
Historia Grzegorza Galasińskiego jest powszechnie znana. Kamieniarz z Oławy ulega podczas pracy — w kwietniu 2013 r. — tragicznemu w skutkach wypadkowi. Sporych rozmiarów kamień miażdży całkowicie jego twarz. Olbrzymia ludzka tragedia, bez większych szans na szczęśliwe zakończenie. Jednak zdarza się cud. Czternastu "magików" z Instytutu Onkologii w Gliwicach dokonuje rzeczy wręcz niemożliwej, rekonstruując kości i dokonując przeszczepu twarzy. Pionierski wyczyn. Trwająca ponad dobę operacja, zaangażowanie blisko setki osób — w tym pracowników teatru lalek współpracujących przy odlewie maski potrzebnej do rekonstrukcji twarzy — długa rehabilitacja... To wszystko po to, by przywrócić człowieka do normalnego życia. Udaje się! Gotowy scenariusz filmu. Prawda?
Zjawia się reżyserka zainteresowana historią — Małgorzata Szumowska. Spotyka się z panem Grzegorzem. Wysłuchuje jego opowieści o szansie, jaką dostał od losu i dobrych ludzi na drugie życie, o sąsiadach, którzy pomagają, jak tylko potrafią, o sołtysie i proboszczu, robiących, co w ich mocy. Raz jest lepiej, raz gorzej. Życie. Reżyserka postanawia zrobić o panu Grzegorzu film. Robi. Film zdobywa na 68. Międzynarodowym Konkursie Filmowym w Berlinie drugą co do ważności nagrodę. Wielki sukces! Tyle że prawdziwa historia pana Grzegorza była tylko punktem wyjścia dla reżyserki, bo jej koncepcja była inna — słuszniejsza.
Najwyraźniej Małgorzacie Szumowskiej nie pasowało do przyjętej przez nią tezy to, co usłyszała od Grzegorza Galasińskiego. Nie mogła pokazać w swoim filmie sąsiedzkiej życzliwości, bezinteresownej dobroci, ludzi o sporych pokładach empatii, Kościoła wyciągającego pomocną dłoń. To wszystko jest zakazane na salonach, za to nie klepią po plecach, nie chwalą, nie przyznają nagród. Żeby myśleć o zagranicznych sukcesach, o splendorach i chwale, trzeba przedstawić Polskę w jak najgorszym świetle. Trzeba utrwalać stereotypy o zaściankowych Polakach, o ich szowinizmie, braku tolerancji, o ich prowincjonalności. Dobrze jest też obrzucić błotem Kościół. Wtedy jest się tym jednym z nielicznych, oświeconym obywatelem Polski, członkiem społeczeństwa nowoczesnej Europy.
Takie filmy powstawały, powstają i powstawać będą. Niestety. Zastanawiam się tylko, czy produkcje, które szkalują nas Polaków, muszą być koniecznie współfinansowane ze środków publicznych? Polski Instytut Sztuki Filmowej dofinansował "Twarz" Małgorzaty Szumowskiej kwotą 2 500 000 zł. Wychodzi więc na to, że za nasze pieniądze pluje nam się — nomen omen — w twarz.