W Niedzielę Palmową 2010 wyszedłem z lubelskiej bazyliki dominikanów na Starym Mieście.
Rozpoczęły się tu właśnie rekolekcje wielkopostne i znalazłem się w krzyżowym ogniu czytań, nauk i własnych refleksji. Wydawało się, że mam głowę zbyt przeciążoną tym, co wydarzyło się w trakcie nabożeństwa i nie mam nastroju, by wyjąć z futerału aparat fotograficzny. Ruszyłem Złotą w stronę samochodu zaparkowanego gdzieś na Furmańskiej. Minąłem Rynek i znalazłem się na Rybnej. Wąska perspektywa prowadziła wprost na kościół św. Eliasza. Zawsze mnie to wezwanie, to nazwanie kościoła imieniem starotestamentowego proroka intrygowało i niezmiennie był on dla mnie obiektem wartym fotografowania, choć kto inny zwątpiłby w taką nieustającą atrakcyjność tematu. Teraz pojawienie się jakichś śladów światła, którego mi brakowało, zachęciło mnie do wyjęcia aparatu. Potem świadomość różnicy między tym, co widzę a tym, co będzie znajdowało się na zdjęciach, spowodowała, że przestałem się zmagać z ustawieniami w aparacie i zacząłem schodzić ku Kowalskiej. Tam zamiast skręcić w prawo, obróciłem się w lewo, nie pamiętam dlaczego, najpewniej zadziałała tu moja instynktowna skłonność do szwendania się. Tłumaczę to wszystko celem wyjaśnienia samemu sobie, ile było w powstaniu przedstawianego tu zdjęcia przypadku a ile nieuniknionego.
Moją uwagę przykuło światło żarówek przysuniętych do okna. W drugim widać gwiazdę Dawida. Synagoga albo bożnica.
- Dziś też jest wielkie święto u Żydów – przypomniałem sobie. Zrobiłem kilka zdjęć.
Miejsce to, mijane kiedyś obojętnie dziesiątki razy – Lubartowska 10, stało się dla mnie od tego dnia rozpoznawalne. Nie zawsze widziałem światła tak śmiało podniesionych ponad parapet. W soboty zwykle mała łuna jaśniała gdzieś nad podłogą. W niektóre z sobót nie zapalano tego świecznika wcale. Zrozumiałem te zabiegi, gdy w sierpniu zobaczyłem trzy bodajże wybite szyby – niewielkie otwory nierzucające się w oczy.
- Dlaczego mają nie wystawiać zapalonego świecznika w całej jego okazałości? Chyba są nagminnie prześladowani, dlatego się boją! – próbuję to sobie objaśnić.
Czy dostrzegam tu objaw jakiegoś zdziczenia polskiego narodu? Czy to ślepa nienawiść, czy ukartowane, zakonspirowane i planowe działanie? Wyrafinowani prowokatorzy czy głupcy? Kto inspiratorem, kto wykonawcą?
Doświadczyliśmy barbarzyństwa niemieckiego, barbarzyństwa rosyjskiego, barbarzyństwa ukraińskiego, barbarzyństwa czerwonych. Jeśli nasi przodkowie byli w stanie nie ugiąć się i wychodzić z honorem z tych wszystkich potopów bezbożnictwa, dlaczego mamy teraz tolerować prześladowanie innowierców? Gdyby nawet istniał stan wojny między naszymi narodami, niech modlą się i świętują po swojemu. Nawet jeśli prawdziwe jest przypuszczenie, że rządzą nami pachołki żydokomuny, to nie może się to przekładać na wrogość wobec Żyda, czy religii żydowskiej. Jest to haniebne, obce polskości, całkowicie sprzeczne z nauką Jezusa, narusza zasadniczo interes narodowy, trąci szmalcownictwem i podobnie jak ono powinno być rozliczane.
Nie samo więc zdjęcie, lecz okoliczności tu opisane, i jeszcze ważniejsze przemilczane, skłoniły mnie do jego opublikowania na Panoramio googlowskim programie przypisującym prace fotoamatorów miejscom na mapie świata. Myślałem wtedy, że na tym niedomówieniu poprzestanę.
Majdanek
2013. W niedzielne, sierpniowe wczesne popołudnie zwiedzaliśmy z kolegą obóz zagłady na Majdanku. Jego teren przemierzaliśmy pieszo - samochód zostawiliśmy na pierwszym parkingu. Gdy wracaliśmy, już z daleka widziałem kolejne grupki młodzieży izraelskiej idące w stronę pomnika. Przywiozło ich kilka autobusów, rozsądnie chcieli zachować dystans pomiędzy kolejnymi zespołami zwiedzających i większość młodych Żydów w oliwkowych bluzach stało jeszcze bądź siedziało na parkingu wokół mojego samochodu. Zajęci byli sobą, kompletnie nie zwracali na nas uwagi, sprawiało to wrażenie jakby wytrenowania. Można by pomyśleć, że tak wychowani, ale postawa człowieka z ich obstawy, niewiele od nich starszego, stojącego nieruchomo, nieco pochylonego, z rękoma przy biodrach mówiła co innego.
Czujność i obawa – otaczają nas wrogowie. Żadnego kontaktu, żadnego uśmiechu a jeszcze gorzej uśmieszku. Wszystko wyzerowane. We mnie, w dziadku wsiadającym do starej toyoty i w moim towarzyszu widziano jakichś groźnych Palestyńczyków.
Oni mieszkają w kraju napięć, mają swoje wyćwiczone procedury – usiłowałem sobie wytłumaczyć te parę minut doświadczania zbiorowej psychozy. Ale to nie tak! Ta sytuacja ćwiczy i wychowuje ich w uprzedzeniu. Stawia Polskę i mnie osobiście w roli czarnego luda – przykrością dla mnie jest fakt, że ktoś się mnie boi i zostanie mu to na całe życie. Światowa machina propagandowa, z przewrotną zmową niemiecko-żydowską w tle, wzmacnia te nowe stereotypy, wmawiając ludziom to czego nie było i nie ma, ale może się pojawić, jako owoc tych zabiegów. Nie pomoże nam alibi w postaci historycznej tolerancji. Mamy być tacy jak oni nam zasugerują, jak o nas napiszą w gazetach.
Im mniej wiary w narodzie, tym większa szansa na zaszczepienie mu tych nikczemności z importu. Jednakże tylko naiwni mogą sądzić, że Polacy odstąpią od swojej Pani z Jasnej Góry. Ona ochroni nas przed upadkiem, przed ogarnięciem przez barbarzyństwo i obłęd, czego doświadczyli inni i mimo ich ocalenia wciąż nie potrafią wyciągać właściwych wniosków.