Pod Centrum Kopernika znaleźliśmy się nieco przedwcześnie. Czerwcowy poranek nastrajał do krótkiego spaceru nad rzekę. Przed budynkiem, wzdłuż Wybrzeża Kościuszkowskiego ustawiono kilka rzeźb z lodu. Pomysł bardzo ciekawy – same rzeźby interesujące, a wystawienie ich na promienie podnoszącego się letniego słońca, które prześwietlając je dodawało im iskrzącego uroku i jednocześnie zapowiadało niechybny koniec trwania dzieł, bo woda już zaczynała z nich kapać, skłaniało do refleksji nad daremnością ludzkich wysiłków.
Minęliśmy idącą od strony Tamki zwartą kolumnę młodzieży udającej się na zwiedzanie Centrum i znaleźliśmy się na trawiastym skwerze, gdzie również poumieszczane zostały jakieś inspirujące obiekty. Obejrzenie ich napotkało jednak na nieoczekiwaną trudność. Trawniki były opryskiwane środkiem chemicznym przy pomocy ręcznego urządzenia przez panią w niebieskim fartuszku. Już wkrótce miały zacząć się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej i Warszawa szykowała się do tego pełną parą. Pomyślano, że w trawie nie może rosnąc jakieś kompromitujące ziele, więc wysłano pracowników do walki z nim.
Herbicyd był wyjątkowo duszący. Od rzeki wiał „ożywczy” wiatr, co według stanu wiedzy każdego rolnika czyniło ów zabieg ochronny bezsensownym, gdyż tylko mniejsza część trucizny trafiała do gruntu. Pani, pracująca bez żadnego elementu należytego stroju ochronnego, z pewnością nie była przeszkolona, bo i jak – przepisy zabraniają zatrudniania kobiet przy takich pracach!
Stoję nad Wisłą w stolicy kraju na linii wyznaczonej przez dumny Stadion Narodowy i cieszące się nadzwyczajnym powodzeniem Centrum Naukowe im. Kopernika i próbuję przedostać się w myślach od prozy życia do gazetowej poezji sukcesu, ale coś tu jednak okazuje się niemożliwym do przeskoczenia. Albo to państwo, w którym żyję jest jakąś kupioną tanio atrapą albo ja pomyliłem przystanki, wysiadając nie w tej epoce.
Mimo cudownej pogody, pomimo naprawdę klawego miejsca, w którym się znaleźliśmy, mój wewnętrzny regres zostaje za chwilę definitywnie ustalony na przybijającym poziomie. Lodowa rzeźba, ta która szczególnie mi się spodobała – głowa o ciekawym profilu, została zrzucona ze swego postumentu. Z całą pewnością nie zaszło to samoistnie, wręcz należało użyć w tym celu siły. Zrobili to młodzi ludzie, z tej jednej szkolnej wycieczki, z jaką się niedawno mijaliśmy - na chodniku będącym cały czas w zasięgu mojego wzroku nikt inny się nie pojawiał.
Ulotne, bardziej od innych, dzieło sztuki miało trwać przez większa część dnia, cieszyć tysiące mądrych ludzi tu przybywających, a zostało zniszczone przez pierwszego chama, który się pojawił w jego pobliżu.
Pasowałoby te refleksje, mające tylko z pozoru odmienne podłoże, zamknąć jakimś jednym wiążącym je zdaniem, ale nie potrafię, nie umiem znaleźć właściwych słów, oddających skalę tego pospolitego w całym kraju, ale w stołecznym mieście skupionego w jednej kropli jakoś specjalnie rażącego, cichego zdziczenia przykrywanego obłudnym tolerowaniem, ignorancją i skończoną głupotą starych i młodych.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2543