Europejska solidarność, ale rura niemiecka


Szary smutek i rozpacz czarna ogarnęły środowisko związane z Czerską i Wiertniczą. Nie dość, że kolejne sondaże leją ich bezlitośnie, nie dość, że najnowsze dane gospodarcze uświadamiają coraz większej rzeszy Polaków, jak wielka była skala niekompetencji, marnotrawstwa, a przede wszystkim pospolitego złodziejstwa poprzedniego rządu, to jeszcze ten wywiad w „Gazecie Prawnej”. Jak nie idzie, to nie idzie.

We wspomnianym wyżej wywiadzie Günther Oettinger, komisarz ds. budżetu i zasobów ludzkich, powiedział, że nie zostaną nałożone na Polskę żadne kary finansowe za nieprzyjęcie uchodźców, a jeśliby już miała pojawić się taka możliwość, to w perspektywie budżetowej po 2020 roku. Tym samym — kolejny już raz — pogrzebane zostały nadzieje antypolskiej opozycji na to, że Komisja Europejska nałoży na nasz kraj sankcje. Zakładając nawet, że temat ukarania Polski powróci, to biorąc pod uwagę okres i poziom merytoryczny obecnych partii opozycyjnych, można podejrzewać, że w tym czasie procent ich poparcia będzie kręcił się w okolicach planktonu politycznego. Stąd ten płacz.

Na Polskę miały być nałożone sankcje za odmowę przyjęcia „uchodźców”, a tym samym, za złamanie zasady solidarności członków Unii Europejskiej. Solidarność europejska? A gdzie ona była, kiedy Niemcy z Rosją — ponad naszymi głowami — dogadywali się w sprawie Nord Stream II? Gdzie się podziewała, kiedy ważyły się losy powstania baz NATO w Europie Wschodniej? Dlaczego jej nie było, kiedy zapadał wyrok na polskie stocznie? I dlaczego pojawiła się dopiero wtedy, gdy rząd Francji udzielał pomocy finansowej francuskiemu koncernowi motoryzacyjnemu PSA? Czy decyzja o wpuszczaniu imigrantów do Europy zapadła w porozumieniu i za zgodą wszystkich członków wspólnoty? Czy była to raczej autorytatywna decyzja Niemiec?

Cały misterny plan frau Anieli, który miał być antidotum na starzejące się niemieckie społeczeństwo, posypał się jak domek z kart. Plan był genialny w swojej prostocie — przy okazji humanitarnej pomocy uchodźcom wojennym ściągnąć imigrantów ekonomicznych i wyłowić z nich lekarzy, prawników, inżynierów oraz wykształconych przedstawicieli innych przydatnych zawodów. Ci zaś po szybkiej asymilacji mieli budować potęgę gospodarczą Niemiec, tym samym pracując na statystycznego emerytowanego Helmuta, który w złotych oprawkach na nosie i aparatem fotograficznym zawieszonym na szyi miał beztrosko zwiedzać świat.
Ta kompletnie nieodpowiedzialna polityka migracyjna kanclerz Niemiec spowodowała, że na kontynent najechały niezliczone hordy, których tożsamości w żaden sposób nie da się zidentyfikować, a ostatnimi rzeczami, jakimi zainteresowani są intruzi to asymilacja i praca. Cel, a zarazem jedyne słowo, które znają w języku kraju, do którego przybywają to „Sozialhilfe”. Angela Merkel i jej akolici, zorientowawszy się, jak wielkie zagrożenie sprowadzili do Europy i uświadomiwszy sobie, że całkowicie już stracili kontrolę nad „uchodźcami”, rozpoczęli proces przymusowych relokacji. Czynili to najpierw pod sztandarami humanitaryzmu i europejskiej solidarności, a gdy to nie przyniosło spodziewanych efektów przeszli do mniej wzniosłej argumentacji, czyli do pały w postaci sankcji.

Abstrahując już od tak oczywistego faktu, że „uchodźcy” kompletnie nie są zainteresowani osiedleniem się w tej części Europy, zastanawiam się, na czym ma polegać w tym przypadku ta europejska solidarność. Czy na tym, by z pokorą akceptować każdy postulat Niemców, który jest dla nich korzystny, nawet jeśli godzi on ewidentnie w interes innego kraju? Czy na tym, by w ramach wspólnoty ta „zaraza” rozlała się na kraje, które — szczęśliwie — jeszcze nie poznały smaku ubogacenia kulturowego? Niemcy nie prowadzą polityki solidarności, tylko politykę własnych korzyści. Blisko dwa lata temu red. Rafał Ziemkiewicz napisał słowa, które nadal są aktualne: Dość tego pieprzenia głupot! Gdyby imigranci mogli przynieść jakąkolwiek korzyść, Niemcy na pewno by się nimi nie dzielili z innymi krajami!

Nie mam już nawet odrobiny szacunku dla tych ludzi, którzy tylko dlatego, że utracili władzę i wpływy skamlają za granicą o sankcje i ujadają na swój własny kraj. Jednak największym obrzydzeniem napawa mnie, kiedy w sprawie uchodźców wycierają swoje faryzeuszowskie gęby naukami Kościoła Katolickiego. Skala ich cynizmu i obłudy jest porażająca. Cierpliwie czekam na dzień, w którym ręka sprawiedliwości dosięgnie tę neotargowicę na czele z Tuskiem, który wszystko, co osiągnął i kim teraz jest, zawdzięcza Niemcom, a Polska to dla niego tylko kraj pochodzenia.