Jako, że prawie nikt już nie ma siły , ani też ochoty czytać dłużyzn, postanowiłem pisać mini-seriale.Może tytuł zbyt obrazoburczy, jednak kto był kiedyś na prawdziwym strychu ten wie dlaczego…
Można by rzec, że dzięki wiejskiemu pochodzeniu i miejskiemu osadzeniu, pierwej w bloku, a potem w kamienicy, mam niezły ogląd sprawy strychów. Coraz rzadziej, a właściwie mało kto składa się z tak wielu nieistniejących już zjawisk, jakimi były kiedyś piwnice, strychy, spiżarnie, ziemianki, stodoły, stogi siana i wszystko to, co swą konstrukcją rolą przypisaną, a także tą nieopisaną, nas kiedyś kształtowało. A nawet poszerzało nasz dziecięcy, młodzieńczy i dorosły świat. O obszary nie tylko tajemnicze, ale i historycznie wartościowe. Nieraz ocalały przeszłość od zapomnienia.
Strychy, podstrysza, poddasza, suszarnie, to wszystko stało czasem skarbcem, a innym razem terytorium plemiennym. Może ten, kto wynalazł strych, nieznany geniusz, nie wiedział, że to przełomowy wynalazek. Nie tylko z powodu funkcji praktycznych, ale i tego jaki miał potencjał do zagospodarowania. A inwencja twórcza, szczególnie dzieci nie ma granic.
Często zamieniały się w graciarnię, miejsce zsyłki rzeczy i spraw pozornie niepotrzebnych. Cenionych za życia przodków i wysłanych w niebyt, by ustąpić miejsca nowym meblom, książkom…, wielu nowościom, nie zawsze słusznie wypierających staruszków, którzy często mieli więcej do powiedzenia, niźli nowe dopełniacze naszego życia. I właśnie dzięki temu, powstało Nowe Królestwo, a schody na strych prowadziły do nieznanego nieba.
Ten wpis od dawna siedział mi w sercu, miał być o czym innym. Jednak tytuł okazał się według mnie bardziej trafny w kontekście innej treści. Ponadto ostatnio zmusiłem się po kilku latach oczyścić Stajnię Augiasza, jaką stał się mój nietypowy strych w kamienicy, w której domieszkuję. Dlaczego nietypowy ?, otóż dlatego, że jest położony na poziomie 1-szego piętra. Jest bocznym strychem, który nie wiem czemu został zaprojektowany przez jakiegoś architekta proroka. Gdyż okazało się, że jest dzięki temu i bardziej dostępny, niejako bliższy, a zarazem inaczej funkcjonalny. Łatwiej go obarczyć wyrzutkami z domu, łatwiej wnieść odrzucone meble i książki, a nawet puste pudła po sprzęcie. Dzięki temu historia mojego i mojej rodziny życia jest niejako na wyciągniecie ręki.
Jeżeli jeszcze dodam, ze na wprost drzwi wejściowych mam spiżarkę, nie spiżarnię, bo wąską i małą, to nie przesadzę, że mam schody do nieba i wejście do raju kulinarnego tak blisko, że bez wysiłku wielkiego mogę wpadać do miejsc innym dalekim lub niedostępnym. Moja ostatnia wizyta i porządki na strychu były spowodowane koniecznością odzyskania miejsca na nowe zrzuty. Wiadomo, że śmieci wyrzucamy, a to co jest eksponatem musi trafić do muzeum.
Jak już przedarłem się przez przypadkowe, to odnalazłem szczątki, a czasem całe wspomnienia. Dokumenty, zapiski, książki, historię mojego sprzętu audio i video w postaci idealnie zachowanych pudeł. Multum rzeczy zbędnych i te, które jak katalizator połączyły się bezprzewodowo z moim mózgiem i wywołały obrazy zapomniane. Choćby połamane okulary w szylkretowej oprawie, identyfikatory z festiwali muzycznych, terminarze koncertów w dziwnych miejscach, program działalności Domu Kultury i najlepsze, czyli PRL-owskiej „Pensjonarki. Czyli dokładne zsumowanie moich pensji ze zminusowaniem pożyczek od rodziny i wydatków ponad stan. Oraz obryw z koncertów i innych często średnio legalnych źródeł zarobków. Oczywiście z powodu niedostawania prawa i gospodarki owych czasów do obrotności naszej.
Chyba najpoważniejszym wydatkiem poza wyjazdami wakacyjnymi był zakup w latach 80-ych jednego z lepszych modeli wkładki gramofonowej firmy Audio-Technica. Do dzisiaj jest produkowana, dalej jest w cenie, jednak z powodu przelicznika złotówki na dolara, nawet u znajomego cinkciarza, był to ryzykowny wydatek. Dodam tylko, że pensja moja była o połowę niższa niż pracowników kultury, co nie zmienia faktu, że zapłaciłem za nią kilkunastokrotność pensji. Oczywiście spłacałem długi przez wiele miesięcy, jednak skok jakościowy w słuchaniu, odbiorze muzyki z czarnych płyt był iście kosmiczny.
A żeby było weselej, kilka lat potem, poniesiony złudnym postępem, nabyłem jeden z pierwszych modeli CD + kilka wzorcowych płyt. Nie skłamię, jeśli powiem, że CD ma wiele zalet. Jednak niedawno nabyłem nowy gramofon i odkopałem nie tylko swoją kolekcję płyt analogowych i nie ma żartów. Analog ma micho, bass brzmi inaczej i muzyka pomimo pewnych szmerów, a czasem trzasków brzmi jak muzyka, a nie próbki perfum. Jest prawdziwie przestrzenna, ma ciepło i barwę, których brakuje zimnej cyfrze. A co najważniejsze idzie wprost z igły się kręci, oko ciesząc.
Pamiętam, jak kupowałem za ciężkie i tak samo zarobione dutki płyty prawdziwe na Giełdzie Pod Przewiązką prowadzonej przez niezapomnianego Jurka Skarżyskiego ( jeszcze żyje i nadaje na falach Radia Kraków ). To była celebra. Targi, sprawdzanie krążka, w szczególnej cenie tzw. „Pieczątki”. Dziewice. Płyta w folii, nówka, była w cenie. Nieskażona ręką profana i dziadowską wkładką. Jak już przekroczyłem budżet, nawet jednym krążkiem, to czas do domu i na telefony do oczekujących. A mama już szykowała herbatkę słodzoną z kartek dla ubogich kasą, a wrażliwością wielkich audiofilii. A w zasadzie spragnionych nowinek ze świata muzycznego. I polskiego i tego znanego z fal Radia Luksemburg.
To był długi obrządek, gra wstępna. Rozdziewiczenie płyty z folii, dotknięcie okładki i jej rozczytanie. Potem położenie muzyki na ołtarzu gramofonu, by wydobyć z ebonitu emocje i nuty starsze niż ludzki ród. I gdy igła płynęła antyskatingiem trzymana w cuglach, by nie zabrzmieć fałszywie, to i herbata podła lepiej smakowała, a ciało niematerialnie wypełniała Piękna Muza. A potem druga strona i czyściciele w ruch, by cząstki zbędne na ebonicie lub winylu nie skradły chwil uniesienia wspólnych artyście i jego wiernym słuchaczom, a nawet wyznawcom. I nie mówimy tu o byle barachle, a o każdym utworze, któremu twórca poświęcił więcej czasu i umiejętności niż dziele stworzenia Majteczek w Kropeczki. Choć i te zabiegi doceniam. Jest odbiorca, jest i Stwórca. Bardziej jednak to kreowanie potrzeb nieistniejących.
A potem już tylko papieros po „stosunku” i ochy i achy. Czy w klasyce, czy też po naszym Big-Bicie. Nie będą wymieniał. Bo nie dam rady. To Księga zapisana Demarczyk, Niemenem, Grechutą, wielu zapomnianymi. Że nie wspomnę o Karajanie,
Teraz technika zbliża nas globalnie, MP3 i inne kastrujące naturę i głos nie tylko muzyki wynalazki. Tylko alikwot brak, pasma prawdziwego. Kiedyś dostępne na nawet średniej klasy sprzęcie nie są obecne w średnicy pasma przekazu. Za to na każdym Boomboksie wyprodukowanym w Chinach możemy się nasycić Madonną Fałszywą. Był kiedyś taki żartobliwy przebój – Video Kill The Radi Stars. Popowy, a jednak proroczy, jak Ostania Audycja Radiowa Altana.
Muszę się streszczać, wspomnę jeszcze tylko wybiórczo o jazzie. Modern Jazzz Quartet. Weather Report, Duke Ellington, Miles Davis, Frank Zappa z innej bajki, czy też Django Reinhardt i Stephane Grappelli z niezapomnianym Quintette du Hot Club de France . I nawet country, ważny blues, reggae i takie tam inne. Nie ma złej muzyki, tak jak wódka dzieli się na dobrą i bardzo dobrą, podobnie w muzyce są też „jagodzianki” na kościach, które nam odbierają wzrok. Na podostrzenie smaku dodam, że na strychu oprócz książek zapomnianych i tych z drugiego obiegu mam jeszcze kilka tysięcy filmów na VHS-ie.
W tym wiele w Polsce nie wydanych na DVD. Dzisiaj puściłem sobie Help i A Hard Day`s Night z kasety magnetowidowej, chyba zgadniecie, że Beatlesów. I się bronią, nie jakością nośnika, a jak stary i dobry Louis De Funes czymś, czego kolejne pokolenie nie czuje i nie wychwycą, bo rączek brak. Pamiętam jak Brat ( z dużej litery Brat i Człowiek ) przemycił mnie na ostatnie piętro Krakowskiej Filharmonii, znaczy się Strych, a właściwie poddasze. A ja się wiekowo nie kwalifikowałem. To temat na kolejne wpisy – Utracone Kina i Klasyfikacja Wiekowa – vide podrobiona legitymacja szkolna.
Wkrótce wejdą na inne Moje Strychy, gdzie menażki przedwojenne, takież gazety i książki. Odzież piękniejsza niż najlepsze kreacje wątpliwych Kreatorów Mody. Tam gdzie czas się zatrzymał, byśmy go obudzili.
Niebo jest Ziemią Obiecaną, a bez Wejścia do Nieba Naszych Przodków będziemy w Czyśćcu.
”…Kto nie zaznał goryczy ni razu, ten nigdy nie zazna słodyczy w niebie…”
Adam Mickiewicz.
Znowu poleciałem niezrozumiale, zrozummy, że na strychach i w piwnicach nie tylko skarby czekają, czasem zła przeszłość. Złoto ma czasem smak goryczy, gdy nosi piętno nie zawsze tak pięknej historii, jaką znamy do czasu porządków na naszych strychach i w innych zakamarkach.
Nie mogę, ale muszę kończyć. Nic tak nie smakuje, jak niedosyt. „...Czasem pakujemy stare rzeczy i chowamy je na strychu,
nigdy nie zamierzając ich wyjmować, ale nie potrafimy się ich pozbyć.
Pewnie tak samo jak marzeń…”
Harlan Coben I link do ciekawego wpisu -
http://drogazycia-tomikwierszy.blog.onet.pl/2011/06/27/strych-kopalnia-wspomnien-2/
„Strych”
Gdzieś na strychu są mebelki
Dla każdego jest on wielki
Wszystko się tam przechowuje
Gdy się trochę porysuje
Dla człowieka też jest syty
Bo to miewa umysł skryty
Każde myśli zakazane
Są na strychy odstawiane
Potem przyjdzie jakiś dzień
Gdy ze strychu zejdzie cień
Pajęczynę zerwie wiatr
Bo z człowiekiem za pan brat
Stare kurze wydmuchuje
Nowe myśli zapisuje
Wszystkie strychy czeka czas
Gdy odkryją znowu nas
Autor - Józef Jagła - link.
Niby Bałagan...
