U nich...czyli przepraszamy za usterki

Pierwszy telewizor jaki pamiętam nazywał się „Topaz”. Było to zwierzę straszliwe i płochliwe jednocześnie. Kiedy na przykład ktoś zbyt mocno tupnął nieopodal telewizora, obraz znikał i nie można było oglądać serialu „Złamana strzała”. To się niestety zdarzało często, bo trudno jest chodzić po niewielkim domu i nie stąpnąć ciężko, szczególnie jeśli się waży ponad 100 kg, a tak było właśnie z moim tatą. Na szczęście kiedy telewizor „Topaz” walnęło się mocno pięścią z góry w obudowę, wszystko wracało do normy i obraz znów był widoczny. Mieszkaliśmy w mieście, gdzie szkolono lotników Muamara Kadafiego i prezydenta Syrii Asada (starszego), z oglądaniem były więc i tak kłopoty bo nad naszymi głowami cały właściwie czas latała banda Arabów w samolotach odrzutowych i bywało, że nie słyszeliśmy własnych słów, nie mówiąc już o tym co mówił do nas telewizor „Topaz”. W dodatku kiedy nad domami przelatywały samoloty obraz w telewizorze natychmiast się zniekształcał i przypominał to co widać zwykle w wiaderku pomyj, kiedy skończymy patroszyć ryby. Potem wracał do normy, ale wtedy nadlatywał następny Arab w odrzutowcu, w telewizorze znów były pomyje po rybach. Nie było łatwo korzystać z oferty TVP w naszym miasteczku. Pod stolikiem, na którym ojciec ustawił telewizor stała dziwna skrzynka z tajemniczymi zegarami, z której wychodziły jakieś kable. Niektóre były podłączone do telewizora, a jeden do kontaktu. Ojciec mówił na to stabilizator napięcia. Ponoć urządzenie to jakoś tam pomagało telewizorowi w pokazywaniu Jana Suzina i „Złamanej strzały”, ale ja nie wiem w jaki dokładnie sposób się to odbywało. Jest to tym bardziej zagadkowe, że pewnego dnia tata po prostu wyniósł stabilizator na strych, a telewizor działał dalej. To znaczy działał wtedy jeśli się nie tupało i nie leciał nad nami akurat jakiś Arab w samolocie. Czasem też wyłączali światło i tu był kłopot prawdziwy, bo trzeba było jednak obejrzeć tego Klossa, a jak, kiedy prądu nie ma? Wtedy korzystaliśmy z dworcowej świetlicy, ponieważ mieszkaliśmy blisko stacji, a na dworcu prąd był zawsze.

Korzystaliśmy więc z tego wszyscy czyli cała gromada dzieci, które były uzależnione od serialu ze Stanisławem Mikulskim i innych seriali. I kiedy już wraz z pasażerami oczekującymi na licznie przejeżdżające przez nasze miasto pociągi, zasiadaliśmy przed małym telewizorem nieznanej marki, stojącym w dworcowej świetlicy, na niebie pojawiała się cała eskadra Arabów, którzy zaczynali kręcić młynki i robić beczki i różne śruby w powietrzu. I tak bez końca.

Wszystkie te utrudnienia dały się jednak jakoś znieść i w zasadzie byliśmy do nich przyzwyczajeni. Czasem jednak w telewizorze pojawiał się tak zwany śnieg. To znaczy urządzenie wydawało przykry dla ucha dźwięk, a na ekranie nie było nic, nawet pomyj po rybach, tylko jakaś szara maź, zwana śniegiem właśnie, choć wcale moim zdaniem go nie przypominała. Ojciec najpierw po cichutku, żeby nie tupnąć i go nie spłoszyć – mogło się stać coś jeszcze coś gorszego, obraz mógł zniknąć całkowicie i oglądalibyśmy tylko czarny kineskop – podchodził do telewizora. Potem zaś znienacka walił go pięścią z góry w obudowę. Wszyscy, jak nas tam czwórka siedziała przez tym biednym „Topazem” podskakiwaliśmy do góry i czasem obraz wracał i znów było fajnie. Często jednak po uderzeniu pięścią w skrzynkę nic się nie działo i wtedy tata kucał przy stabilizatorze napięcia i coś tam przy nim majstrował. Były to wszystko działania pozorowane, bo ojciec nie miał pojęcia o technice i jedne co mógł zrobić to potrząsać tym pudełkiem, albo walić pięścią w telewizor. Kiedy jedno i drugie nie pomagało tata siadał na fotelu i mówi zrezygnowany – to u nich, sami widzicie, że to u nich. I my czkaliśmy aż na ekranie pojawi się plansza z napisem „Przepraszamy za usterki”, albo wyłączaliśmy telewizor i włączaliśmy go z powrotem, w nadziei, że ten prosty zabieg przywróci nam obraz na ekranie. W większości przypadków nic to jednak nie pomagało. Ktoś zapyta po co ja to wszystko piszę? Otóż ktoś tu wczoraj wrzucił fragmenty jakichś tekstów profesora Zybertowicza i zasugerował, że pan profesor mówi prawie to samo co my tu z Toyahem na blogach piszemy. No i ten ktoś nie rozumie naszego zacietrzewienia i krytyki pod adresem profesora. No więc ja zamieszczę tutaj fragment tego tekstu i może porównując go z powyższym opisem ludzie mający jakie takie pojęcie o stabilizatorach napięcia i latających Arabach zrozumieją na czym polega różnica. Oto one:

Fragment pierwszy – Zauważmy, iż atak na polską tradycję, na Kościół katolicki – w sumie na nasze zasoby wspólnotowości – osłabia nasze możliwości organizowania się. W Polsce niski jest kapitał zaufania społecznego, nie tylko do instytucji publicznych, ale również w relacjach międzyludzkich. Według licznych badań poziom zaufania w Polsce nie przyrasta od początku transformacji i jest najniższy w Unii Europejskiej – poza Grecją. Między innymi dlatego Polacy mają kłopoty z realizacją wielkich projektów – rozwojem infrastruktury, tworzeniem międzynarodowych koncernów, trwale działających stowarzyszeń.

Fragment drugi

W małych organizmach ludzie patrzą sobie na ręce i się kontrolują. Zaufanie nie jest tak niezbędne dla ich powstania i funkcjonowania. Natomiast w dużych organizacjach i projektach zaufanie jest konieczne – nie sposób wszystkiego i wszystkich kontrolować, byłoby to dodatkowym kosztem. Jeśli uznamy, że kluczowym kapitałem Polaków jest tradycja narodowa, w tym szeroko rozumiany katolicyzm jako ważny nośnik tej tradycji, to atak na tę tradycję zmniejsza szanse, że uformujemy się jako nowocześnie zorganizowana grupą interesów."

Według licznych badań poziom zaufania w Polsce nie przyrasta od początku transformacji i jest najniższy w Unii Europejskiej – poza Grecją? A to ci niespodzianka. I co my mamy ten poziom zaufania poprawić za pomocą czego? Bo nie mogę się zorientować. Takich wykładów? Greckiej sałatki? Telewizora „Topaz”?

Drugi fragment jest ciekawszy. Okazuje się, że według socjologów w małych społecznościach ludzie kontrolują się sami i zaufanie nie jest potrzebne, bo człowiek człowiekowi wilkiem i patrzy jeden drugiemu na ręce. Co innego w korporacjach, gdzie zaufanie jest konieczne bo nie można wszystkiego kontrolować, ponieważ zwiększa to koszta. Ja myślałem, że jest dokładnie odwrotnie, ale nie mogę przecież zaprzeczać tezom profesora, które są podane w sposób tak niesłychanie pokrętny, że chyba tylko jakiś arabski lotnik mógłby je w całości ogarnąć.

Najlepsze jest jednak to, ze atak na tradycję narodową zmniejsza nasze szanse na uformowanie się jako nowoczesna grupa interesów. No więc teraz wszystko jest jasne, ludzie chrzczą dzieci, posyłają je do komunii i chodzą do Kościoła po to, by uformować się jako nowoczesna grupa interesów i stanąć do bezpardonowej walki z innymi grupami interesów o różne dobra. Na przykład o telewizory „Topaz”, „Beryl” i inne luksusy.

Ja zaś w swojej nieopisanej naiwności myślałem, że ludzie idą do Kościoła powodowani wiarą, bojaźnią bożą, a czasem, ale rzadziej, miłością bliźniego swego. I tam, stojąc i klękając, modlą się o to, by im się w życiu wiodło, oraz by po śmierci Pan Bóg nie był dla nich zbyt srogi i surowy. No,a le jak widać myliłem się. Idą, żeby stworzyć konkurencyjną grupę interesów. Warto zapytać dla kogo i czy profesor Zybertowicz sugeruje tutaj, że katolicy są konkurencją dla innych grup wyznaniowych, na przykład Żydów. Myślę, że chyba nie, bo jak? To już prędzej dla protestantów albo jak chce Grzegorz Braun – masonów.

Kościół ważnym nośnikiem tradycji – to jest dobre hasło, które mogłoby się pojawiać w telewizji „Republika” kiedy nadleciałby akurat jakiś Arab w odrzutowcu. Potem, kiedy już by się oddalił, pokazywaliby Wildsteina i on by rozwijał tę myśl. I tak do czasu, aż pojawiłby się kolejny lotnik, albo do czasu kiedy okazałoby się, że Kościół jednak nie ma zamiaru pogłębiać myśli produkowanych przez profesora Zybertowicza.

A tutaj http://www.solidarnosc.gda.pl/... jest napisane, że profesor jest kierownikiem Zakładu Interesów Grupowych. Czy to nie jest niesamowite? Prawie tak samo jak współpraca stabilizatora napięcia z telewizorem „Topaz” - Zakład Interesów Grupowych, jak to fantastycznie brzmi. Ponieważ ja jednak preferuję interesy indywidualne, będę się od tego zakładu trzymał z daleka. Mogłoby się bowiem nagle okazać, że w grupie, do której mnie zaliczono interesy definiowane są tak, że jak ich całkiem nie umiem zaakceptować. I co wtedy? Do jakiego Kościoła iść? Być może profesor Zybertowicz zna odpowiedzi na te pytania, ale ja nie jestem ich ciekaw, zacytowane fragmenty bowiem spowodowały natychmiastowy spadek napięcia w moim stabilizatorze i w głowie pojawił mi się śnieg, a przed oczami pomyje po rybach. I mam wrażenie, że zaraz tu po cichutku, żeby nie tupać, wejdzie Toyah, walnie mnie znienacka pięścią w łeb z całej siły, a widząc, że nic nie pomaga, powie – to u nich, kochany, to u nich, przecież od razu widać, że to u nich....A potem jeszcze plansza z napisem „Przepraszamy za usterki” i gotowe.

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl. Gdzie trwa promocja II tomu Baśni jak niedźwiedź. Sprzedajemy ją po 25 złotych plus koszta wysyłki. Promocja trwa do końca września. Książki zaś nasze można kupić w sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie, w księgarni Tarabuk, przy Browarnej 6 w Warszawie i w księgarni wojskowej w Łodzi przy ul. Tuwima 33.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

18-09-2013 [09:28] - NASZ_HENRY | Link:

Te spięcia to przez technikę analogową. W technologii cyfrowej spięć na ekranie nie widać ale tablica „Przepraszamy za Usterki” może się jeszcze przydać ;-)

Obrazek użytkownika Coryllus

18-09-2013 [09:53] - Coryllus | Link:

Można by rzec tablica "Przepraszamy za usterki" wiecznie żywa....

Obrazek użytkownika cortes

18-09-2013 [11:21] - cortes | Link:

Czytam Pana bloga codziennie bo daje mi wiele do myślenia (czasami). Bardzo cenię Pana książki. Ale złości mnie Pana pochopność sądów w niektórych sprawach. Pan, jako człowiek słowa, powinien rozumieć, że prof. Zybertowicz nie używa słów w potocznym rozumieniu ale w rozumieniu socjologii. Zapewniam Pana, że nie ma Pan swoich indywidualnych interesów bo zwyczajnie do zaspokojenia potrzeb swoich i rodziny wchodzić musi Pan do różnych grup interesów. Jeśli mi Pan nie wierzy to niech Pan przeczyta ze zrozumieniem (socjologicznym) swoją ofertę promocyjną zamieszczaną zawsze na zakończenie. Rodzina jest grupą interesu i Kościół też, bo jestem, z innymi parafianami, zainteresowany istnieniem miejsca, w którym spotykać się mogę z moim Bogiem. I gotów jestem utrzymywać, wraz z innymi, pośrednika w tym spotkaniu - proboszcza, biskupa itd. Co do nośnika tradycji to nie będę pana wysyłał do Katedry Wawelskiej. Proszę otworzyć tzw. książeczkę do nabożeństwa i spróbować umieścić na osi czasu poszczególne modlitwy, litanie i pieśni od Bogarodzicy poczynając. Kościół jest czystą tradycją od 2000 lat.

Obrazek użytkownika Coryllus

18-09-2013 [13:37] - Coryllus | Link:

Rodzina jest grupą interesu i Kościół też 

Niech pan o tym porozmawia ze swoim proboszczem.

Obrazek użytkownika Temu Misiu

18-09-2013 [11:35] - Temu Misiu | Link:

Jeszcze był "Szafir", ręcznie lutowany, co prawda o mniejszej przekątnej ekranu, ale mniej awaryjny od tych dedykowanych dla establishmentu.
Między dorosłymi, zostawiwszy romantyzm i symbolizm na boku, możemy sobie wyjaśnić, że ptaki drapieżne należą do wielogatunkowej grupy tzw. czyścicieli środowiska. To w przyrodzie, wg. klasyfikacji darwinistów i nie tylko, szczyt piramidy pokarmowej. Ambitnych kandydatów na szczyt jest wielu i ich dążenia nieodparte, niepohamowane. Posłużę się przykładem z natury, bo życie trudno oskarżyć o podłą stronniczość. Niemieckie autostrady usiane są większą ilością rozjechanych młodych "jarząbkowatych" i "orzełkowatych", niż rozjechanych żab, po które sięgały.
A mimo to, krzaczory wzdłuż dróg, gęsto obsadzone są gniazdami drapieżników. Na tym tle dojrzały orzeł, Orzeł, czy Zybertowicz zasługują na respekt.
"My wiemy, że to nie Pan", tylko instynkt łowcy przebija z Pana polemicznych tekstów - walczyć, zadziobać wszystko co na drodze, co się rusza, a o losie gdakających inaczej nie warto nawet wspomnieć. :)

Obrazek użytkownika Coryllus

18-09-2013 [13:38] - Coryllus | Link:

Czyli co? Mam uważać, bo mnie kierowca Zybertowicza rozjedzie? Tak?

Obrazek użytkownika Temu Misiu

18-09-2013 [14:36] - Temu Misiu | Link:

I tak będziesz robił to, co Ci natura dyktuje.
Śmiertelny zderzak nie nadciąga z przestworzy, rywale nie są śmiertelnymi wrogami.
Natura stworzyła nisze w ekosystemie i jak to nisze... Wyjątkiem w waszej grupie jest sowa (i znów z wyjątkiem, ale wyjątkiem nie jest SOWA, a sowa śnieżna). Sowa nie poluje tak spektakularnie, jak inne drapieżne. Porusza się bez walecznego łopotu skrzydeł, jest niezwykle wrażliwa na ruch, światło i dźwięk. Nie siada, łapie w locie co potrzebuje. Sowy sporadycznie stają oko w oko z innymi czyścicielami - tylko wówczas, gdy na poboczu drogi znajdą "źle trafionego". Zbierają łup i znikają bezszelestnie w mroku. Z uwagi na odmienny behawior, bliżej znane są tylko wąskiej grupie specjalistów.
Drapieżniki aktywne za dnia częściej potykają się pomiędzy sobą (po drodze była p.Bochwic, nie wspominając dr."drrrbrrr"). Walka bywa efektowna: skrzydła łopoczą, szpony chrobocą, dzioby kłapią, pierze fruwa. Tylko trzeba uważać, czy hałas nie zwabi kłusownika, gajowego i czy nie nadjeżdża auto, lokomotywa.
I czasem warto posłuchać do czego zmierza gdakanie "obiadku", bo to może się opłacać - wskazać żerowisko, cudze pisklęta i inne takie smaczności :)

Obrazek użytkownika arietta

18-09-2013 [22:31] - arietta | Link:

To moze niech nasz pisarz zajmie sie raczej natura a nie kultura, skoro tej pierwszej az tak mocno podlega, a ta druga nie bardzo rozumie?
Sens wypowiedzi prof. Zybertowicza jest oczywisty dla kazdego, kto ukonczyl jakas tam szkole. Zorganizowane religie to sa rowniez grupy interesu; narod to grupa interesu w kontekscie globalnym; male grupy nie potrzebuja tak silnego kleju zaufania jak duze, gdyz w tych pierwszych kontrola nad transakcjami jest nieporownanie latwiejsza; wieksze zaufanie w tych drugich skutkuje zmniejszeniem kosztow transakcyjnych. ABC nauki o spoleczenstwie wykladanej w liceach. Nad czym tu wydziwiac?

Obrazek użytkownika Coryllus

19-09-2013 [07:34] - Coryllus | Link:

Masz piątkę z plusem, tylko idź już stąd bo cię tu nie chcemy

Obrazek użytkownika arietta

19-09-2013 [19:26] - arietta | Link:

I co nam zrobisz?

Obrazek użytkownika tanat

18-09-2013 [14:39] - tanat | Link:

On mówił o tradycji narodowej w śród której chrześcijaństwo to jeden z elementów i w jakiejś mierze ten kościół w Polsce jest nośnikiem takiej tradycji choćby ze względu też na owe przedmurze.
Pan jednak przyjął z góry że tradycja narodowa równa się chrześcijaństwo. Otóż jak mawiał zdaje się jeden król
nie jestem królem sumień. To co byśmy nazwali tradycją narodową
możemy powiedzieć obejmuje więcej niż wiarę chrześcijańską. Prof. Zybertowicz jest socjologiem i ten sznyt jest widoczny jego działalności
pan zaś skupił się na inny nie istotnym pobocznym wątku próbując z niego zrobić główny. Może to i oryginalne, ale nie prawdziwe. Zamazuje obraz całości.

Obrazek użytkownika Coryllus

18-09-2013 [22:25] - Coryllus | Link:

Nie, proszę Pana, ja po prostu nie mogę zrozumieć dlaczego on tak przynudza...