FARSA ZWANA „EUROWYBORAMI”

Ponad tydzień temu odbyły się na wschodzie Ukrainy tzw. „referenda”. Ich inspiratorzy nie mieli żadnego umocowania: ani materialnego (odpowiednio potwierdzona wola ogółu obywateli), ani proceduralnego (odpowiednie unormowania zawarte w przepisach) do ich przeprowadzenia. Te fakty, ale także tryb i okoliczności przeprowadzenia tych tzw. „referendów”, nie pozwalały ich postrzegać inaczej niż jako farsę. Lub jako tragifarsę.
Ta farsa, nazwana „referendum”, miała tylko jeden cel - przynieść skutek zaplanowany przez jego organizatorów i przez ich mocodawcę. I przyniosła. Już 2 godziny po jej zakończeniu.

Nam, oglądającym wydarzenia na Ukrainie z ekranów telewizorów, może się wydawać, że żyjemy w zupełnie innym świecie. Czy aby na pewno? I nie chodzi mi tutaj o takie, na przykład, zjawisko jak wszechwładza oligarchii, która u nas jest jednak mniej widoczna... bo brakuje nam perspektywy. Z zewnątrz jednak lepiej widać.

W najbliższą niedzielę będziemy (podobno) „WYBIERAĆ” 51 posłańców do europarlamentu, którym - za ich (rzekomo) „ciężką pracę” (w instytucji pozbawionej inicjatywy ustawodawczej) - będziemy musieli zapłacić po parę milionów złotych (każdemu).
O tym, jak ciężko pracują „eurowybrańcy” i o tym, jak bardzo dbają o nasz interes narodowy, przekonali się niedawno, na przykład, produceni żywności tradycyjnie wędzonej (a skutki poczują od września b.r).
(Więcej: http://grudziecki.salon24.pl/564426,zmarnowane-euromandaty)

O tym, że mają to być „WYBORY”, usilnie stara się nas przekonać mainstreamowa propaganda, powiązana z rządem i z partiami okopanymi w parlamencie całym szeregiem interesów. Jednak każdy średnio rozwinięty obywatel już dawno wie, kto będzie tak strasznie męczył się w Brukseli. Wie, że o „WYBORZE” zadecydowała wierchuszka partyjna ugrupowań zabetonowanych w sejmie..
Od czasu zgłoszenia list wyborczych w/w obywatel może podać (jeśli się tym w ogóle interesuje) pewnie dwie trzecie składu przyszłych posłanców po nazwiskach. Jedyną niewiadomą jest tylko to, czy PSL weźmie udział w tym podziale tortu oraz czy kilka miejsc zdobędzie jakieś ugrupowanie spoza sejmu.
Tak więc „WYBORY” odbyły się przed „WYBORAMI”.

Jak widać, mamy do czynienia z podobną farsą, jaka miała miejsce na wschodzie Ukrainy. Tyle tylko, że przeprowadzaną w „białych rękawiczkach” - w „majestacie” przepisów, szumnie zwanych „prawem”. Co nie znaczy, że farsa ta nie jest, od początku do końca, BEZPRAWNA.

Jej BEZPRAWNOŚĆ wypływa z wielu przesłanek, kluczowe są jednak dwie:
a) farsa ta jest pozbawiona legitymacji;
b) farsa ta narusza fundamentalne prawa obywateli, które możemy nazwać „prawami politycznymi”.

Te niedzielne tzw. „wybory” nie mają żadnej legitymacji, ponieważ odbędą się według przepisów, które w 100% zostały sprokurowane przez ugrupowania partyjne okopane w sejmie. Nie mają one żadnego oparcia w woli obywateli. W żadnym momencie obywatele nie mieli wpływu na ich tworzenie. Ani ich nie zatwierdzili. Na przykład w referendum.

Ta farsa, nazywana „wyborami” narusza też nasze - obywateli podstawowe prawa, ponieważ PAŃSTWO TO MY – OBYWATELE, a nie oligarchia partyjna i inna.
To my - obywatele tworzymy państwo. I to my – OGÓŁ („całość”) OBYWATELI MAMY (sami z siebie) PRAWO do decydowania o wszystkim, co jest w tym naszym państwie wspólne. Mamy więc też prawo (rzeczywiście) WYBIERAĆ i BYĆ WYBIERANYMI.

Te nasze prawa nie potrzebują żadnego „papierkowego” potwierdzenia w żadnych przepisach. Bo są one silniejsze niż wszelkie przepisy.
Paradoks polega na tym, że jednak są one POTWIERDZONE - i to bardzo mocno - w prawie międzynarodowym: w „Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka” ONZ z 1948 roku i w „Międzynarodowym Pakcie Praw Politycznych i Obywatelskich” z 1966 roku.

Art. 21 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka brzmi:

1. Każda osoba ma prawo do udziału w rządzeniu swym krajem, bezpośrednio albo za pośrednictwem swobodnie wybranych przedstawicieli.
2. Każda osoba korzysta z prawa dostępu, na warunkach równości, do służby publicznej w swoim kraju.
3.
Wola ludu ma być podstawą władzy rządu; wola ta winna się przejawiać w periodycznych i uczciwie przeprowadzanych wyborach, na warunkach powszechności i równości, w głosowaniu tajnym albo w równoznacznym trybie zapewniającym wolność głosowania.”

Art. 25 „Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych”, uchwalonego „w ramach ONZ” w 1966 roku, prawa te opisuje w zbliżony sposób:

Każdy obywatel ma prawo i możliwość, bez jakiejkolwiek dyskryminacji, o której mowa w artykule 2, i bez nieuzasadnionych ograniczeń:
       a. uczestniczenia w kierowaniu sprawami publicznymi bezpośrednio lub za pośrednictwem swobodnie wybranych przedstawicieli;
      b.
korzystania z czynnego i biernego prawa wyborczego w autentycznych (genuine -ang.; honnetes – franc.) wyborach, przeprowadzanych okresowo, opartych na głosowaniu powszechnym, równym i tajnym, gwarantującym wyborcom swobodne wyrażenie swej woli;
      c.
dostępu do służby publicznej w swoim kraju na ogólnych zasadach równości.”

Powstaje pytanie: skoro „takie jest prawo”, to dlaczego praktycznie nigdzie (nie tylko w Polsce) nie funkcjonuje ono w praktyce?
Dlaczego to, co istnieje, tak dramatycznie odbiega od tego, co powinno być?
Odpowiedź jest banalnie prosta. Wyżej wymienione akty nie dają nam żadnych narzędzi do egzekwowania naszych praw.
(Więcej: http://grudziecki.salon24.pl/526184,polska-lamie-prawa-czlowieka
i http://grudziecki.salon24.pl/526810,pisiora-gon-gon-platformersa-gon-gon-zlodzieja-gon)

Tylko, czy potrzebne są nam jakieś przepisy, aby domagać się tego, co nasze? Aby domagać się tego, czego nas bezprawnie pozbawiono?

„Kamieniem węgielnym” tej patologicznej rzeczywistości, w której musimy żyć, była zmowa zawarta w Magdalence i przypieczętowana przy „okragłym stoliczku”. Żadna z trzech grup - wierchuszka partyjna PZPR, wierchuszka „Solidarności” (Wałęsa i głównie tzw. „doradcy”), hierarchia kościelna – dzielących się tam Polską, nie miała żadnej legitymacji, pochodzącej od obywateli, do uzgadniania czegokolwiek.
Kasta, która ukształtowała się wtedy, do dzisiaj dzierży władzę w Polsce. Przywłaszczona władza polityczna pozwala jej sprawować władzę ekonomiczną oraz władzę w mediach itd., które z kolei umożliwiają jej utrzymanie władzy politycznej. System zwrotny.

W systemie tym nie ma miejsca na ukształtowanie się rzeczywistej konkurencji. Mamy obecnie możliwość oglądać w telewizji, z jaką zaciętością dyskredytowane są te nowe (bo „popisowe” odpryski już nie) ugrupowania startujące w tych tzw. „eurowyborach”, które mogłyby mieć szansę przekroczyć drugi próg zaporowy i wprowadzić swoich ludzi do europarlamentu.
Dwa, czy trzy mandaty, które te ugrupowania mogłyby zdobyć, nie są same w sobie dla w/w kasty aż tak ważne. Ważne - i niezmiernie grożne dla niej - jest to, że przekroczenie tego progu byłoby sygnałem dla obywateli, że w Polsce pojawiła się siła, która kiedyś, np. w wyniku wyborów krajowych, może „przewrócić okrągły stoliczek”. A tego ta kasta boi się najbardziej. Bo wtedy straciłaby nie tylko WŁADZĘ, ale i KASĘ.

Nie ma żadnego uzasadnienia dla takiej ordynacji wyborczej do europarlamentu, jaką mamy dzisiaj. Jej rozwiązań nie narzuciła nam Unia Europejska. Ordynację tę uchwaliły dla samych siebie, dla ochrony własnej pozycji i własnych interesów, partie zabetonowane w sejmie. Podwójny próg zaporowy: najpierw wymóg zebrania 10 tys. podpisów w okręgu, potem wymóg przekroczenia 5%, niczemu innemu – poza eliminacją potencjalnej konkurencji ze sceny politycznej - nie służy.
Określone progi wyborcze mogą bowiem tylko wtedy mieć uzasadnienie, kiedy cel, któremu mają służyć, ma tak dużą wartość, że może uzasadnić częściowe naruszenie materialnej równości głosu obywateli. Wydaje się, że jedynym takim celem może być potrzeba wyłonienia stabilnego rządu. Europarlament żadnego rządu jednak nie wyłania.

Wybory do europarlamentu, właśnie ze względu na brak potrzeby kształtowania okreslonej większości, powinny mieć więc ordynację najprostszą z możliwych. Mogłaby wyglądać ona, na przykład, tak:

  1. Ilość głosów wyborców oddanych w danym okręgu decyduje o ilości mandatów w tym okręgu (ale przynajmniej jeden).
  2. Ilość głosów na kandydata decyduje o uzyskaniu mandatu.
  3. Kandydować ma prawo każdy, kto samodzielnie uzyska poparcie np. 100 wyborców w okręgu.

Proste?....
Nie łudźmy się jednak, że obecna kasta kiedykolwiek zgodzi się na taką lub podobną ordynację.

Inne teksty autora na: http://grudziecki.blog.pl/

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika smieciu

22-05-2014 [09:49] - smieciu | Link:

Świetny tekst! Gorąco popieram!
Ludzie uważają że mają demokrację ale już nie interesuje ich skąd się wzięła. Już nawet pominę europejskie narodziny demokracji w początkach XXw. bo na przykładzie Polski mamy ten sam proces tylko w pigułce:
Pewnego dnia okazuje się że stare struktury władzy "przeżyły się" potrzebne jest "porozumienie i wysłuchanie narodu" i naród zostaje obdarowany demokracją jak w 1989r. Ludzie, którzy do tej pory rządzili wspaniałomyślnie oddają władzę nie bojąc się o swoje rozległe interesy, majątki, dobrobyt. Nie bojąc się że biedny lud przyjdzie i demokratycznie uchwali odebranie im tych wszystkich rzeczy, które sam tak pożąda...
Więcej!
Lud jest taki mądry że uchwala konstytucję w której odbiera sobie prawo do stanowienia prawa! Jak to się stało w Polsce gdzie referendum musi zatwierdzić specjalna elitarna społeczność znajdująca się w Sejmie. Lud rozumie że ta elita działa w jego interesie i dlatego ustanowiła progi wyborcze by do Sejmu nie dostały się jakieś oszołomy, którym mogłyby się nie podobać obecne elitarne rozwiązania służące przecież ludowi.
Wszystko w imię demokracji i dla ludu. By demokracja była łatwiejsza. Wystarczy pójść od czasu do czasu na wybory i sprawa załatwiona. Zwykły człowiek nie jest zmuszany do trudnych procesów myślowych. Nie musi pisać ustaw, nie musi znać się na prawie, nie musi się interesować niczym poza swoim zawodowym wycinkiem życia. Tym zajmie się w jego imieniu elita odciążając lud od tej trudnej strony demokracji, zostawiając jednak ludziom to co najważniejsze: Wybór.
Jak to wytłumaczą ludowi w TV.
I nie tylko! Tu też tak piszą.