Kurs na euro propagandzisty Gmurczyka

Rzadko zdarza mi się czytać tekst człowieka mieniącego się ekonomistą, którego można spokojnie określić mianem propagandysty. Tak więc przyjrzyjmy się temu co pisze na S24 Jan Gmurczyk, propagandzista z Instytutu Obywatelskiego. Pominę  mętny i niczym nie uzasadniony wstęp autora o „klarowaniu się sytuacji w Eurolandzie”, by przejść już do tego co ma być w mniemaniu Gmurczyka konkretem przemawiającym „za” przyjęciem przez Polskę  jak najszybciej waluty „euro”.   Po pierwsze, rezygnacja ze złotówki na rzecz euro to eliminacja ryzyka walutowego i kosztów, jakie wiążą się z zamianą jednej waluty na drugą. To wymierna korzyść dla wielu Polaków, począwszy od turystów jadących za granicę po sektor przedsiębiorstw – eksporterów, importerów, instytucji finansowych itd.   Żeby zaakcentować mocne wejście w temat Gmurczyk już na wstępie miesza wszystko ze wszystkim, żeby dobrze zacząć. Otóż ryzyko walutowe ( swoją drogą powinien jako ekonomista napisać o ryzyku zmiany kursu walutowego) jest zjawiskiem normalnym w gospodarce rynkowej i nie jest obce także walucie nazwanej „euro”. Euro podlega tym samym prawom co dolar, frank szwajcarski czy też złoty. Następnie pisze autor o „kosztach” jakie wiążą się z wymiana jednej waluty na drugą. Te koszty to zwyczajny margines w rozliczeniach międzywalutowych, a obrazowo – w uproszczeniu - można by to przedstawić jako koszty operacji bankomatowej. Przecież euro też podlega w rozliczeniu co do innych walut, a Polska nie prowadzi wymiany handlowej tylko z Eurolandem. Turyści nie wypoczywają tez tylko w Eurolandzie. Wrzucanie zaś do jednego worka turystów, eksporterów, importerów  i instytucji finansowych, by podeprzeć się niesprecyzowanymi „wymiernymi korzyściami” to już naprawdę majstersztyk, gdy o owych wymiernych korzyściach autor nie nadmienia konkretnie  ani jednym słowem. Idźmy dalej:   Po drugie, wejście do strefy euro oznacza automatyczną obniżkę stóp procentowych. Dziś stopa referencyjna NBP wynosi 4,25 proc., podczas gdy analogiczna stopa EBC kształtuje się na poziomie 0,75 proc. Innymi słowy, wejście do Eurolandu oznaczałoby znaczne zwiększenie dostępności kapitału w Polsce, przy czym boom kredytowy, jaki zapewne byśmy obserwowali, powinien być postrzegany jako sposób na zwiększenie nie konsumpcji (jak swego czasu np. w Grecji), lecz inwestycji.   Oczywiście automatyczna obniżka stóp procentowych – jak to Gmurczyk pisze – nie powoduje automatycznie, że Polacy będą płacić mniejsze odsetki za już zaciągnięte kredyty, bo przecież żaden bank nie jest instytucja charytatywną. Zmieni się za to dostęp do kredytów,  gdyż zdolność kredytowa będzie oceniana w skali całego Eurolandu i na tym tle wyglądamy blado. Twierdzenie, że w Polsce nastąpi bum kredytowy można potraktować w kategoriach science fiction. Kompletnie zaś z kosmosu jest wzięte twierdzenie, że nastąpi – na skutek przyjęcia euro-  znaczne zwiększenie dostępności kapitału w Polsce. To absurd, którego autor nie jest w stanie niczym obronić. Nie rozumiem też wstawki z Grecją, bo to przecież Grecja w obiegowej opinii wydała na konsumpcję właśnie środki dostępne w euro !   Po trzecie, wejście do strefy euro wiązałoby się z poprawą wiarygodności naszego kraju. Efekt? Lepszy rating kredytowy Polski, niższe rentowności obligacji skarbowych i mniejsze koszty obsługi długu publicznego.   A to dopiero pobożne życzenia. Można boki zrywać ! Przecież dzisiejsza praktyka unijna mówi zgoła całkiem coś innego. W najlepszym przypadku dla autora można by napisać, że euro wcale nie chroni przed zmianami rentowności obligacji skarbowych krajów członkowskich, a tym bardziej  ratingu !   Po czwarte, dołączenie do klubu państw strefy euro usytuowałoby Polskę w ścisłym centrum europejskiej integracji. Ten argument o wielorakim wymiarze – politycznym, ekonomicznym, strategicznym oraz cywilizacyjnym – nabiera szczególnej mocy zwłaszcza teraz, gdy Euroland wrzuca wyższy bieg, instytucjonalnie i decyzyjnie oddalając się od reszty państw UE. Istnieje ryzyko, że z biegiem czasu kraje, które trwać będą przy walutach narodowych, mogą przekształcać się w peryferia integracji.   Jak się nie ma tak naprawdę czego zachwalić, to trzeba czymś postraszyć. I tak właśnie robi autor notki. Jak inaczej odczytać te ostatnie parę zdań ? Nie chcę się jednak znęcać nad panem  Gmurczykiem. Teraz powinienem napisać to, o czym on  nie napisał . Nie będę też oceniał wniosków jakie autor wyciągnął, bo chyba dla każdego, kto chociaż trochę interesuje się tematem ta „agitka” może być odebrana tylko w jeden sposób. Wciskanie ciemnoty.   Wbrew temu co Gmurczyk pisze, mamy dziś  sporo dowodów na błędy strukturalne , które co rusz ujawniają  się w strefie euro. Wiemy, ze cały ten projekt ma znaczenie polityczne, a nie ekonomiczne. Wiemy, że słabsi są  jeszcze słabszymi, a silniejsi jeszcze silniejszymi. Mamy zdefiniowane zagrożenia i na dziś i na przyszłość.   Wiemy też że projekt „Euroland” okazał się kolosem na glinianych nogach przy pierwszym, większym zawirowaniu w gospodarce światowej. Wiemy też, że nie da się sztucznie wyrównać gospodarek narodowych co do ich siły i konkurencyjności. W ostateczności zawsze doprowadzi to do patologii. Przecież oliwki nie mogą być tańsze w Niemczech niż w Grecji. Nieprawdaż panie  Gmurczyk ?    http://iobywatelski.salon24.pl/473403,kurs-na-euro