Jest takie przysłowie, każda liszka swój ogon chwali. Jest koniec roku więc czas na podsumowania, w tym i na pochwalenie się co było dobre. A jako, że jestem z morza, to trochę to morze pochwalę a właściwie to gospodarkę morską. Ale zanim pochwalę to trochę ponarzekam :)
Otóż z morzem to u nas jest dziwna sprawa. Polska jest krajem morskim. Posiada długą linię morskiego wybrzeża, posiada porty morskie, stocznie remontujące i budujące statki, kompanie żeglugowe, które uprawiają żeglugę po całym świecie. Wreszcie w Polsce mieszka kilkadziesiąt tysięcy ludzi (a licząc rodziny to kilkakrotnie więcej) żyjących bezpośrednio z pracy na morzu. A w świadomości Polaków, morze praktycznie nie istnieje. To znaczy istnieje, ale tylko, jako egzotyka. O pracy na morzu wyobrażenie, jakie funkcjonuje to takie, że marynarz w noc się bawi a w dzień w hamaku śpi. I jeszcze jako wakacje, czyli wyjazd nad morze i na morskie plaże. Natomiast nie istnieje, jako miejsce zarabiania na życie, robienia interesów, dorabiania się. Jednym słowem nie istnieje, jako ten dział gospodarki, który może wpływać na podniesienie poziomu życia całego społeczeństwa.
Toteż dzisiaj, na koniec roku kilka słów nie o morskiej egzotyce, ale o morskiej ekonomii (w znaczeniu gospodarki). Ekonomia może być dobra albo zła, jak to ładnie ujął w swojej książce czeski filozof i ekonomista Tomas Sedlacek. Od siebie powiem, że ekonomia morza, to jest ta dobra. Dzięki morzu zbudowały niegdyś swoją potęgę gospodarczą takie państwa jak Wielka Brytania, Hiszpania, Portugalia czy też Holandia. I korzyści z ‘uprawiania’ morza czerpią do dnia dzisiejszego.
Przyczyna jest prosta. Morza i oceany zajmują trzy czwarte powierzchni ziemi. To z kolei powoduje, że 75% towarów światowego handlu przewożone jest drogą morską. Jeżeli weźmiemy pod uwagę Unię Europejską to te proporcje są jeszcze bardziej znamienne. Otóż w przypadku UE aż 90% towarów w handlu z resztą świata jest przewożone drogą morską. Przewozy drogą morską są też znaczące w handlu wewnętrznym państw unijnych i wynoszą one 40%. A jaki jest udział Polski? No cóż, na razie niewielki. Można powiedzieć, że odpowiada stanowi morskiej świadomości Polaków :)
Jednak w tej sprawie coś się zmienia. Po dwudziestu ośmiu latach odwracania się od morza, polska gospodarka na to morze wraca. Najlepszym przykładem są polskie porty. Wszystkie nasze porty notują wzrost przeładunków. Jednak liczby nie przemawiają tak do wyobraźni jak przykłady. Toteż podam jeden. Otóż w czerwcu tego roku do Gdańska, zawinął statek ‘OOCL Hong Kong’. Jest to największy kontenerowiec świata, jego długość wynosi 400 metrów a szerokość 70 metrów a na pokład może zabrać może zabrać ponad dwadzieścia jeden tysięcy kontenerów. Długość czterysta metrów, to przecież blisko pól kilometra. Największy kontenerowiec świata zawinął do Gdańska to wydarzenie spektakularne. I przemawia do wyobraźni. Ale co innego jest istotą tego wydarzenia. Otóż statek ten będący własnością Orient Overseas Container Lines obsługuje linię z Dalekiego Wschodu do portów europejskich. Po tamtej stronie są porty chińskie, Singapur a w Europie Felixtowe – Rotterdam – Wilhelmshaven i … Gdańsk. Felixtowe, Rotterdam, Wilhelmshaven to największe porty w Euorpie. I wśród nich jest Gdańsk. Oczywiście Gdańsk nie jest jeszcze tej wielkości portem, co tamte. Ale jest na tyle znaczącym, że znalazł się wśród stałych portów na linii Daleki Wschód - Europa. To znaczący postęp. Dotychczas do Gdańska zawijały jedynie kontenerowce typu ‘feeder’, w wolnym tłumaczeniu ‘dostawcze’, czyli kursujące między dużymi a małymi portami i zdecydowanie mniejszych rozmiarów.
Gdańsk, Gdynia, Szczecin-Świnoujście to waga ciężka wśród polskich portów. A niedaleko Gdańska jest Elbląg. Mały port, który niegdyś, zanim nasi sąsiedzi ze wschodu nie przejęli kontroli na cieśniną Pilawską, również tętnił życiem. I dzisiaj wszystko wskazuje na to, że do portu w Elblągu wkrótce znowu wróci ruch i gwar cumujących, a po załadunku czy też rozładunku, wychodzących w morze statków. Przekop Mierzei Wiślanej ostatecznie wchodzi w etap realizacji. Historia tego przekopu to długa historia. A dokładnie liczy już sobie 440 lat. W 1577r. król Stefan Batory wysłał kasztelana wiślickiego Mikołaja Firleja, aby znalazł miejsce na mierzei, które nadawałoby się do przekopu. I kasztelan Firlej znalazł. Praktycznie w tym samym miejscu gdzie ostatecznie po wielu latach, ten plan króla Batorego będzie realizowany. W lutym tego roku przyjęta została ustawa o budowie przekopu. A w październiku minister M. Gróbarczyk poinformował o ostatecznej lokalizacji. Przekop ze śluzą zostanie zbudowany w miejscowości Nowy Świat. Rozpoczęcie inwestycji planowane jest w drugiej połowie 2018r. a budowa potrwa około czterech lat. Elbląg odzyska znowu wolny dostęp do morza.
Gospodarka morska to również stocznie. Przemysł stoczniowy był niegdyś, można powiedzieć oknem wystawowym polskiego przemysłu. Statki budowane w polskich stoczniach miały renomowaną opinię na całym świecie. I nie mówię tego gołosłownie. Pracowałem na statkach zbudowanych w polskich stoczniach. I miło było, gdzieś daleko we świecie, usłyszeć od pilotów morskich, dokerów czy też agentów portowych te dobre o nich opinie. Potem polskie stocznie podupadły. Z różnych powodów, ekonomicznych, ale również politycznych. W czasie transformacji ustrojowej polskie rządy nie dbały o stworzenie warunków sprzyjających rozwojowi polskich stoczni. O takie warunki zadbali Niemcy, Holendrzy czy też Francuzi. Tam stocznie istnieją i budują statki. Mimo silnej konkurencji ze strony stoczni z dalekiego wschodu - chińskich i koreańskich. W Polsce stocznie podupadały i bankrutowały, a minister właściwy ds. stoczni, przez pół roku nie pofatygował się do Brukseli, aby wyjaśnić okoliczności związane z niedozwoloną jakoby pomocą publiczną. Jego koledzy w rządach niemieckich, holenderskich czy też francuskich znaleźli czas, aby wyjaśnić pomoc publiczną udzielaną swoim stoczniom. Minister rządu Platformy nie znalazł. W efekcie stocznie w Gdyni i Szczecinie poddane zostały procedurze upadłości.
Na szczęście od dwóch lat to się zmieniło. W tym roku weszła w życie ustawa stoczniowa, której celem jest stymulowanie budowy kompletnych statków w polskich stoczniach. Rząd uruchamia program Batory, który przewiduje odnowienie polskiej floty promowej. W listopadzie został oddany okręt wojenny Kormoran (niszczyciel min), zbudowany w stoczni Remontowa Shipbuilding S.A. w Gdańsku. Kilka dni temu MON podpisał kontrakt na budowę dwóch następnych niszczycieli oraz budowę okrętu ratowniczego. Wiele się dzieje i dobrze się dzieje w przemyśle stoczniowym. Choć dla pełnego obrazu trzeba przyznać, że nie wszędzie i nie wszystko idzie idealnie. Ale w życiu już tak jest, że nie wszystko idzie idealnie.
Ważne jest to, że w końcu jest rząd, który wypełnia swoją funkcję. Tworzy ramy i regulacje prawne, sprzyjające rozwojowi polskich stoczni. Niewidzialna ręka rynku może wiele. Ale nie wszystko. Produkcja statku to długotrwałe i kosztowne przedsięwzięcie. Armator przez kilka lat musi finansować budowę statku, który, co jest oczywiste w trakcie budowy, nie zarabia pieniędzy. Zacznie zarabiać dopiero po wyjściu ze stoczni. Toteż budowa statku jest ogromnym obciążeniem finansowym, z którym polscy armatorzy nie są w stanie sobie poradzić. Zaradzić temu ma Morski Fundusz Inwestycyjny. Prace nad projektem ustawy, tworzącej ramy prawny dla powstania takiego funduszu, trwają w Ministerstwie Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. Według zamierzeń, ustawa powinna wejść w życie w drugiej połowie 2018r. Ktoś może powiedzieć, czym tu się chwalić, że trwają prace nad ustawą o Morskim Funduszu Inwestycyjnym. Otóż jest czymś się chwalić. Choćby z tego względu, że przez 28 lat żaden rząd o tym nie pomyślał. Ten rząd pomyślał.
I kolejna sprawa z morza, polska flota handlowa i polska bandera. Żeby się nie rozpisywać, więc krótko. Kiedyś statki pod polską banderą zawijały do najdalszych portów na świecie. Japonia, Australia, Indie, Afryka Wschodnia i Zachodnia, Ameryka Północna i Południowa – polskie statki pod polską banderą w portach tych dalekich krajów to była rzecz normalna. Dzisiaj już nie. I znowu, tak jak ze stoczniami, przyczyn było wiele. W tym ekonomiczne i polityczne. Przez dwadzieścia osiem lat dominowało zauroczenie niewidzialną ręką wolnego rynku, o której już wspominałem. W efekcie polska bandera zniknęła z polskich statków. Paradoks tej sytuacji jest taki, że majątek polskiego skarbu państwa, przynosi korzyści ekonomiczne nie budżetowi Polski, ale budżetom państw gdzie te statki są zarejestrowane. Podatek tonażowy, opłaty rejestrowe, opłaty inspekcyjne idą do budżetu państwa bandery, czyli Liberii, Wysp Bahama, Malty i innych państw t.zw. wygodnych bander. A nie polskiego budżetu. Mimo tego, że statki te są własnością polskiego skarbu państwa. Już o tym pisałem przy okazji stoczni, ale napiszę jeszcze raz. Oczywiście państwo i rząd nie są od prowadzenia działalności gospodarczej. Ale obowiązkiem państwa jest wprowadzać takie mechanizmy ekonomiczne, takie regulacje prawne, aby prowadzenie działalności gospodarczej się opłacało.
W przypadku żeglugi takich regulacji - aby armatorom opłacało się rejestrować swoje statki pod polską banderą. I prace w tym kierunku są prowadzone. Nie są to łatwe sprawy, ponieważ problem leży w obniżeniu kosztów pracy wynikających z ubezpieczeń społecznych. Rząd niemiecki w tym roku wprowadził stuprocentową refundację składek na ubezpieczenia społeczne dla niemieckich armatorów. W naszym budżecie jest wiele potrzeb, jak na razie pilniejszych. Są jednak szanse na takie rozwiązania, że obniżenie kosztów pracy wynikających z ubezpieczeń społecznych, nie spowoduje obciążenia dla budżetu. I w tym kierunku idą prace nad nowelizacją ustawy o pracy na morzu i ubezpieczeniach społecznych.
Napisałem tutaj o tym, co się dzieje w gospodarce morskiej. Oczywiście jest to przegląd niepełny i … stronniczy. Pisałem o tym, co się udało zrobić i co będzie zrobione. Tego, co idzie nie najlepiej i dlaczego nie najlepiej, nie eksponowałem.
Na koniec roku o sukcesach bardziej wypada. No i jestem z morza. A każda liszka swój ogon chwali :)
Życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku. A szczególnie tym, którzy dzisiaj są tam daleko na morzu. I być może w sztormowej pogodzie. W czasie Świąt i na Nowy Rok, na morzu i w sztormie. Tylko ci co tego zaznali wiedzą co to znaczy.
(1) Notka została opublikowana wczoraj na S24
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 39109
Elbląg będzie gwarny i tętniący życiem? Super. Jednak co to konkretnie znaczy? Jaka jest przewidziana rola tego portu? Przypłynie tam ten kontenerowiec? To nie jest temat, bo nie chodzi o zarobek, tylko o zagranie na nosie Włodzimierzowi Putinowi.
W listopadzie został oddany okręt wojenny Kormoran [...] Kilka dni temu MON podpisał kontrakt na budowę dwóch następnych niszczycieli [...] Ważne jest to, że w końcu jest rząd, który wypełnia swoją funkcję. – To projekt poprzedniego rządu. Stał się Pan ofiarą propagandy sukcesu.
czym tu się chwalić, że trwają prace nad ustawą o Morskim Funduszu Inwestycyjnym. Otóż jest czymś się chwalić. Choćby z tego względu, że przez 28 lat żaden rząd o tym nie pomyślał. Ten rząd pomyślał. – Pewnie. Zawsze to okazja do tworzenia miejsc pracy na koszt podatnika.
Kiedyś statki pod polską banderą zawijały do najdalszych portów na świecie. – Może się to opłacało?
Przez dwadzieścia osiem lat dominowało zauroczenie niewidzialną ręką wolnego rynku – Och, czyżby? Owszem, gadano o tym. Słowa, słowa, słowa. Jednak przecież nie można było się powstrzymać przed tworzeniem synekur i regulacji dla swoich. Teraz jest więcej tego samego, tylko że oficjalnie. Dalej: Ale obowiązkiem państwa jest wprowadzać takie mechanizmy ekonomiczne, takie regulacje prawne, aby prowadzenie działalności gospodarczej się opłacało. – No to jak w końcu?
majątek polskiego skarbu państwa, przynosi korzyści ekonomiczne nie budżetowi Polski, ale budżetom państw gdzie te statki są zarejestrowane. – Tak, to przykre. Plus był taki, że tubylec (tak, ten nadwiślański przedmiot hodowli i eksploatacji) nie musiał na to łożyć.
aby armatorom opłacało się rejestrować swoje statki pod polską banderą. – No właśnie. Powinniśmy być tanią banderą, podobnie jak powinniśmy być rajem podatkowym. Nie, nie dla wybranych – dla owych tubylców też. Niestety wszystko idzie w przeciwnym kierunku.
Rząd niemiecki w tym roku wprowadził stuprocentową refundację składek na ubezpieczenia społeczne dla niemieckich armatorów. – To my wprowadźmy dwustuprocentową – tubylec zapłaci.
W etatystycznym państwie każda forma istnienia jest specjalna i wymaga specjalnego traktowania, specjalnej ustawy, specjalnej rady, specjalnej fundacji... i oczywiście dopłat. Na tych specjalnościach tuczą się legiony urzędników, kolesiów i pociotków rozparcelowanych po tych radach. I to jest dobre, bo przecież wszystko jest wyjątkowe, specjalne i wymagające gospodarskiej uwagi. W razie czego tubylczych prywaciarzy się dodatkowo „uszczelni”, by „znaleźć” potrzebne fundusze.
1 - pomoc publiczna. Żegluga funkcjonuje na rynku światowym. Zabezpieczenia socjalne w Europie są wysokie. W krajach wygodnych bander praktycznie żadne. Państwa europejskie, jeżeli chcą zarabiać na żegludze, muszą tę nierówność zniwelować.
2 - tak, ten program powstał jeszcze za poprzedniego rządu. Niemniej obecny rząd go realizuje.
3 - Morski Fundusz Inwestycyjny. Nie chodzi o tworzenie nowych miejsc pracy. Chodzi o zapewnienie finansowania budowy statków. Starałem się to jasno przedstawić w notce.
4 - Teraz też można zrobić tak aby się opłacało.
5 - wolny rynek to nie jest wolna amerykanka.
6 - łożenie czy nie łożenie nie ma tu nic do rzeczy. Jeżeli jestem właścicielem jakiegoś majątku to w moim interesie leży aby ten majątek przynosił dochód mnie a nie innym. Dotyczy to również państwa.
7 - tanią banderą nie możemy być. Zabezpieczenia socjalne to standard w krajach europejskich.
8 - stuprocentowa refundacja, chodzi wyłącznie o wyrównanie konkurencji z wygodnymi banderami.
Uwaga ogólna. Dogmatyczny liberalizm gospodarczy nigdzie na świecie nie funkcjonuje.
Jeżeli jestem właścicielem jakiegoś majątku to w moim interesie leży aby ten majątek przynosił dochód mnie a nie innym. Dotyczy to również państwa. – Do przedsięwzięć dochodowych się nie dopłaca.
Jaki rozdęty socjal? Taki sam jak w przedsiębiorstwach lądowych. Ponieważ państwa europejskie nakładają obowiązek ubezpieczeń społecznych (państwa wygodnych bander nie) więc obciążają swoich armatorów kosztami, których tamci nie mają. Dlatego potrzebna jest refundacja - żeby wyrównać warunki. A nie dopłacać do interesu. Dla państwa interes jest nadal opłacalny (tylko w składakach bilans jest zerowy - to co państwo weźmie to zwróci). Wpływy do budżetu są z innych źródeł, pisałem o tym w notce.
Uważa Pan, że właściciel warzywniaka ma być obciążony, a armator – nie. Dlaczego? Ano dlatego, że prowadzący sklep konkuruje lokalnie, a armator – globalnie. O to Panu chodzi. Zatem szary obywatel ma płacić w cenach te obciążenia, bo nie ma od nich ucieczki. Na rynku globalnym, na którym prawda w oczy kole, tak się nie da. Wobec tego na koszt tego prywaciarza i jego klientów państwo niesie za armatorem kulę, którą samo mu do nogi przykuło. Czyli benefity armator i jego pracownicy mają mieć darmo, a tubylec ma płacić za nie i za aparat, który to obmyślił. Czemu to wszystko? Żeby był zarobek! No i będzie zarobek. Wystarczy w tym celu odpowiednio przedmiot hodowli i eksploatacji fiskalnie przydusić.
Socjalizm bohatersko walczy z absurdami, które sam tworzy. Absurd rodzi absurd, piętrowo.
Istota różnicy pomiędzy właścicielem warzywniaka i armatorem jest taka. że 'warzywniak' konkuruje z innym 'warzywniakami' wg regulacji (socjalnych) jednakowych i ustanowionych przez państwo dla wszystkich 'warzywniaków' (w naszym przypadku polskie państwo). Natomiast polski armator, eksploatujący statki pod polską banderą, musi konkurować wg regulacji (socjalnych) ustanowionych przez polskie państwo, z armatorami, którzy eksploatują statki wg regulacji ustanowionych przez inne państwa (w tym przypadku państwa wygodnych bander).
Jeżeli chodzi o 'warzywniaki' państwo polskie decyduje o wszystkich 'warzywniakach' (a dokładnie o warunkach w jakich wszystkie 'warzywniaki' funkcjonują). Natomiast w przypadku armatorów, polskie państwo nie ma żadnego wpływu jakie warunki (socjalne) ustanawiają państwa wygodnych bander. Żeby dać szansę konkurowania z armatorami wygodnych bander są dwie możliwości.
Wariant 1 (teoretyczny). Zrównać warunki socjalne polskich marynarzy (pracujących na statkach pod polską banderą) do warunków jakie panują pod wygodnymi banderami. Ten sposób jest jednak niedopuszczalny, gdyż spowodowałoby to nierówność praw polskich obywateli (pod wygodnymi banderami zabezpieczenia socjalne są zdecydowanie gorsze a często nie ma ich wcale). Poza tym w Europie, jak już wspomniałem wcześniej obowiązują pewne standardy socjalne, które zostały wypracowane przez dziesiątki lat i są nie do odwrócenia. Poza tym, na obniżenie standardów socjalnych na statkach pod polską banderą nie zgodzi się Unia.
Wariant 2 (realny). Refundować składkę ZUS (w części przypadającej na pracodawcę) armatorom. Taka pomoc publiczna, w celu wyrównania warunków konkurencji z państwami wygodnych bander (na które Unia też nie ma wpływu) jest przez Unię dopuszczalna (a nawet wskazana, bo nie ma innego sposobu, aby wyrównać warunki konkurowania). Ponadto refundacja składki ZUS dla armatorów nie powoduje nierówności konkurowania pomiędzy armatorem a ‘warzywniakiem’. Ponieważ oni ze sobą nie konkurują. Jeżeli chodzi o dodatkowe koszty pracy (z tytułu ubezpieczeń socjalnych) to ‘warzywniaki’ konkurują na krajowym rynku pracy a armatorzy na światowym rynku pracy. Na krajowym rynku te (dodatkowe) koszty są równe dla wszystkich a na światowym są różne.
Prościej już wytłumaczyć się nie da. A poza tym, to mam wrażenie, że pan celowo się ‘droczy’ :), bo to wszystko nie jest przecież tak trudne do zrozumienia. A co do ‘kuli’ i socjalizmu. Tak funkcjonuje świat i tyle. Problemu by nie było, gdyby wprowadzić jednakowe zabezpieczenia socjalne na świecie. Albo niskie tak jak na Wyspach Bahama czy też w Liberii albo wysokie takie jak w państwach Unii. Ale przecież tego się nie da zrobić. Ani w pierwszy ani też w drugi sposób. A poza tym to byłoby nic innego jak właśnie socjalizm, którego pan przecież nie lubi. I ja też nie lubię :)
ad 1. To nie zatrudniajmy polskich marynarzy. Po co niby to wszystko? Żeby ludzie tacy, jak Pan, mogli pływać po morzach i oceanach? W tym kraju kopalnie istnieją po to, żeby górnicy mieli gdzie ryzykować życiem, nie dla zarobku. Takie samobójcze myślenie panuje, nie od dziś. Dość!
ad 2. Skomentowałem to. Pan się nie odniósł, tylko powtarza w kółko o wyrównywaniu szans. Wychodzi na to, że marynarzom szczury lądowe mają dopłacać, by ci mieli szansę na sławienie imienia polskiej bandery na morzach i oceanach. Czysty nonsens i niesprawiedliwość.
Nie droczę się z Panem. Pojąć nie mogę, jak można takie ekonomiczne nonsensy głosić. Proszę zrozumieć: Jeśli zakładamy, że na żegludze będziemy zarabiać, to znaczy, że będzie ją stać na płacenie tych składek. W przeciwnym wypadku będziemy stratni. Stratni będą ci, którzy za tych marynarzy będą płacić, bo na ich ubezpieczenia dochodu firmy nie starczy.
Przytoczyłem to zdanie, bo to chyba istota naszego sporu. A właściwie nieporozumienia, gdyż w tej sprawie mamy takie samo zdanie. Jest sprawą oczywistą, że żegluga jest po to, aby zarabiać (a więc armatora powinno stać na płacenie składek). Podobno Adam Smith kiedyś zapytał. 'Po co piekarz piecze chleb? Czy po to, aby inni mieli co jeść?' I odpowiedział. 'Nie piekarz piecze chleb po to, aby utrzymać swoją rodzinę. Jeżeli z pieczenia chleba tego się nie da, to będzie robił co innego. I wcale nie będzie się martwił tym, że ludzie nie będą mieli co jeść' (być może trochę ubarwiłem to co powiedział A.Smith ale taki był sens jego wypowiedzi w tej sprawie). I że tak jest jak mówił A.Smith, chyba obydwaj co do tego się zgodzimy.
A teraz wróćmy do żeglugi i armatorów. Armatorzy zarabiają na stawkach frachtowych (opłatach za przewóz ładunków). Natomiast każdy załadowca (właściciel ładunku) chce przewieźć swój towar jak najtaniej. Armatorzy eksploatujący statki pod wygodnymi banderami, ze względu na to, że nie płacą składek na ubezpieczenia społeczne, mogą zaoferować niższe stawki frachtowe. Skutek jest oczywisty. Załadowcy (do przewozu swoich towarów) wybierają ich statki.
Co, w tej sytuacji nasz armator, który według polskiego prawa MUSI płacić składki, może zrobić, żeby jednak dostać te ładunki? Również obniżyć stawki. Jaki jest efekt? Ze względu na niskie stawki nie stać go na płacenie składek (składek, których tamten, pod wygodnymi banderami nie płaci).
Gdyby wszyscy funkcjonujący na rynku armatorzy MUSIELI płacić składki, stawki frachtowe byłyby na takim poziomie, żeby mogli je płacić i utrzymać rentowność. Ale reguły nie są jednakowe dla wszystkich. Jedni MUSZĄ płacić inni NIE MUSZĄ. Toteż aby nie zbankrutować, naszemu armatorowi pozostaje jedyne wyjście. Przenieść swoje statki pod wygodne bandery i też nie płacić składek. I wtedy ma szansę, że utrzyma się na rynku.
Ale efekt dla państwa jest taki, że państwo traci korzyści z eksploatacji swojego majątku. Pisałem o tym w notce. Wpływy z tytułu podatku tonażowego, opłat rejestrowych, opłat inspekcyjnych idą do budżetu państwa wygodnej bandery. I nie ma tu znaczenia, czy są to armatorzy państwowi czy też prywatni. Jeżeli polski armator prywatny rejestruje swoje statki pod wygodną bandera, skutek jest identyczny jak w przypadku armatora państwowego. Wpływy o których wspomniałem idą do budżetu państwa wygodnej bandery a nie państwa polskiego.
Zapytam więc znowu. Co może zrobić w tej sytuacji państwo. Pierwsza możliwość (teoretyczna). Zmienić prawo (żeby nie trzeba było płacić składek). Ale to jest niemożliwe, o czym już pisałem. Druga możliwość (realna). Refundować składki. I to jest możliwe. O czym już też pisałem.
cdn.
Nie znam specyfiki A.P. Møller-Mærsk A/S, Poniżej przytaczam informacje, które podaje wikipedia. Może to coś wyjaśnia:
'Maersk Line, Limited, jest to amerykański koncern, filia A.P. Møller-Mærsk, która zarządza flotą statków pływających pod banderą USA i amerykańskich agencji rządowych. Z siedzibą w Norfolk w Wirginii, zarządza największą na świecie flotą statków pływających pod banderą USA'
https://pl.wikipedia.org/wiki/A.P._M%C3%B8ller-M%C3%A6rsk
Po paru latach okazuje się że oczywiście dyrektor i zarząd wraz z wąsaczami z związków tyja, ale dochody państwa wcale nie rosną z tego powodu, komórki zajmujące się nauką i kontaktami z potencjanymi kupcami są zamykane bo od tego jest centrala np w Londynie albo w Rzymie. Państwo idzie na rękę temu debilnemu biznesowi bo wysysa on z rynku pracy potencjalnych bezrobotnych. W ten sposób się ubezwłasnowolnia Naród. Duńczycy na to nie poszli, dlatego trzęsą rynkiem transportu morskiego, licencjami zaawansowanych rozwiązań technicznych, designem. A Pan się podnieca kompletnie bezsensownym z punktu widzenia interesów zarówno w skali mikro - okolic Elbląga jak i w skali makro - Polski przekopem. który jest niczym innym jak zakamuflowaną korupcją.
Żegluga pod polską banderą i przekop mierzei nie są sprawami do 'podniecania' :)
Jest jeszcze trzecia możliwość. Nie robić nic. Czyli nie reagować na fakt, że majątek polskiego skarbu państwa, czy też polski majątek prywatny przynosi korzyści budżetom innych państw. I tak robiło polskie państwo przez dwadzieścia osiem lat. Państwo jednak, to również rodzaj gospodarowania (takie są realia, czy to nam się podoba czy też nie). A czy to dobry gospodarz, który pozwala na to, aby jego majątek przynosił korzyść innym a nie jemu?
Uwaga: Musiałem swoje uwagi rozbić na dwie części, bo przekroczyły limit znaków :)
Postuluje Pan, żeby armatorom dopłacać do interesu, by ich było stać na płacenie podatku tonażowego, opłat rejestrowych, opłat inspekcyjnych, które idą do budżetu państwa. Jestem zaskoczony, że nie przyszło Panu do głowy, żeby rozważyć wariant, w którym te podatki byłyby choćby częściowo zniesione. Dopłacanie do ubezpieczeń wygląda na rozwiązywanie problemu daleko od miejsca, w którym wystąpił.
Nie chcę się zagłębiać w różne warianty z tym związane, bo uważam, że to Pańska powinność, jako osoby bliskiej konkretom. Moim zamiarem zaś jest uświadomienie Panu, że tak naprawdę wskrzeszanie gospodarki morskiej nie jest powodowane względami ekonomicznymi.
Można taki wariant rozważyć. Tylko proszę podać sposób jak to zrobić aby te podatki zniosły państwa wygodnych bander ! Cały czas argumentuje pan, uciekając od realiów. Natomiast przedstawia pan jakiś wyimaginowany, dogmatyczny model liberalnej gospodarki, który NIGDZIE na świecie nie funkcjonuje.
Proszę sobie darować wycieczki na temat liberalnej gospodarki, skoro mamy konkretną sprawę. To, co Pan przedstawia, wygląda na łatanie durszlaka. Dążenie do liberalnej gospodarki polega na unikaniu takich absurdów. Możemy sobie kiedyś ogólniej porozmawiać, choć, szczerze mówiąc, za filozofowaniem nie przepadam.
Na tych opłatach państwa wygodnych bander zarabiają pieniądze. Taniość żeglugi sama w sobie nie ma tu nic do rzeczy. Państwom wygodnych bander nie chodzi o to, żeby stawki frachtowe były niskie. Oni to mają gdzieś, czy są niskie czy wysokie. Czy transport drogą morską jest tani czy drogi. Powtórzę, państwa wygodnych bander na tych opłatach zarabiają pieniądze. Gdyby te opłaty można było znieść, u nas i u nich problem wygodnych bander by zniknął z dnia na dzień. U nas możemy znieść, proszę bardzo. Ale jak zrobić aby Wyspy Bahama albo Liberia je zniosły? Podobnie ze składkami na ubezpieczenia społeczne. Oni je znieśli żeby armatorów przyciągnąć do siebie (właściwie to nigdy ich nie wprowadzili). A jak je znieść u nas? Proszę bardzo, niech pan poda sposób. To jest konkretna sprawa.
Zacznijmy od początku. Po co nam ta flota? Żeby zarabiać. Na czym zarabiać? Wiem tylko, że pomysł jest taki, żeby właściciel warzywniaka i jego klienci do tego zarabiania dopłacali. Bo w takim razie leczenie marynarzy obciążałoby tych innych, których państwo ma w łapie. Po co państwu dziedzina gospodarki, która jest mniej dochodowa? Bo, po co armatorom, to ja wiem. Jako klient warzywniaka, wcale się nie palę do płacenia za taką opłacalność.
A mnie również z Panem :) Sprawę opłat 'wyciągnąłem' ponieważ te opłaty, obok składek ZUS, są sednem sprawy. Podatek tonażowy, opłaty rejestrowe, opłaty inspekcyjne nie mają żadnego związku z bieżącymi kosztami eksploatacyjnymi (m.in. opłatami portowymi). Są to koszty stałe (roczne), jakie ponosi armator z tytułu zarejestrowania swojego statku w danym państwie. Te koszty występują zarówno w państwach wygodnych bander jak i w państwach unijnych. Różnicę robią składki na ubezpieczenia społeczne. Tych państwa wygodnych bander nie narzucają wcale, natomiast w państwach unijnych są bardzo wysokie (nie wypowiadam się czy to jest dobrze czy źle, tak jest i już). W efekcie zarobek z tytułu opłat o których napisał pan, że je ‘wyciągnąłem’ ląduje nie w państwie, które wyłożyło 'kasę' na budowę statku, ale w państwie, gdzie został zarejestrowany czyli wygodnej bandery. Można powiedzieć, że państwa wygodnych bander są w czymś w rodzaju pasożyta i wykorzystują fakt, że w Europie są wysokie standardy socjalne a u nich nie. Poziom pozostałych kosztów eksploatacyjnych m.in. opłat portowych o których pan wspomniał i np. kosztów remontów nie ma związku z banderą pod jaką pływa statek.Reasumując. Państwa wygodnej bandery, nie inwestują, nie interesują się tym czy żegluga się opłaca czy nie, zgarniają jedynie ‘kasę’ za opłaty, które tak samo jak u nich, funkcjonują we wszystkich państwach (bo przecież nikt za darmo inspekcji nie robi). Żerując na tym, że w państwach ‘cywilizowanych’ prawo nakłada obowiązek płacenia składek na ubezpieczenia socjalne a u nich ich nie nakłada. I dlatego armatorzy rejestrują statki u nich (ze względu na niższe koszty załogowe). Pan powie pewnie, że to jest ok, bo na tym polega wolność gospodarcza. A ja powiem, że nie jest ok, bo jak bym był ‘państwem’ to bym chciał coś mieć ze statków na które wyłożyłem pieniądze. A nie żeby ktoś inny korzystał z mojej ‘krwawicy’ :) Bo u mnie obowiązują wysokie standardy socjalne, które powstawały przez lata i których nie jestem w stanie odwrócić. Jedyne co jestem w stanie zrobić, aby obniżyć koszty załogowe armatorów również u mnie (czyli w Europie), to refundować składki. W części przypadającej na pracodawcę a nie w części przypadającej na pracownika, czyli marynarza. Temat jest ‘hermetyczny’ i trudno ‘przyswajalny’ bo ten problem nigdy nie występuje, gdy działalność gospodarcza jest prowadzona na terenie jednego państwa. Nie występuje też, gdy prowadzana jest na terenie wielu państw, ale o tej samej kulturze pracy (zabezpieczeń socjalnych). Tak prawdę mówiąc, występuje tylko w żegludze. Wynika to z tego, że statek zarabiając i wydając pieniądze przemieszcza się po świecie. Warzywniak, o którym rozmawialiśmy wcześniej zawsze jest w Polsce. Nawet jeżeli jest formalna możliwość zarejestrowania w innym państwie działalności gospodarczej z tytułu prowadzenia warzywniaka to jest to dla właściciela warzywniaka nieopłacalne. Ponieważ kreuje dodatkowe koszty a nie je zmniejsza.
Nie chodzi o to, że optuje Pan za ulgą, tylko że w tej koncepcji marynarze wciąż mają być ubezpieczeni, tylko że darmo. Czyli inni mają za nich płacić. Ponadto państwo funduje składki, czy rezygnuje z ich pobierania, w nadziei, że będzie dość konkurencyjne, by zarabiać na tych innych opłatach. Jak to się kalkuluje? Nikt o tym nie myśli, bo nie po to to jest. Można było posadzić kilku zaufanych w radzie nowej państwowej fundacji, pieniądze zostaną wydane, no i jest nadzieja, że faktycznie coś powstanie i będzie można się tym przed wyborcami pochwalić. Tyle w kwestii ekonomii.
To jest bardzo pouczająca sytuacja. Wewnątrz państwa obywatele przyzwyczajają się do wywołanej państwowymi obciążeniami drożyzny, nie zauważając, że połowę czasu pracują na państwo. Na zewnątrz tak się nie da. Państwa socjalistyczne (teraz dla uniknięcia skojarzeń zwane socjalnymi, solidarnymi, solidarystycznymi) są drogie, a więc niekonkurencyjne. Widać to po liczbie urzędników, trudniej się zorientować w koszcie obsługi biurokracji (jak ten nieszczęsny Jednolity Plik Kontrolny) i skutkach regulacji. Skoro tak jest by design, to czemu nie przyjąć do wiadomości skutków?
Nasz armator obiektywnie musi, więc przydałoby się innych przymusić, no ale skoro się nie da, trzeba wyrównać szanse. To jest schizofrenia. Żadne obiektywne okoliczności nie nakazały państwu budować socjalizmu. Nierówność wobec tanich bander jest spowodowana przez państwo, niech zatem państwo przestanie ją powodować, tzn. zniesie przymus ubezpieczeń.
Napisał Pan, że będąc państwem, chciałby Pan coś mieć ze statków na które wyłożył pieniądze, a nie żeby pływały dla kogoś innego. Tylko dlaczego, na litość boską, państwo ma wykładać pieniądze na budowę statków? Proszę zrozumieć, że na rzeczach pożytecznych powinno się zarabiać. Wychodzi na to, że wszyscy będą płacić za statki, by polscy armatorzy mogli dostawać pieniądze, żeby nie zbankrutowali. Absurd.
Ja wiem, czym się różni sytuacja właściciela warzywniaka od sytuacji armatora – pisałem. Proszę mi tego w kółko nie powtarzać.
Nie refundować składek armatorom bo to socjalizm? Proszę bardzo. W takim razie trzeba znieść przymus ubezpieczeń, wszystkim w całej Polsce. A jak w Polsce to w całej Unii. Wcześniej napisał pan, żebym się powstrzymał od uwag o teoretyzowaniu. Bo pan nie teoretyzuje. Ta sprawa to jest konkret. Wie pan jak to zrobić? Żeby wszystkie państwa europejskie zniosły przymus ubezpieczeń? To jest również droga do wyrównania konkurencji (z państwami wygodnych bander). Więc proszę powiedzieć jak to zrobić.
A po drugie. Jeżeli obowiązkowe ubezpieczenia społeczne są taką kulą u nogi gospodarki (pisał pan wcześniej o tym) to dlaczego Wyspy Bahama i Liberia, gdzie tych ubezpieczeń nie ma, nie są światowymi tygrysami gospodarki? Dlaczego nie przodują w technice, rozwoju, innowacjach, wynalazkach, w nauce? Dlaczego, poziom życia w tych krajach nie bije na głowę poziomu życia w innych krajach, gdzie jest przymus ubezpieczeń. No dlaczego?
I po trzecie. Dlaczego, rozwinięte gospodarczo państwa same nie odchodzą od przymusu ubezpieczeń? Jeżeli ten przymus hamuje rozwój, postęp i jest przeszkodą w podniesieniu poziomu życia? A jeżeli państwa europejskie są takie opresyjne w tej sprawie i przymuszają obywateli do ubezpieczeń społecznych to dlaczego mieszkańcy tych państw (rozwiniętych i z ubezpieczeniami) gremialnie nie emigrują do państw, gdzie tych ubezpieczeń nie ma? No, dlaczego?
Rezygnacja nie opłaca się bo transport morski jest tani i ekologiczny, bo są małe opory, a zatem mało energii na jej pokonanie.
Dopłaty to jest właśnie droga PiSu we wszystkich dziedzinach: próba konkurowania w socjalizmie z szulerem w ciemnej bramie (UE).
Jest inna możliwość: obniżać wszystkie przymusowe w UE opłaty w tym ubezpieczenia, wyprowadzić poza UE część opłat, rejestracji - de facto potrzebna jest kolonia poza UE.
O mierzei pisałem z przymrużeniem oka, nasi sąsiedzi się szybciej pochlastali niż by nam sprzedali ten skrawek. Nie będę też drażnił Grodnem albo Lwowem, ale wysepka lub kawałek wybrzeża wystarczy na serwerownię rejestrującą tanie bandery i nie tylko. Skoro na tanich banderach się zarabia to zarabiajmy. Marynarzom, lekarzom i wszystkim innym trzeba płacić pieniędzmi a nie obietnicami roszczeń na cudzy koszt. Obecny system jest nieefektywny bo właśnie przerzuca koszty, ogranicza rozwój tam gdzie jest naturalnie efektywny.
Dopłaty (dokładnie refundacje) to nie jest droga PiS-u. Refundacje składek na ubezpieczenia społeczne to są akceptowane przez UE sposoby rozwiązania problemu uciekania armatorów europejskich pod wygodne bandery. Wysepka na wygodne bandery oczywiście jest rozwiązaniem. Ale takie rozwiązanie obecnie raczej nie byłoby do 'przepchnięcia' przez Unię. Wszystkie kraje, które mają 'wysepki' w tym celu, miały je zanim była Unia. To trzeba było zrobić przed wstąpieniem do Unii ale żaden rząd o tym nie pomyślał.
Terytoria zamorskie są akceptowane przez UE. Mogłoby być terytorium pozaunijnym państwa, ale też państwem osobnym, równoległym, z automatycznym obywatelstwem dla każdego Polaka - tolerujemy podwójne obywatelstwa w innych przypadkach, co dla mnie niezrozumiałe.
Taki organizm państwowy nadaje się też na formę założycielską unii państw cywilizacji łacińskiej. Byłby zwornikiem na początek Grupy Wyszehradzkiej. Węgrzy, Czesi i Słowacy chyba by nie oponowali.