Juncker nie chce dociskać Polski kolanem

Publikuję wywiad, który dopiero co ukazał się na portalu wpolityce.pl. Udzieliłem go red. Adamowi Kacprzakowi

wPolityce.pl: Premier Morawiecki mówił w Brukseli, że negocjuje tak, by budżet UE był jak najlepszy dla Polski. Ale podkreślił również, że musi być on oparty na zdrowym kompromisie. Czy w ogóle taki kompromis jest możliwy do osiągnięcia?
Ryszard Czarnecki, europoseł PiS: Polska, będąc 5. krajem w UE pod względem liczby ludności, a jednocześnie jednym z 7 najbiedniejszych pod względem PKB na głowę mieszkańca, jest w sytuacji szczególnej. Nasza wielkość w UE i regionie daje nam pewną siłą polityczną, a z drugiej strony należą nam się teoretycznie duże pieniądze. Choć żeby było jasne, będą one wyraźnie mniejsze niż te, które otrzymaliśmy w obecnej perspektywie finansowej. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, mamy Brexit, co oznacza dziurę w budżecie UE w wysokości ok. 14 mld euro rocznie, a po drugie, polskie społeczeństwo staje się coraz bogatsze, a przez to będzie nam się należało mniej. Premier Morawiecki zarysował nasze priorytety, które są oczywiste, czyli politykę rolną i fundusze strukturalne. Środki na nie będą na pewno mniejsze, bo następuje również niebezpieczne przesunięcie wewnątrz unijnego budżetu – większe środki na politykę migracyjną oraz obronną, kosztem właśnie funduszy strukturalnych i CAP. Te kwoty na politykę obronną mogłyby się wydawać kuszące, tym niemniej jest to o tyle niebezpieczne, że w praktyce środki unijne mogą być w tym nowym obszarze przeznaczone na projekty, które ominą kraje „nowej Unii”. W ten sposób ,by chodzi o obronność niewiele możemy się pożywić, a na pewno stracimy na funduszach strukturalnych.
Ta walka w kuluarach będzie na pewno toczyć się w sposób bardzo twardy. Co do kompromisu, to jest on konieczny, ale chodzi o to, by w sytuacji, gdy Polacy będą otrzymywać mniej, jednak zostały zachowane pewne priorytety, by zabierając w jednych obszarach, zrekompensować to w innych.
Pojawiają się także obawy. Czy fundusze unijne zostaną powiązane ze sprawą praworządności lub przyjęcia migrantów w ramach przymusowej relokacji? Jest to wyłącznie straszak Brukseli, czy też realnie może ta sprawa wejść do gry?
Oficjalnie Komisja Europejska mówi „nie”, choć niektórzy komisarze mówią „tak”. Szczerze mówiąc, problem nie leży w samej KE - bo myślę, że Juncker nie chce dociskać Polski kolanem, bo doskonale wie, że za jego kadencji dokonał się Brexit i nie chce zostać grabarzem Unii – lecz w płatnikach netto. Bo tego oficjalnie nie wiemy, ale nieoficjalnie słyszymy, że kraje, które dają kasę do Brukseli, typu Niemcy i Francja, chcą połączenia tych rzeczy, nawet jeśli będzie to rodziło opór. Uważam, że ta groźba nie jest surrealistyczna i należy liczyć się z takimi działaniami. Ale oczywiście, trzeba podjąć akcję uprzedzającą, by wiele państw członkowskich uświadomiło sobie, że to może być czymś w rodzaju kija baseballowego, którego będzie można używać pod byle pretekstem, jeśli jakieś państwo będzie niepokorne.
W tym kontekście trzeba przypomnieć, że dwa kraje „starej Unii” - Włochy i Grecja – zostały zmuszone do usunięcia rządów pod naciskiem instytucji unijnych, a tak naprawdę Berlina. Ten casus pokazuje, że ta presja na szczeblu unijnym, choć mająca swoje źródło w największych krajach UE, może skutkować daleko idącymi krokami.
W kontekście migracji chciałbym zapytać o kategoryczne stanowisko premiera Węgier. Viktor Orban przypomniał, że jego kraj wydał ponad miliard euro na ochronę granic, a przez to broni nie tylko siebie, ale również Europę. „Niech nam zostanie zwrócona przynajmniej połowa” - podkreślił. Czy tutaj Bruksela i kraje członkowskie okażą solidarność, o której tak często chcą mówić?
Bardzo sprytny manewr Orbana, który jak sądzę, nie liczy na to, żeby UE nagle poczuła się do solidarności w zakresie refinansowania post factum tego, co Budapeszt zrobił dla ochrony własnych, ale także unijnych granic. Nie przypadkiem węgierski premier zrobił to w tym momencie. Tak naprawdę chodzi tu właśnie o kwestię, od której Pan zaczął. Orban, dając takiego szacha dosłownie w przededniu oficjalnego rozpoczęcia debaty budżetowej, będzie miał argument za większymi środkami dla Węgier przy podziale unijnego tortu. W moim przekonaniu ten racjonalny quasi-szantaż ma również przedstawić Orbana, tuż przed wyborami w tym kraju, jako obrońcę interesu narodowego.