Polska bada katastrofę swojej Elity Narodowej

Opierając się na powszechnie „przyjętym do wiadomości”, zgodnym przekazem socjologów, polityków i publicystów – ostatnio mówił o tym abp Hoser - w Polsce mamy „dwie Polski”.
Opierając się o ten werdykt należy „polskie badania katastrofy” omówić wg tego, „kto bada”.
 
I. Państwo, które „zdało egzamin”
 
Ówczesne państwo polskie, zapewniło społeczeństwo - dokonawszy w ekspresowym tempie pogrzebów Ofiar (a nawet wcześniej, tuż po Tragedii) - że „Polska jest bezpieczna, a wszystkie instytucje działają normalnie”; chodziło tu głównie o przejęcie sterów dowodzenia wojskiem, które odbyło się „planowo”, tj. stery przejęli zastępcy (dziś ci sami przedstawiciele ówczesnego państwa głoszą, że obecne dymisje dowódców WP „grożą niewyobrażalnym chaosem”). Równie „bezpieczne i normalne” miały być ustalone „z naszymi rosyjskimi przyjaciółmi” procedury badania „wypadku lotniczego” (tak brzmi protokół polskiej komisji, która przygotowała tzw. Raport Millera).
 
Komisja ta  (PKBWL LP) swoje poczynania opierała na dowodach z sześciu źródeł:
- zapisach czterech rejestratorów zamontowanych w samolocie tu-154M n/b 101
- zapisach z nagrań zarejestrowanych w tzw. wieży lotniska Smoleńsk-Siewiernyj
- przesłuchaniach świadków.
Innych źródeł Komisja nie posiadała (dokumentacji fotograficznej z miejsca „zdarzenia”, badań „wraku”, dokumentacji sekcyjnej Ofiar itd., itp.) – a posiadanych „nie mogła z różnych powodów uwzględnić”:
- nagranie z polskiego samolotu jak-40 zostało opracowane, jedynie zresztą w części, przez IES w Krakowie dopiero w 2015! roku
- prośby o informacje od strony rosyjskiej, zawarte w dokumencie „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do projektu Raportu końcowego MAK z badania wypadku samolotu Tu-154M nr boczny 101”) nie zostały w ogromnej części uwzględnione
- ekshumacje nielicznych ciał Ofiar „niczego nie wniosły” do przybliżenia obrazu „wypadku lotniczego” – podobnie jak badania opisane w tzw. Raporcie Archeologów.
 
W tym stanie rzeczy dokument opracowany przez PKBWL LP (jak wiemy obecnie – „na wniosek” Jerzego Millera) nie różnił się (poza nieistotnymi szczegółami) od raportu MAK (rosyjskiego), zgodnie zresztą z uwagą Prezydenta Rosji, Miedwiediewa, wypowiedzianą w Krakowie w obecności Prezydenta RP: Nie wyobrażam sobie, by polskie i rosyjskie ustalenia w śledztwie po katastrofie smoleńskiej się różniły – w całości zresztą podtrzymaną potem przez Komorowskiego: Wolałbym, żeby nic nie było podważane, nawet jedno słowo, jeden przecinek z raportu, bo społeczeństwo oczekuje jednoznaczności [wypowiedź w programie TVN „Kropka nad i”].
 
Pożądana przez ówczesne państwo „jednoznaczność” wymykała się jednak spod kontroli już od samego początku! Przyjrzyjmy się, jak wyglądał proces „pozyskiwania dowodów” na przykładzie tzw. twardych dowodów, wyszczególnionych powyżej:
- „protokoły z przesłuchań świadków” zostały przez stronę rosyjską… anulowane (z poleceniem zastąpienia ich „świeżymi zeznaniami”)
- „stenogramy z wieży” zostały udostępnione stronie polskiej po tygodniu, gdyż jeszcze w południe dnia „wypadku lotniczego” zostały skonfiskowane przez FSB (rosyjskie ABW)
- stenogramy z jedynej „polskiej skrzynki” samolotu tu-154M zostały nagrane w Polsce 10 dni po „wypadku” (pierwotnie „strona rosyjska” przywiozła nam nie ten rejestrator, tylko jego... obudowę)
- stenogramy z kolejnych trzech „czarnych skrzynek” (rejestratora parametrów lotu MSRP-64M-6, rejestratora dźwiękowego MARS-BM, eksploatacyjnego rejestratora parametrów lotu KBN-1-1) zostały przekazane Polsce 31 maja 2010; jak się potem nie raz okazało, nagrania te nie były… „ostateczne” – stąd przywożono potem z Moskwy kolejne ich „ostateczne wersje”; nikogo już nie dziwiło, że były a to o 8 minut za… długie w stosunku do oryginalnych taśm, już to za… krótkie (nie objęły – tak się pechowo złożyło – ostatnich 5 sekund „wypadku”).
 
I gdyby dodać do tego wspomniane zaniechania polskiej prokuratury – obraz ówczesnych „starań” polskich władz mielibyśmy pełny. A wszystko – przypomnijmy – zaczęło się od:
- zgody na zastosowanie procedury badania „wypadku lotniczego” wg załącznika 13 do konwencji badania wypadków lotnictwa cywilnego (zaproponowanej płk. Edmundowi Klichowi przez szefa rosyjskiej komisji Morozowa już w godzinę po „wypadku”)
- zgody na nie skorzystanie przez Polskę z pomocy UE-NATO (wyrażonej przez min. Kopacz na moskiewskiej naradzie z udziałem premiera RF Putina)
- zgody na nieotwieranie trumien w Polsce (Kancelaria Premiera rozesłała Rodzinom Ofiar pisma Sanepidu w tej sprawie!)
- zgody na przyjęcie „rosyjskiej propozycji” ustalenia czasu „wypadku lotniczego” na godz. 8.56 (przez dwa tygodnie w całej Polsce o tej godzinie biły kościelne dzwony i wstrzymywano ruch uliczny)
- zakazu wydanego przez Wojsko Polskie, PLL LOT i wreszcie – prokuraturę (dzięki powołaniu na uczestników postepowania) polskim świadkom i posiadaczom ukrytej wiedzy o Tragedii; zakazy te obowiązywały niektóre z tych osób do ich nagłej śmierci, pozostałe (jak się wydaje) – obowiązują do chwili obecnej.
 
II. Państwo, która zdaje dopiero egzamin
 
Odwrotnie do okresu poprzedniego – społeczeństwo nie ma zbyt wielu informacji dot. przebiegu wyjaśniania Tragedii; są one lakoniczne (choć wstrząsające, jak w przypadku przecieków z przebiegu ekshumacji Ofiar), bądź rzadkie i „nieostateczne” (jak ostatnie enuncjacje tzw. Podkomisji Berczyńskiego). Propagandziści „państwa Tuska” domagają się więc a to „wraku” (którego im „rosyjscy przyjaciele” odmówili – za to nie omieszkali go niszczyć, myć chemikaliami i pozwolić rozkradać), a to „nowych dowodów”.
 
Tymczasem na uzyskanie takich dowodów – bez zgody FR – się nie zanosi… bo niektóre z nich zginęły rzekomo „bezpowrotnie”; dotyczy to m.in. dwóch „czarnych skrzynek”:
- jednej, umieszczonej – w obudowie pancernej - pod podłogą samolotu tu-154M (a więc w miejscu, w którym wg MAK i ówczesnej „strony polskiej” samolot ten nie dotknął ziemi!), tzw. rejestratora przeciążeniowego (K3-63)
- oraz drugiej, o której milczy nawet popularna wikipedia (i oczywiście rządowe Raporty)! chodzi o urządzenie TCAS II, przechowujące dane o samolotach znajdujących się w pobliżu, o wysokości samolotu w czasie podejścia do lądowania, prędkości opadania, a także czasy alarmów TAWS. TCAS to blok taki jak TAWS. Powinien przetrwać katastrofę, podobnie jak TAWS (cyt. za: http://niezalezna.pl/30790-taj...).
Oba te urządzenia łączy jeden ważny szczegół – o ile bowiem pozostałe rejestratory NIE MOGŁY zarejestrować ew. nagłego wybuchu w lecącym samolocie (prędkość rozchodzenia się fali uderzeniowej przekracza wielokrotnie tzw. prędkość próbkowania cyfrowego tych urządzeń), o tyle rejestrator K3-63 dokonywał zapisu w systemie analogowym, a więc w sposób ciągły, a rejestrator TCAS II odnotowywał precyzyjnie przemieszczanie się samolotu.
 
W tej sytuacji (braku dowodów z miejsca „wypadku” i – co tu kryć – bezsensu dokonywania „nowych odczytów” z rejestratorów znajdujących się od pierwszych chwil pod „opieką FSB”), poczynania obecnych władz (m.in. zlecenie zagranicznych badań posiadanych szczątków samolotu tu-154M oraz dostępu do „wraku”) rozszerzające dostęp do dowodów, a także ponowne badania dowodów (ekshumacje) i eksperymenty śledcze „Komisji Berczyńskiego” – wymagają czasu.
 
Pewną niespodzianką stało się też opublikowanie szczątków nagrań z wylotu Delegacji; nagrania te same w sobie niespodzianką nie są: jeszcze trzy lata temu Generalny Prokurator państwa Tuska oświadczał publicznie, że prokuratura jest w posiadaniu dziewięćdziesięciu  godzin* (!) nagrań z Okęcia (z różnych kamer, m. in. z kamery z wnętrza terminalu wojskowego); potwierdzał to teraz z przekąsem Maciej Lasek; wnioskując jednak ze sposobu opublikowania dwuminutowego filmu – nasuwa się takie domniemanie:
- skoro (wg oświadczenia ministra ON) nagranie to okazało się dostępne jedynie dzięki zbiegowi okoliczności (dysk z nagraniem znaleziono w szufladzie biurka urzędniczki Kancelarii Premiera), to nagrania, o których mówili Seremet i Lasek… „zaginęły”
- jeśliby nawet „nie zaginęły”, to obecna Prokuratura Krajowa toczy TAJNE śledztwo (oficjalne dot. „nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym”) w sprawie „przyczynienia się do katastrofy w ruchu powietrznym poprzez dokonanie działań przed wylotem samolotu z lotniska Okęcie”.
 
Gdyby tak miało się okazać – byłoby to pierwsze, po sześciu latach (obecnie – po siedmiu latach) śledztwo państwa polskiego, mogące rzeczywiście odkryć przyczyny (jak to się wyrwało Tuskowi) „katastrofy nad lotniskiem”…

*Prokuratura przystąpiła do dokładnych oględzin płyt nagranych przez kamery na lotnisku. Jest to osiem płyt, łącznie ok. 90 godzin nagrań - mówił Seremet w marcu 2011 r. (za: http://wyborcza.pl/1,76842,9240662,Ostatni_swiadek_z_lotniska.html?disableRedirects=true)