Jeśli nie my, nikt już nie zawoła

Czy już wszyscy wiedzą, po co tak naprawdę zbieramy się 10 dnia każdego miesiąca?

I jakie transparenty trzeba przynieść na najbliższą manifestację?

A ilu spośród nas jest wciąż przywiązanych do powiedzonka - Gdzie Rzym, gdzie Krym?

Setki tysięcy, miliony szwendają się po ulicach świata, czasem w bezrozumnym amoku wrzeszcząc coś lub skandując. Za prawami homoseksualistów, dragdilerów, przeciwko tym, którzy mogliby ich obronić, za niczym nie ograniczonym prawem do własnej, samobójczej głupoty.

I tylko czasem, gdzieniegdzie, niewielkie w porównaniu do tamtych grupki próbują przypominać tym wszystkim, którzy czasem już nawet nie wiedzą o czym się do nich mówi, o sprawach naprawdę ważnych.

Ważnych, ale leżących na wierzchu, przed oczami wszystkich i zbyt prostych, aby wzbudzić zainteresowanie zblazowanych treserów zbiorowej świadomości. Demiurgów demokratycznych złudzeń, że od większości zależy to, co od niej nie zależy i zależeć nie powinno.

Spraw zbyt dotkliwie kosztownych, aby chcieć je naprawdę rozwiązywać.

No więc spotkajmy się za parę dni i przypomnijmy, przede wszystkim samym sobie, co jest najważniejsze i co się naprawdę w tej chwili dzieje nie z Ukrainą, ale z naszą przyszłością.

Miejsce, czas i okazja będą po temu wyjątkowo właściwe. Może usłyszą ci, co zwykle nie słuchają, bo słuchać nie chcą. Może zaczną kojarzyć.

Chyba że - "Jedźmy, nikt nie woła".