AD 2018 - kluczowy rok dla przyszłości UE

Publikuję zapis wywiadu, jakiego dopiero co udzieliłem redaktorowi Maciejowi Wolnemu z telewizji wpolsce.pl. Pozwoliłem sobie nadać mu roboczy tytuł: „AD 2018 - kluczowy rok dla przyszłości UE”.

Dziś porozmawiamy, z wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego Ryszardem Czarneckim.

Witam Pana, witam Państwa.

Bardzo się cieszę i zacznę od takiego pytania: mija 2017 rok, zostały trzy dni do 2018 roku, jak Pan Przewodniczący ocenia relacje Polski i Unii Europejskiej, Polski i organów europejskich – przede wszystkim Komisji Europejskiej właśnie w kontekście 2017 roku?

Był to czas trudnych relacji między Warszawą a Brukselą. Przy czym te trudności wynikały wyłącznie z faktu, że Bruksela bardzo nerwowo reagowała na fakt, że Polska zmieniła swoją politykę zagraniczną, prze w kierunku podmiotowości, przestała być takim swoistym pasem transmisyjnym dla Brukseli czy innych rozgrywających w Unii, typu Berlin i Paryż. Stała się realnym podmiotem, który podejmuje samodzielnie decyzje dotyczące przede wszystkim polityki wewnętrznej, ale także zagranicznej - w sposób suwerenny. To jest nowa jakość. To się zmieniło. I reakcje Brukseli na tę zmianę polityki rządu RP są reakcjami nerwowymi, histerycznymi, często ideologicznymi, często suflowanymi przez lewicę europejską, dla której prawicowa, chrześcijańska, katolicka Polska, i to jeszcze bez muzułmańskich imigrantów – bo na to się nie zgodziliśmy – jest czymś nie do przyjęcia. I to jest podłoże tych ataków. Polska nie atakuje Unii Europejskiej. UE atakuje Polskę. My jesteśmy otwarci na dialog. Ale tak, rok, który właśnie upływa był drugim z rzędu rokiem trudnych relacji. Ja, szczerze mówiąc, nie uważam, żeby to w sposób nagły, gwałtowny się zmieniło. To nie jest tak, że nowy premier Polski ma czarodziejską różdżkę , hokus-pokus i będzie cacy. Tak nie będzie, ponieważ są istotne różnice interesów i ekonomicznych i politycznych między Polską a tymi czołowymi playmakerami Unii Europejskiej. I stad Unia jest przez nich używana jako element ograniczający polska aktywność w dziedzinie gospodarczej, w dziedzinie politycznej.

Powiedział Pan Przewodniczący, że Polska jest otwarta na debatę z Komisją Europejską, z organami Unii Europejskiej. Takie komentarze dotyczące tej otwartości pojawiają się również ze strony przedstawicieli rządu, a ja się zastanawiam, patrząc na to jak Komisja Europejska się zachowuje, jakie stanowisko i jakie argumenty przedstawia wiceszef tejże komisji Frans Timmermans – czy taki dialog ma sens i czy w ogóle cokolwiek i czy jakiekolwiek polskie ustępstwa coś w tym wszystkim zmienią?

Nie ma mowy o ustępstwach – i mówię to kategorycznie w imieniu obozu politycznego, który mam zaszczyt reprezentować w Parlamencie Europejskim. Nie ma mowy o jakichś istotnych ustępstwach. Jedna rzecz, gdzie można powiedzieć, że polskie władze zarysowały pewną płaszczyznę kompromisu (to nie jest kwestia zmiany premiera, te decyzje zapadły już znacznie wcześniej) – premier Mateusz Morawiecki powiedział w czasie swojego expose, że: „my będziemy respektować wyroki Trybunału, jeśli chodzi o Puszczę Białowieską”.

Co do innych zmian – nie ma mowy, aby nawet ani o milimetr się cofnąć, ani w kwestii sądów, ani w kwestii Trybunału Konstytucyjnego, ani w kwestiach dotyczących na przykład naszej polityki imigracyjnej – bo to jest coś, co naprawdę boli naszych sąsiadów na Zachodzie, tych bliższych i dalszych. My w ciągu tych dwóch lat stworzyliśmy, po części formalną, po części nieformalną, strukturę państw nowej Unii - państw Europy Środkowo-Wschodniej, który stara się rozmawiać ze starą „Piętnastką” blokiem, co oczywiście bardzo ogranicza, czy uniemożliwia rozgrywanie przez Berlin, Paryż czy Brukselę - przez Unie jako taką - tych krajów na zasadzie rozmów bilateralnych, dwustronnych. Natomiast podkreślam w sensie taktycznym i socjotechnicznym - mówię to bardzo szczerze, ponieważ nie jestem dyplomatą - my oczywiście proponujemy pewną gotowość do dialogu i tu się absolutnie nic nie zmienia.

Czy Unia Europejska w obecnym kształcie, w obecnym kierunku, który prezentuje, a może też braku pomysłów na te kierunki, ma rację bytu?

Panie redaktorze, ja z Panem się nie zgodzę. Unia czy środowiska polityczne, które w niej funkcjonują mają pomysły, ale są to pomysły często złe, zupełnie często wręcz księżycowe. To nie jest tak, że Unia nie ma pomysłów. Jeżeli Pan poczyta, to co zostało złożone przez szefa frakcji liberałów, pana Verhofstadta, ale także i socjalistów, także Europejską Partię Ludową (jest w niej PO i PSL) i jej reprezentantów typu niemiecki polityk Elmar Brok (który jest w Parlamencie Europejskim ze 30 lat) - propozycje te są skrajnie federalistyczne. One w zasadzie zakładają przekształcenie Unii Europejskiej w takie superpaństwo. Była taka rezolucja zgłoszona przez pięciu polityków z trzech różnych frakcji (chadecka – tam, gdzie Platforma i tzw. ludowcy, socjalistyczna – tam, gdzie są niedobitki SLD, liberałowie –  Nowoczesna jest w ich europejskiej partii ALDE) – która w zasadzie pozbawiała większości kompetencji państw narodowych, była za przekazaniem tych kompetencji w ręce Brukseli. I była to propozycja de facto przekształcenia Unii w takie superpaństwo na wzór USA. Przypomnę, że poszczególne stany amerykańskie mają pewną autonomię, natomiast oczywiście nie mają jej, jeśli chodzi o politykę zagraniczną i np. armię.

My oczywiście uważamy, że taki rozwój sytuacji jest co najmniej niekorzystny. Takie tendencje w UE są – my się na to nie zgadzamy. Ten rok, który nadchodzi jest kluczowy, jeśli chodzi o decyzje dotyczące Unii Europejskiej. Myśmy się umówili w Unii na początku 2017 roku, że do końca 2018 roku wypracujemy jakiś konsensus. Na pewno będą tendencje, by zrobić Europę dwóch czy paru prędkości – na co polskiej zgody nie będzie. A tego typu tendencje są tendencjami tak naprawdę odśrodkowymi i one mogą tylko zwiastować bądź koniec Unii Europejskiej, bądź może prędzej taki powolny proces gnicia. Narzucanie krajom, zwłaszcza tym, które od niedawna są niepodległe – jak kraje naszego regionu po erze komunizmu - takiej wizji Europy, gdzie w zasadzie poszczególne państwa niewiele mają do powiedzenia będzie powodować, że te kraje będą coraz mniej emocjonalnie związane z Unią Europejską. To jest równia pochyła.

Nasze argumenty dotyczące przyszłości, UE, tego kształtu jaki Unia powinna obrać i w jaki sposób mierzyć się z tymi problemami, które pojawiają się dzisiaj – zdają się te argumenty docierać do społeczeństw poszczególnych narodów zamieszkujących Unię, ale jeszcze nie do osób, które rządzą poszczególnymi państwami. Mowa tutaj właśnie o Republice Federalnej Niemiec czy Francji i w jaki sposób dotrzeć właśnie z tymi argumentami płynącymi ze strony Polski, w jaki sposób układać te rozmowy, skoro uruchomienie art. 7. Traktatu o UE – jak się mówi – mocno osłabia pozycje Polski na arenie międzynarodowej, chociażby w kontekście debaty nad budżetem UE?

Pan poruszył kilka tematów. Po pierwsze to nie jest do końca tak, że nasze argumenty nie trafiają do rządów. One trafiają do rządów. Rzeczywiście nie do tych rządów dwóch największych państw po Brexicie - czyli nie do rządów w Berlinie i Paryżu. Natomiast szereg krajów w sposób milczący czy nieoficjalny przyznaje nam rację. I to nie chodzi tylko o kraje naszego regionu, gdzie usłyszeliśmy ostatnio wyrazy solidarności płynące z Węgier, Czech, Litwy, ale również z krajów „Piętnastki”. Gdy odbywają się nietransmitowane spotkania Rady Ministrów resortów poszczególnych krajów UE, to to, co reprezentuje na nich np. pan minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak spotyka się z uznaniem. Rok temu był sam. Teraz ma coraz więcej sojuszników, którzy w rozmowach bilateralnych przyznają, że to właśnie my mamy rację w sprawie polityki imigracyjnej.

Zwracam też uwagę na oficjalne wypowiedzi premiera rządu Hiszpanii, ostatnio też znaczących polityków chorwackich, którzy mówią „stop z tą daleko idącą ingerencją Unii”.

Ale Pan ma rację w jednej sprawie. Rzeczywiście, jest znacznie lepszy, głębszy, oddźwięk polskich postulatów ze strony społeczeństw i opinii publicznej tych krajów. To też jest jednak problem i ból głowy dla naszych partnerów z tych państw, ponieważ Francja, Niemcy i Holandia widzą, że my pokazujemy ich społeczeństwom, że można inaczej, że można prowadzić politykę imigracyjną, suwerenną, że nie ma żadnego przymusu w przyjmowaniu imigrantów. I nagle te społeczeństwa zaczynają coraz częściej pytać – no dobrze, skoro Polacy mogą, skoro Polska może, to dlaczego nasze rządy nie są w stanie takiej polityki jak Polacy robić? I to uderza już w interesy polityczne poszczególnych partii rządzących lub tych, które rządziły i niedawno oddały władzę – i są obecnie rozliczane ze swojej polityki imigracyjnej. W związku z tym i z tego powodu mogą być pewne negatywne emocje wobec naszego kraju – z powodów czysto wewnętrznych. Bo jeśli ktoś przez lata uprawiał kłamstwo gdy chodzi o politykę imigracyjną – że to jest pełen determinizm, że tak trzeba, że to jest konieczne, że cała Europa tak robi-nagle przychodzą Polacy i Węgrzy i okazuje się, że wcale tak nie trzeba robić. W związku z tym to jest też taki aspekt, o którym warto wiedzieć. Polityka imigracyjna ma wpływ na wewnętrzną sytuację poszczególnych krajów – w negatywnym aspekcie rządzących, bądź niedawno rządzących w tych krajach.

Reasumując, powtarzam, Polska jest otwarta na dialog, my ze swoich pozycji nie ustąpimy, ale będziemy szukać wspólnego mianownika – temu będą służyć spotkanie naszego premiera 9 stycznia z szefem Komisji Europejskiej Junckerem, temu mają służyć inne wizyty zagraniczne, które w najbliższym czasie premier Morawiecki złoży. Nie jestem upoważniony, żeby o nich mówić – to już jest rola Pana Premiera, ale będą uczynione próby tworzenia przez polski rząd bloku państw, które będą starać się argumentować wspólnie na rzecz nie tylko bieżącej sytuacji, nie tylko zablokowania Artykułu 7., ale również pewnej wspólnej wizji Europy, Unii Europejskiej, bardziej idącej w kierunku Europy Ojczyzn, a nie superpaństwa.