coś z tego będzie miał. W czasach stabilizacji jest inaczej. Owszem wtedy idee również są ważne, ale nie mniej ważna jest codzienność bytu. To znaczy, czy z tych pieniędzy, które zarobię da się związać koniec z końcem.
Jak już wspomniałem, pensje urzędników są marne. To wiedzą wszyscy. Jednak pensje Polaków pracujących gdzie indziej niż w urzędach, też nie są rewelacyjne.  Toteż przyzwolenia społecznego na wysokie wynagrodzenia dla rządu nie ma. W związku z tym jedynym sposobem na chwilowe rozwiązanie problemu (właściwego wynagradzania kompetentnych ludzi w rządzie rządzie) są premie. I to zrobiła B. Szydło, gdy była premierem.
Oczywiście, Platforma przez osiem lat swoich rządów robiła to samo. Również przyznawała premie. Ale rząd Platformy miał pod tym względem komfortową sytuację bo o przyznawanych nikt nic nie mówił. Bo rząd PO wszystkie media miał po swojej stronie (mam na myśli głównie stacje telewizyjne). Media rządowe, czyli ówczesną TVP miał po swojej stronie z oczywistych względów. Ludzie Platformy w TVP decydowali, co i jak zostanie tam pokazane. Natomiast media prywatne robiły to ze względów, nazwijmy to ideologicznych.
Otóż Donald Tusk, po przegranych wyborach prezydenckich w 2005 r. zmienił front o 180 stopni. I zamiast budować IV RP, co Platforma miała w swoim programie, przeszedł na drugą stronę ‘tęczy’. To znaczy zapomniał o IV RP i dołączył do postkomunistów. A może inaczej. Poszedł na ugodę z postkomunistami i razem z nimi stworzył mocny blok polityczny. O tym, że postkomuniści dołączyli do Platformy świadczy chociażby upadek SLD. Partii postkomunistycznej, która wcześniej wygrywała wybory i rządziła wolną Polską (sic!). No, a później (już w czasach rządów PO) chociażby obecność prezydenta wolnej Polski, B. Komorowskiego na pogrzebie W. Jaruzelskiego. Człowieka, który przez całe swoje dorosłe życie, z oddaniem służył ‘chorej’ idei komunizmu. Nie mówiąc o służeniu sowieckim opresorom.  I tutaj wracamy do tych ideologicznych przyczyn komfortowej sytuacji Platformy z prywatnymi mediami. Otóż prywatne media w wolnej Polsce przez wiele lat były tylko postkomunistyczne (prywatne, inne niż postkomunistyczne powstały dopiero w ciągu ostatnich kilku lat). Toteż Platforma i postkomunistyczne media (po zmianie orientacji politycznej Donalda Tuska), miały jeden wspólny cel. Nie dopuścić do władzy orientacji politycznej, która chciała przywrócić Polsce inny wymiar niż ten, który nadali jej postkomuniści - po umowach okrągłego stołu i prezydenturze Lecha Wałęsy.
I w ten sposób zaczęła się ‘wielka smuta’ Jarosława Kaczyńskiego, który chciał innej Polski niż postkomunistyczna. Zresztą nie tylko Jarosława Kaczyńskiego, ale również wielu Polaków. Którzy też chcieli Polski innej niż postkomunistyczna. Niemniej to Jarosław Kaczyński nadawał ton temu, co się dzieje po stronie innej niż ta postkomunistyczna. A J. Kaczyński był święcie przekonany (i słusznie) o swojej racji. Że postkomunizm to nie jest dobry wybór dla Polski.
Kiedyś (to było za jeszcze za czasów PO) na lotnisku w Gdańsku słyszałem rozmowę dwóch młodych ludzi (stali obok w kolejce do samolotu i rozmawiali swobodnie i głośno). Jeden z nich z przekonaniem twierdził - dzisiaj nie wystarczy mieć rację, dzisiaj jeszcze trzeba tę racje umieć sprzedać. To byli młodzi ludzie i rozmowa dotyczyła raczej biznesu a nie polityki. Jednak w polityce takie podejście sprawdza się również.
Tak jak napisałem na początku, jest sprawą oczywistą, że politycy powinni dobrze zarabiać (choćby, dlatego żeby wartościowi ludzie chcieli iść do polityki). Ale z takim hasłem wyborów się nie wygra. A wybory samorządowe PiS musi wygrać. Aby skutecznie i do końca przeprowadzić naprawę państwa.
Jeżeli ktoś by miał wątpliwości, o czym mówię to wyjaśniam.
Racją jest naprawa państwa, które przeprowadza PiS. Czyli odejście od państwa postkomunistycznego a zbudowanie państwa polskiego.
Umiejętnością sprzedania tej racji jest hasło, które prowadzi do wygrania wyborów samorządowych a potem parlamentarnych. I stąd te premie do przekazania dla Caritasu. I obniżenie wynagrodzeń o dwadzieścia procent.
Kiedyś Jarosław Kaczyński miał rację, ale nie umiał jej sprzedać. I dlatego przez wiele lat przegrywał wybory. W końcu jednak przyjął do wiadomości tę oczywistą prawdę. Że dzisiaj nie wystarczy mieć rację, ale trzeba jeszcze umieć ją sprzedać.