Komendant płockiej policji ogłasza sukces, bo jego podwładnym udało się zatrzymać osoby kupujące głosy w wyborach samorządowych. Główny powód do chwały szef policji upatruje w fakcie, że proceder był odnotowany w wielu miejscach w Polsce, ale tylko bardzo nielicznych delikwentów przyłapano na gorącym uczynku. O kupowaniu głosów mówiło się w wielu miejscach w Polsce. Ale w niewielu udało się zatrzymać kogokolwiek i postawić zarzuty. Nam się udało. Zatem policja okręgu płockiego wybiła się ponad inne okręgi wyborcze. Niestety, jeszcze nie udało się ustalić sponsora i animatora całego interesu. Co prawda sukces płocki ograniczył się do postawienia zarzutów jedynie dwóm osobom, chociaż członkowie komisji wyborczych twierdzą (anonimowo!), że takich zdarzeń widzieli bardzo dużo. To pragnienie anonimowości oraz zasięg procederu są znamienne. Jeżeli wierzyć płockiemu komendantowi, to korupcja wyborcza wystąpiła w Polsce na dużą skalę, chyba że Jerzy Kalbarczyk nie wie, co mówi. A przecież policja przeważnie jednak wie lepiej niż inni. Nie można w tym kontekście nie wspomnieć o wyniku wyborów w okręgu płockim – niespotykany w skali kraju, gigantyczny sukces odniósł PSL, zdobywając 48 procent głosów! Z kolei następnych 19 procent głosów było nieważnych – znowu ewenement. Kuriozalny w swojej wyjątkowości wynik nie przesądza rzecz jasna, że jest efektem korupcji lub oszustwa przy urnach wyborczych. Nie sposób jednak rozpatrywać ten rezultat abstrahując od podejrzeń o machinacje wyborcze. Bez względu na wiarygodność podejrzeń można jednak mówić, że nastąpił w Polsce nawrót „śmiałości korumpowania”. Płocczanie przychodzili do policji, dziennikarzy, sztabów wyborczych – opowiadali o mężczyznach, którzy pod lokalami płacili za głos na właściwego kandydata. Jeśli ktoś się godził, wchodzili z nim do środka i do ostatniej chwili przypominali: „Pamiętajcie, głosujemy na (i tu padało nazwisko)”. Traf chciał, że wybory samorządowe odbyły się w chwilę po tym, gdy Platforma zamiotła pod dywan aferę hazardową wśród ludzi z najbliższego otoczenia premiera Donalda Tuska. Raport sporządzony przez komisję śledczą zdominowaną przez posłów PO, a który pewnie zostanie przyjęty przez koalicję w Sejmie, ugruntował przekonanie potencjalnych „korumpowiczów” o bezkarności. Wszystkie polskie klony Rycha, Zbycha i Mira poczuły się niczym ryby w wodzie, bo zapanowała atmosfera przyzwolenia. Sam premier Tusk, chociaż nieformalnie, faktycznie poparł na prezydenta Sopotu człowieka z zarzutami prokuratorskimi o korupcję. To był wyraźny sygnał do wszystkich potencjalnych kandydatów na Rychów, żeby nie zawracać sobie głowy przesądami na temat przyzwoitości. A trzeba przecież pamiętać, że proceder delikwenta z Sopotu, dla którego Tusk uprawia gimnastykę moralną, został nagrany. To nie jest tak, że ktoś słyszał z trzeciej ręki, drugi komuś szepnął, inny ktoś przekazał, a jeszcze inny doniósł anonimowo. Korupcyjny szantaż został uwieczniony na taśmie. Tym bardziej waży głos Tuska, bo nic tak nie deprawuje, jak zły przykład. Po trzech latach rządów wiemy już na pewno: w sferze zapobiegania korupcji oraz machinacjom polityczno-finansowym, Platforma na czele z premierem wzięła udział w złych zawodach. Nie trzeba tu wymieniać całej litanii afer wywołanych przez jej działaczy. Dzięki takiej postawie partii rządzącej symboliczny Rychu pozbył się wątpliwości, skrupułów i nieśmiałości. Powrócił triumfalnie w pełnej krasie i nawet nie założył maski. Powrót Rycha zbiega się w czasie z wezwaniem premiera Tuska, żeby nie robić polityki i zawiesić subwencjonowanie partii politycznych z budżetu państwa. Kampania bilbordowa z premierem nawołującym do nierobienia polityki kosztowała 1,6 miliona złotych. Tylko ta jedna kampania. Na co i na kogo w takim razie liczy Tusk? Pytanie retoryczne. Znamienny w tym kontekście jest pewien szczegół z praktyki sejmowej komisji śledczej w sprawie samobójstwa B. Blidy. Komisja trudzi się trzy lata bez najmniejszych efektów i to szacowne grono nie zdołało przez ten czas przesłuchać jednego z głównych świadków. I nie chodzi tu o kwestie proceduralne czy obiektywne przeszkody, celową zwłokę lub utrudnianie przez świadka - Barbara Kmiecik nie została wezwana na przesłuchanie. A przecież to jej zeznania były podstawą do postawienia zarzutów Blidzie przez prokuraturę. I komisja, zdominowana przez posłów PO, a której przewodzi partyjny kolega Blidy, tego świadka nawet nie wezwała. Komisja natomiast chętnie analizuje atmosferę polityczną za czasów rządu PiS. Kto stworzył atmosferę panującą obecnie, a która pozwala komisji na zaniechanie przesłuchania głównego świadka w sprawie o korupcję? To pytanie retoryczne, ale jest interesującym przyczynkiem do obietnicy wyborczej Donalda Tuska – Podejmiemy rzeczywistą walkę z korupcją. Zresztą Polska awansowała o kilka miejsc w rankingu korupcyjności. Jesteśmy teraz na pozycji numer 41 na świecie. Ex aequo z Omanem i Kostaryką. Po trzech latach od podjęcia przez Tuska „rzeczywistej walki z korupcją”. Tuż po objęciu władzy przez ekipę Platformy, w lutym 2008 Jarosław Gowin, świecki kaznodzieja tej partii, wygłosił znamienne oświadczenie. Prawo w Polsce jest wydmuszką, za którą kryje się rzeczywistość nie mająca nic wspólnego z moralnością , sprawiedliwością, zasadami państwa prawa. Trzeba uczciwie Gowinowi przyznać, że za rządów jego ugrupowania nastąpiła jakościowa zmiana w tej wydmuszce. Rzeczywistość, czyli Rychu, już wcale się nie kryje. Nie musi. Ma poparcie władzy. http://wyborcza.pl/1,752…