Chwała domowa

Czytam, co piszą o Ploermel: o ustawach z 1905 r., laickiej Francji, półksiężycach na meczetach itd. itp. Nikt – ale to nikt – nie pisze o mieszkańcach tego miasteczka w północnej Francji, o ich domowej chwale: od zawsze ze zbiorowym sumieniem! Z Ojców wychowaniem…
Odwieczny ten pejzaż, tak krwią wandejczyków okupiony, chce zabrać im rząd centralny – po raz wtóry. A to już i gdzie indziej było: Ostatni sen o starym świecie Młodość — Chwała Wandei — Don (Marina Cwietajewa) – rewolucja trwa!
 
Taka demokracja: przemoc-nierówność-paserstwo (cudzych myśli)…
 
Cóż temu przeciwstawić? Tradycję? Nowoczesnej.pl ? Toż to sam Kościół (Franciszka) się unowocześnia… Naród? „Obywatelom RP”, P.Obywatelskiej? NGOS-om Sorosa?
 
Słowa – wytrychy, gdzie nawet Bóg staje się niejednoznaczny (nie masz Boga nad Allacha)…
 
Chwałę Domową przynosi zbiorowa pamięć, ta z dziada, pradziada: nie pozwólmy jej tłamsić tak, jak to się stało w Barcelonie – i to nie teraz, lecz w latach Republiki: zabito tam, w okrutny sposób, tysiące – powtarzam: tysiące! – księży, sióstr i braci zakonnych, zburzono wszystkie kościoły… Tak jak i u nas, po hekatombie wojny, gdy etnicznie nam obcy mordowali po lasach, więzieniach, prześladowali księży i naszą religię, a ich potomki zakładały „towarzystwa wolnomyślicieli” – wszystko po to, by nas ograbić z Domowej Chwały i sprzedać w czeciej erpe…
 
I podzielić: bo czy nasz Śląsk, przechodzący z rąk do rąk: czeskich, austriackich, pruskich, wreszcie polskich – ma być teraz niemiecki? Ma być wspólnotowy: polsko-śląski i to nie tylko jako całość, ale w tych gminach, w których teraz na drogach witają przejezdnych niemieckie nazwy, jakby ci tamtejsi byli Niemcami – a są przecież Ślązakami!
 
Idą wybory do samorządów. Nie wybierajmy im aparatczyków! Niech „nasi” będą „ich” – mieszkańców! Niech będą tam szanowani. Uczciwi. Kochający Ojczyznę, ale i też tę swoją, tamtejszą. Niech wyzwolą Chwałę Domową z ucisku obcych!
To w gminach – a w wielkich miastach, gdzie „swoich” jest prawie tyle samo, co „obcych” – zmienić trzeba ordynację: jedynowładztwo tylko za zgodą samorządu; tak było, zanim starzy i nowi „towarzysze” nie zdemontowali tej początkowo pełnej zapału demokracji lokalnej – ale dodać tu trzeba instytucję obywatelskiego odwołania bezradnych radnych.
 
Lekcja z Ploermel nic Polskę nie kosztowała – ale zaniedbanie tej nauki może kosztować wiele: nie wolno do tego dopuścić!

P.S.
Otrzymałem wiele zapytań, jak wyobrażam sobie wskazane „jedynowładztwo [burmistrza, prezydenta] tylko za zgodą samorządu” - przy okazji przepraszam, bo machinalnie wpisałem ordynację zamiast Ustawy (o samorządzie); otóż istnieje w prawie cywilnym pojęcie „zarządu rzeczą wspólną”: w oparciu o to powszechnie zrozumiałe uregulowanie (a władza samorządowa zarządza przecież „rzeczą wspólną”!) należałoby przyjąć, iż radni to przedstawiciele współwłaścicieli, którzy ten zarząd bezpośrednio sprawują na mocy większości udziałów (art. 201 kc.), a wybierani w wyborach bezpośrednich notablowie są owymi „zarządcami” z art. 203 kc. (a ich wybór „sądem” – wyborców); notablowie zatem albo wykonywaliby uchwały rad miejskich, albo stawaliby się obrońcami „pokrzywdzonych” współwłaścicieli: odwróciłoby to diametralnie myślenie samorządowe, gdyż działają one (samorządy) na „prawie silniejszego” za nic mając pokrzywdzonych ich decyzjami wyborców (gdy chodzi o decyzje i czynności, które przekraczają zakres zwykłego zarządu).