Kolęda w Koninie, Kossak w Siąszycach

Przybieżeli do Betlejem pasterze, grając skocznie Dzieciątku na lirze, Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi”.
Śpiewam tę kolędę w Koninie, w budynku przy ulicy Kramowej, tuż przy Rynku. Niedaleko stąd jest najstarsza świątynia w Wielkopolsce i jedna z najstarszych w Polsce, licząca, chwalić Boga, 900 lat. To kościół w Starym Mieście, pod wezwaniem apostołów Piotra i Pawła. Śpiewam „Lulajże Jezuniu, moja Perełko, lulaj ulubione me Pieścidełko” wraz z innymi, bo przecież kolędę śpiewa się zawsze z bliźnimi. Wyjątkowe poczucie wspólnoty, ten duch jedności młodszych i starszych, młodych matek i starszych pań, młodych mężczyzn i siwobrodych dziadków. Tuż obok Francuz. On nie śpiewa, ale i on nuci. Jego żona z polskimi korzeniami śpiewać się stara. A więc śpiewamy: „Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony, Ogień krzepnie, blask ciemnieje, Ma granice nieskończony”... W tymże kościele jest polichromia autorstwa Eligiusza Niewiadomskiego, pochodząca z 1907 roku. Tak, tak, tego samego artysty-malarza, który nie mogąc pogodzić się z tym, że pierwszego prezydenta II RP wybrano głosami mniejszości narodowych, uśmiercił go sześć dni po zaprzysiężeniu. Został za to stracony, ale, jakby tego nie oceniać, na jego grobie na Starych Powązkach zawsze palą się lampki. Skąd warszawiak Niewiadomski w Koninie? Jego syn tu się wżenił. Ciekawe, co tak ciągnęło polskich malarzy do kobiet z ziemi konińskiej, skoro Juliusz Kossak uczynił to samo? Ożenił się z panną Zofią Gałczyńską, córką powstańca z Powstania Listopadowego,Wojciecha Gałczyńskiego, „Wosiem” zwanego. Ich ślub odbył się w pałacyku w Siąszycach. I tu często przyjeżdżał i malował. A ów pałacyk, a raczej dwór na tyle duży i zasobny, że pałac przypominający uwieczniła po wsze czasy wielka potomkini wielkiego malarza, wybitna nie tylko ze względu na pióro, ale i działalność społeczną (choćby ratowanie polskich Żydów) pisarka Zofia Kossak-Szczucka w powieści „Dziedzictwo”.
 
Rozmawiam z ludźmi, dużo w tych rozmowach radości z tego, co jest, wiary w przyszłość Polski, miłości Ojczyzny i nadziei, że Rzeczpospolita rosnąc będzie i rosnąć.
Niesie się głos kolędy „Gdy śliczna Panna Syna kołysała, Z wielkim weselem tak jemu śpiewała: Li li li laj”... A ja się wzruszam, jak to przy kolędach i muszę walczyć, żeby tego nie pokazać. Ludzie przecież patrzą!
Rozmawiam z księdzem proboszczem najstarszego wielkopolskiego kościoła Mirosławem Dereszewskim. Za krótko, aby dowiedzieć się więcej o Starym Mieście, które kiedyś było, rzec można, Koninem.
 
Wracam nocą samochodem. Następnego dnia wigilia. Myślę o Adamie Asnyku, który często przyjeżdżał do owych Kossakowych Siąszyc ‒ na koniu trzymał się kiepsko, ale opowieści powstańczych i sybirackich słuchał gorliwie. I o Szopenie, który jako 19-latek przygrywał na weselu szwagierki Juliusza Kossaka ‒ zanim jeszcze tą szwagierką została. „A to Polska właśnie”...
* Felieton ukazał się w ostatnim numerze " W Sieci Historii"