Sta-siu wy-bierz Gra-żyn-kę!

Trochę mi głupio, że tak bezinteresownie i gratisowo podrzucam temat polskim feministkom. Nie to, że sama nie dam rady, ale to przecież szczególnie one powinny bronić kobiety, ich prawa do decydowania o własnym życiu, skoro walkę z seksizmem mają wypisaną na sztandarach, zaraz obok negacji małżeństwa, prawa do bałaganu i nieumytych garów. Obawiam się jednak, że polski feminizm jest w odwrocie, bo jedna manifa na rok wiosny nie czyni, a feministki zajmują się wyłącznie autolansem w mediach, ewentualnie chodzą po warszawskim Nowym Świecie przebrane za muzułmanki, protestując przeciw talibom. Ich walka to nie przekonania, bo same już dawno zaakceptowały kulturę patriarchalną, nie palą biustonoszy i malują się, bo, jak mówią, „ciuchy, lakiery, szminki, obcasy, dekolty, kremy, pachnidła - wszystkie te "babskie głupstwa" mają w naszym (kobiet) życiu znaczenie”, a nawet robią operacje plastyczne, by wyglądać atrakcyjniej. Jako bardziej przebojowe same też ubiły mamuta, z którego gotują teraz obiadki dla swoich samców. Zestarzały się. Nie to, co feministki brytyjskie, które protestują nawet  przeciwko Churchillowi na banknotach. Nasze, jeśli walczą, to głównie piórem, zajmują się dziennikarstwem, wydają książki, są aktywne medialnie, a nawet „poszły w politykę” jak nowa minister ds. równości płci,  współkierowniczka Gender Studies i współautorka projektu ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn. A więc temat również dla niej,  bardziej atrakcyjny od związków kazirodczych.

Prawie jednocześnie w dwóch kanałach telewizyjnych: „misyjnej” „Jedynce” i komercyjnym TVN, rozpoczęła się emisja dwóch reality show, które promują  świadome przydzielenie sobie funkcji społecznych przez  płeć męską. Mężczyzna jest tu panem, władcą, jurorem i selekcjonerem. To on narzuca narrację, on ustala kryteria ocen estetycznych, etycznych i moralnych kobiety i to on jest jedynym podmiotem oceniającym przydatność kobiety. Do czego, warto zapytać? Organizatorzy mówią, że do związku. Bo to nie ma być jakaś banda z marginesu społecznego, jak w Warsaw Shore, ani szowinistyczny i seksistowski Top Model, w którym jurorzy łapią uczestniczki za cycki. To ma być miłość. Prawdziwa, szczera i dozgonna. Na resztę życia. Miłość w scenerii pięknych krajobrazów wsi spokojnej, wsi wesołej, nieskomplikowanych ludzi, prostych prawd, prostego pożywienia i  zdrowego odpoczynku po dobrze wykonanej pracy.

Pierwszy reality show „Rolnik szuka żony” przenosi nas, za sprawą wykupionej licencji brytyjskiego „Farmer Wants a Wife” i  reżysera od Festiwalu Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze, Konrada Smugi (pewnie lubi takie przaśne klimaty), oraz hożej dziewoi z warkoczem płowych włosów, dziennikarki i freelanserki Marty Manowskiej jako prowadzącej, w scenerię dotowanej przez Unię polskiej wsi bogatych rolników, którzy mają wszystko. Piękne domy, hektary, krowy, świnie, traktory, ciągniki, siewniki, kombajny, ale są nieszczęśliwi, bo nie mają żony. Telewizja publiczna poczuła więc misję przynależną dotąd biurom matrymonialnym i portalom randkowym i postanowiła znaleźć żony dla rolników. Wprawdzie świata tym nie uratuje, ale na pewno podreperuje swój budżet oglądalnością i esemesami. Bo nie oszukujmy się, nie chodzi o znalezienie żon dla pięciu rolników, ale o przyciągnięcie kilku milionów idiotów do oglądania tego gniota, w którym  małżeństwo potraktowano jak kontrakt: kobiety przystępują do wieloodcinkowego testu na żonę, który piszą i oceniają  mężczyźni. Przyjmują więc rolę przysłowiowego konia, dają się zaprzęgnąć do pługa, skubią kury, doją krowy i przerzucają obornik, by wypaść jak najlepiej w oczach kandydata, ale też swojej rodziny i znajomych. Bo przecież telewizja to najskuteczniejszy sposób na zaistnienie i lans, więc  niczym innym nie potrafię wytłumaczyć sobie ich obecności w programie. Młode, ładne, wykształcone i dojrzałe, ciepłe i sympatyczne, z poukładanym życiem, przed kamerami gotowe na wszystko, dały się wciągnąć w żenującą i absurdalną grę, która urąga ich kobiecej dumie i poczuciu własnej wartości, sprowadza kobietę do funkcji konia na targu  w Skaryszewie, któremu, przed kupnem, trzeba zajrzeć w zęby. Robią, co im każą,  czasami wbrew sobie starają się przypodobać marnując energię na pokazowe zachowania, płaczą, kłócą się i spiskują, by nie zostać z białą różą nominowane do odesłania do domu. Bo to byłby wstyd na całą Polskę. To, na co pewnie nigdy nie zdobyłyby się w realu, muszą  wykonywać przed kamerami w głupim, szkodliwym i seksistowskim programie, pozbawionym krzty smaku, który jest jedną, wielką prowokacją. Ale nie, jak mówi reżyser, służącą do obalania stereotypów na temat polskiej wsi i polskiego rolnika, bo ten już dawno nie funkcjonuje, ale prowokacją, która odsłania siłę telewizji i demaskuje słabości ludzkie wobec jej manipulacji.

Odmienne spojrzenie na podobną  rywalizację zaprezentował TVN. To wersja na bogato, w luksusowych willach, pałacach, hotelach, restauracjach, basenach, ot, polski high-life na miarę Carringtonów. Podczas gdy  w programie „Rolnik szuka żony” widz może liczyć na przytulanki przy zwożeniu siana, masaż na elewatorze, szarlotkę na deser czy mleko do łóżka, w reality show „ Kto poślubi mojego syna”, wszystko jest full wypas, a bardziej  full rozpas, w kontekście obyczajowości. Mężczyźni w towarzystwie swoich matek poszukują partnerek do ożenku. To rozkapryszeni chłopcy, którzy nie odcięli jeszcze pępowiny matczynej opieki, wychowani bez męskich wzorów, spędzający czas na siłowniach i w salonach tatuażu,  zakochani w sobie Narcyze, zajęci głównie sobą. Do programu wybrano: wytatuowanego mięśniaka,  który chce zostać mistrzem świata w fitnesie, mistrza Polski w wioślarstwie, któremu mama robi kanapki, kolekcjonera pluszowych przytulanek i mistrza w pieczeniu ciasteczek, który z mamą rozmawia o seksie, oraz opiekuńczego wobec chorej mamy, zawodowego kucharza. Także w obecności mam przesłuchują kandydatki na żonę, a właściwie to mamy podpowiadają im pytania do kandydatek. Same kandydatki też całkiem odmienne od przyszłych „żon” rolników. Najczęściej postawne, tlenione blondynki ze sztucznym biustem i powiększonymi ustami, w sukienkach jak na casting do burdelu, bywalczynie solarium i studia stylizacji paznokci. Formułują swe myśli i odpowiedzi prymitywnie, choć często zaczepnie, kategorycznie, pełne poczucia własnej wartości. Odmienie od kandydatek z konkurencyjnego programu, walczą zażarcie, brutalnie, bez żadnych hamulców moralnych. Wszystkie chwyty dozwolone. Alkohol leje się strumieniem, stroje dziewczyn coraz bardziej skąpe, a chłopcy, wyrwani spod skrzydeł mam,  coraz bardziej napaleni. Atmosfera seksualnego napięcia z odcinka na odcinek coraz bardziej gęsta, a erotyczne aluzje nie rokują nadziei, że przygoda, jaką przeżywają uczestnicy, zakończy się małżeństwem.

Ktoś powie, nie ma na to gwarancji, nawet w realnym życiu. Zgoda, ale... Są pewne sfery życia ludzkiego, które źle znoszą kamerę. Sztuczne i reżyserowane życie na pokaz, obnaża słaby scenariusz i słabych aktorów, których celem nie jest znalezienie żony, ale zaistnienie w TV. Z programu „Rolnik szuka żony”, jeśli cokolwiek miałoby się urodzić to nowy poseł Dzięcioł lub Sebastian Florek. Z drugiego nie urodzi się nic, bo trójkąt  ona – popychadło teściowej, on i jego mama, to najgorszy z trójkątów życiowych. A ewentualny sukces telewizji już dziś jest klęską  kobiet, które potraktowano przedmiotowo. Raz, jako siłę roboczą, drugi, jako przedmiot rozkoszy. A feministki milczą.
 
Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika onion13

11-10-2014 [11:18] - onion13 | Link:

podziwiam wytrwałość w oglądaniu tego syfu,ja nie daję rady

Obrazek użytkownika Beliza

11-10-2014 [12:30] - Beliza | Link:

Nie oglądam żadnego reality show. Dla mnie jest to podglądanie przez dziurkę od klucza, wzmocnione negatywnie jeszcze tym, że grupa ludzi zarabia zdając się na najniższe instynkty - ciekawość tych co oglądają i chciwość tych co dla pieniędzy zrobią z siebie i innych wariata. Obrzydliwość..... Ktoś mówi Boga nie ma... ale ponieważ człowiek jest tak skonstruowany, że wierzyć w coś musi to mamy Złotego Cielca - pod nazwą forsa. Kiedyś nikt nie przyznał by się, że kogoś podgląda było to naganne i już. Teraz to normalne. Ktoś mi powie, że ci co dają się podglądać wiedzą co robią. Nie nie wiedzą. To są amatorzy którym wmówiło się, że nic nie tracą a mogą wiele zyskać..... naprawdę?? Sam fakt wystawienia się publicznie na ocenę nie zostaje bez znaczenia. A sposób oceniania w jakimkolwiek programie woła o pomstę do nieba na zasadzie bawmy się śmiejąc się z innych.

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

11-10-2014 [14:15] - NASZ_HENRY | Link:

Nie posiadam telewizora, nie skomentuje ;-)