Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Fryzjer, obiad i zostaję w grupie
Wysłane przez Teresa Bochwic w 10-06-2012 [22:26]
Z oblężonej Warszawy trzeba nam było uciekać. Kanikuła już blisko. Pogoda, ciepło, długi weekend. Działka, domek, ogród, pielenie, podlewanie, strzyżenie, cięcie, sadzenie fasolki (ogrodnik żąda 800 zł za dzień). dzieci, wnuki, rodzina. Szerszenie, osy, pszczół nie ma, mało zawiązków. Gotować się nie chce, kupować się nie chce, zmywać się nie chce, do baru, do baru! Jakieś mecze, Grecja coś tam, Polacy coś tam, rosyjskie marsze kibiców we wtorek.
Jednym uchem w mediach, z przyzwyczajenia i nałogu. A w mediach rozważania: dlaczegóż to tak ci nasi chłopcy w pierwszej połowie meczu z Grecją pokazali jak trzeba grać, a w drugiej połowie to jakoś jakby otępieli, jak muchy w mazi się poruszali; jakby już już - ale jednak nie. A może oni są wypaleni, troszczyli się komentatorzy, a może przetrenowani, a może to dziwne jakieś cosik ich trafiło. W Trójce całą godzinę mielili w sobotę rano, do obrzydzenia. Mam swoją dyletancką i całkowicie nieprofesjonalną koncepcję, bo lubię proste rozwiązania, ona się błąka gdzieś między nagłym i niespodziewanym po latach klęsk wygrywaniem meczów we wszystkich dyscyplinach parę lat temu, jak wyaresztowano 120 czy ileś tam osób z różnych PZP.. (dodaj odpowiednie litery), a wypuszczeniem parę miesięcy temu Fryzjera z kicia.
Na przykład taka wiadomość z marca 2011, i to nie w żadnym oszołomskim koncernie czy moherowym piśmie, ale w samej Gazecie Wyborczej, co jak napisze, to na pewno sama prawda jest, a na pewno już tym razem:
"Gazeta Wyborcza": Mimo prawomocnego wyroku skazującego go za ustawianie meczów piłkarskich na 3,5 roku więzienia, Ryszard Forbrich na razie nie trafi za kraty. Osławiony "Fryzjer" odsiedział 22 miesiące; pozostało mu 20. Złożył wniosek o odroczenie wykonania kary ze względu na liczne schorzenia. Sąd przychylił się do jego prośby. – Za pół roku konsekwentnie złoży kolejne zaświadczenia i jest praktycznie przesądzone, że nigdy do więzienia nie trafi, analizuje jeden ze śledczych. Od więzienia próbują się wymigać także inni skazani w piłkarskiej aferze korupcyjnej.” Tyle Wyborcza.
A w październiku na samym Łonecie, co to wrogi jest oszołomskim i moherowym czytelnikom, ale czasem mu się trafi:
„"Fryzjer" na wolności. Miał siedzieć, a nikt nie wie gdzie jest!
Ryszard Forbrich, słynny szef piłkarskiej mafii, która trzymała w garści rozgrywki piłkarskie w Polsce, jest na wolności. Od sierpnia powinien z powrotem być w więzieniu. Sąd jednak nie potrafi ustalić gdzie się ukrywa! Historia zatoczyła koło. Ryszard Forbrich, znany pod pseudonimem "Fryzjer", kierował przez wiele lat rozgrywkami polskiej ligi, ustawiał mecze, korumpował sędziów, kluby, trenerów, piłkarzy...
Zobacz też: Sąd oddalił kasację. Szef "piłkarskiej mafii" skazany!
Sprawiedliwości stało się jednak zadość i "Fryzjer" został skazany prawomocnym wyrokiem. Jego areszt znajdował się we... Wronkach. W mieście, w którym spędził wiele lat "pracując" dla Amiki i "dla dobra" polskiego futbolu. Dziś to dla niego miejsce odsiadki. Szef piłkarskiej mafii odsiedział 22 miesiące (z 3,5-rocznego wyroku) i opuścił areszt, ze względu na rzekomy zły stan zdrowia, choć jak wiemy, w pierwszych dniach po osadzeniu, próbował ustawiać mecze jeszcze z więziennej celi!
Zobacz też: Szok! Franciszek Smuda wiedział, że mecz był ustawiony?
Miał jednak do niej wrócić w sierpniu. Wygląda na to, że z własnej woli tego nie uczyni. Ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości, a sąd nie potrafi odnaleźć miejsca jego obecnego zamieszkania. "Trwają czynności ustalające" - mówi enigmatycznie prokuratura.
A człowiek, którego miejsce jest w więziennej celi, spokojnie chodzi na wolności.” Tyle Onet.pl.
No proszę. A oni się zastanawiają, co jest grane. To jest właśnie grane, moim oczywiście absolutnie nieprofesjonalnym zdaniem, z daleka się od tego trzymam, tak bardzo, że długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego wszyscy na świecie chcą wejść do różnych mafii, klak, klik, klubów, towarzystw i innych grup, a my koniecznie chcemy z grupy wyjść. Dopiero mądrzejsi musieli mnie oświecić.
Jedni więc chcą zarobić, a inni wcale nie chcą. Jedni są gotowi na porażkę i wstyd żeby brać pod stołem, inni za to dumę i pouczanie, i idiotyzm biznesowy, te polskie grzechy główne, kultywują. Po trzech dniach tego bicia pianki i kręcenia kogla-mogla co-też-naszym-chłopcom-mogło-się-stać postanowiliśmy zjeść obiad. Zetknąć się może i z kryzysem, bezrobociem i tzw. rzeczywistością, ale w przydrożnym barze, najlepszym naszym zdaniem w Polsce, gdzie świeże obiadki, polska kuchnia, woda czysta i trawa zielona. Tyle że niestety przy samej autostradzie, ale cóż, sami chcieliśmy autostrad. Ziuuuuu! Ziu! Ziuuuuuuuu! Ziuuuuu! Ziu!
W barze zamknięte. Impreza. Stypa, wesele, egzaminy czy też chrzciny, jak zwykle w niedzielę. Z tej biedy nie więcej niż 60 gości, kwiaty, sałaty, wędliny, dania, ciasta, obrusy, kieliszki, alkohole, goście pięknie ubrani a nawet uczesani, aż dusza się raduje pod tymi wielopiętrowymi rozjazdami w pole.
No cóż, w sąsiedztwie jest drugi bar, też niezły, ostatni raz zatruliśmy się tam sumem w śmietanie (brrr...) siedem a nawet może i osiem lat temu, po paru latach jednak spróbowaliśmy szczęścia, i rzeczywiście. Da się tu zjeść.
Wchodzimy, roztrącamy ohydne wiszące fuksje z fioletowymi bąbelkami, bar, obok knajpa, dania złotymi literami wytłoczone na menu. Za barem miły młody panek, nie sam właściciel.
Oglądamy menu, mniam mniam, sandacz, łosoś, szczupak, na suma nikt mnie już nie namówi, i inne płody okolicznych strumyków, młode podobno polskie kartofelki, dziesiątki dań, pustawo, słoneczko świeci, sosny pachną.
- Ale dziś mamy tylko jedną osobę do obsługi – uśmiecha się młody panek. – I na bar i na restaurację, kuchnia też jedna, to na każde danie minimum pół godziny trzeba będzie poczekać.
Rozpacz. Dzieci wrzeszczą z głodu, nam skręcają się kiszki... Niedziela, koniec długiego weekendu, powroty, Warszawa oblężona turystami, bar przydrożny przy autostradzie... Raczej da się przewidzieć, że mogą zdarzyć się goście.
- To może trzeba było wziąć kogoś dodatkowo do pracy? – rzucam swobodnie i po europejsku. Już zapomniałam PRL i stada siermiężnych kelnerów pędzących w nieznane z okrzykiem „Kolega!” na ustach.
- Dodatkowo? – prychnął młody panek. – To raczej trzeba było wcześniej zamówić stolik!
Europa. Bezrobocie podobno rośnie, a małe firmy mają kłopoty.
Pojechaliśmy do centrum handlowego na hot doga i żurek z proszku.
Komentarze
10-06-2012 [23:12] - Irvandir (niezweryfikowany) | Link: Który zabór?
Mam ochotę się założyć, że było to w byłym zaborze rosyjskim. Tam z reguły nikomu nic się nie chce. To naprawdę zabawne jak długo pozostały granice mentalne między zaborami. Naszym piłkarzom też się nie chce, bo nie w reprezentacji trzepią szmal. A swoją drogą ciekawe, co słychać ze słynnym naszym rodakiem Olisadebe?
11-06-2012 [11:43] - Teresa Bochwic | Link: @Irvandir
No, widzę krajana (wygnańca z Kresów), co zna się na rzeczy. Jasne, że pod Moskwą, czyli za Radzyminem. Tam na wsi rzuca się np. śmieci za siebie, gnój zwałuje się gdzie bądź 30 lat, dzięki czemu działkowicze mają cudowny kompost, ale już nie ma ani jednej krowy, bo jest w sklepie mleko w kartonach.
Car osadzał kryminalistów wypuszczonych z więzień po wyrokach 30 km od Warszawy, po stronie praskiej naturalnie. I niestety do dziś tam została ta tradycja. Wołomin i te klimaty. To stąd.
10-06-2012 [23:15] - boleslaw (niezweryfikowany) | Link: Smacznego.
Świetny tekst i na czasie.Niestety tak jest w całym naszym rozwijającym się kraju.
A niebawem będzie jeszcze lepiej. Zastanawiam się i pytam czy w centrum handlowym były "hot dogi i żurek z proszku". Z tekstu wynika, że państwo pojechaliście skonsumować te pyszności ale czy to się dokonało?
Jeżeli konsumpcja nastąpiła
to pytam, czy nie zaszkodziła.
Czy pożywienie smakowało
czy ponownie zapraszało.
Czy się nie otruli konsumenci
jak poprzedni klienci.
Serdecznie pozdrawiam.Smacznego!!
bolesław
11-06-2012 [11:38] - Teresa Bochwic | Link: @bolesław
To tylko tak dla pointy. Nie było żurku ani hot-doga, stacje benzynowe też nas odstraszyły. Z uporem maniaka pojechaliśmy do IKEI i zjedliśmy dobre świeże łososie i dużo jarzyn, ale nie chciałam tu reklamować bezbrzeżnych bogaczy.
11-06-2012 [01:12] - Janko Walski | Link: Wszysto przez te ułatwienia w biznesie co to komisja Palikota
przez kilka lat wymyślała. Zero konkurencji. Zniknęła mała gastronomia całkowicie. Wycieczkę rowerową z miejsca zakopania się w plenerze musimy planować minimum na 60 km i nie w każdym kierunku, jeśli zamarzy się ciepły posiłek. Na początku transformacji (przepraszam za wyrażenie), czyli przepoczwarzania nomenklatury w biznesmenów, gdy pospólstwu pozwolono łóżka polowe wwieźć nawet do Berlina, syrenka z ciepłymi pierogami domowymi i pachnący sernikiem mijała nas na leśnych duktach. W każdej mijanej wiosce minimum dwa punkty zaspokojenia gastronomicznego. Tak było jeszcze dziesięć lat temu.
Ułatwili i... zero konkurencji. No bo kasa fiskalna, sanepid, toaleta, kominiarz, behapowiec, ukończona wyższa szkoła gotowania na gazie, albo coś takiego i coroczne potwierdzenia z centrum doskonalenia zawodowego o odbytych kursach. A tam gdzie jest najładniej nie wolno jeszcze bardziej bo park. Nie wiem co parkowi szkodzą smażone płocie na przystani kajaków. Nie wolno i już.
Wsiowi znów chodzą od otwarcia sklepu do zamknięcia pijani. Ze szczęścia, że tak ułatwiono drobny biznes. Ten PRL musi nie był taki zły skoro powrócił, chodzi im po głowie.
Tak było. Jak będzie w tym roku, wkrótce opowiem.
Pozdrawiam,
Janko Walski
11-06-2012 [11:35] - Teresa Bochwic | Link: @JW
No i to wypełnianie PIT-ów co miesiąc, to też świetnie zniechęca. Poza tym szkołe gotowania na gazie trzeba kończyć, od czasu UE kręcimy kurkiem w lewo, a kiedyś było w prawo. Jasne, ze to wymaga co najmniej licencjatu.
11-06-2012 [01:32] - Wolny Strzelec 333 (niezweryfikowany) | Link: Ten sum...
Miła Pani,
Też strułem się sumem siedem lat temu. Co prawda bez śmietany i w Augustowie, ale nieprzyjemność była (myślę) podobna. Musiał być to ten sam sum, bądź jego bliski krewniak. Pomogła mi wódka z pieprzem.
Pozdrawiam
11-06-2012 [11:32] - Teresa Bochwic | Link: @Wolny Strzelec
Tak, to na pewno był ten sam, widzę, że nawet podobny... Nam pomogło przelezienie przez płot nieobecnego sąsiada o świcie i ukradzenie mu gałązki piołunu. 15 minut gotować, pić po łyżce co godzinę bo trujący, nawet sum (brrrrr!) w śmietanie przejdzie dołem. Albo kobylak, z lipcu zakwitnie, trzeba zbierac.
11-06-2012 [08:00] - Zofia (niezweryfikowany) | Link: Jakże podobna historia..
Pani Tereso,jakże Pani to wspaniale ujęła.Obecnie mamy tak wiele przyulicznych barów.Tak,tak przyulicznych...Zastanawiam się jak Ci młodzi ludzie, którzy tak licznie te bary okupują ,mogą ze sobą rozmawiać przy akompaniamencie przejeżdżających samochodów.
Ja też w późnych latach osiemdziesiątych wybrałam się z rodziną na obiad do baru (na pierogi )ale już o godzinie 14.00 wyszły, jak poinformowała nas pani z obsługi.Czyli u nas w Kraju po staremu,choć władza się tak stara(pozornie),bo albo nie ma "towaru" albo nie ma obsługi.
Pozdrawiam.
11-06-2012 [09:04] - Gosia (niezweryfikowany) | Link: I dlatego właśnie WSZYSTKICH zniechęcam, ile sił
do ignorowania sportu w telewizorze. Sport trza UPRAWIAĆ, a nie dawać się robić w buca i jeszcze za to płacić....:))
11-06-2012 [09:34] - Juro (niezweryfikowany) | Link: Nareszcie, ktoś pisze o rzeczywistości...
Ludzie , trzeba nauczyć się najprostszych podstawowych rzeczy - np. w takim barze najpierw uśmiechnąć się do gości, polecić coś na szybko - jeśli się spieszą - podstawowa kultura w barach i restauracjach - niezbędna. Bo tam tam wraca PRL...Pani Teresa opisuje jakiegoś panka-chamka. Nie wart był nawet minuty rozmowy - szkoda, ze nie napisała nazwy miejscowości tego wydarzenia...
11-06-2012 [11:29] - Teresa Bochwic | Link: @autor
Panek uśmiechał się od ucha do ucha, na pewno po szkoleniach. Ale był górą. To on miał dostęp do dań.
11-06-2012 [15:02] - Juro (niezweryfikowany) | Link: To cóż, współczuję Pani, ale Pani jest osoba tak pogodną,
- że nic Pani nie zakłóci np. perspektywy wakacji? Mam nadzieję, ja też jako wykładowca akademicki - szykuje się na zasłużony wypoczynek i mam zamiar omijać wszystkie lewe bary. Choć na Suwalszczyźnie tam zwykle odpoczywam- znam dobre bary i miłą obsługę. Pozdrawiam!
11-06-2012 [09:30] - Gośćola (niezweryfikowany) | Link: Nie wiemy gdzie jest " fryzjer"
Ale za to wiemy gdzie jest "staruch".
11-06-2012 [11:27] - Teresa Bochwic | Link: @ola
Kontrolujemy sytuację w piekarniku, jak ten oskubany bażant z "Salonu Niezależnych".
11-06-2012 [15:18] - Juro (niezweryfikowany) | Link: Poza tym - to jeszcze Pani nie powitałem na Niezaleznej .pl
Teraz bedę PAnią regularnie czytać, na Salonie czasem czytałem, ale nic nie wpisywałem. MYslę, że to miejsce jest równie dobre, a może lepsze, na pewno wygodniejsze dla takich jak ja. Pomijam już fakt,że Salonu nie trawiłem od początku. NIech PAn Jankie sobie zyje - zycze mu zdrowia. Jak już rozpozna własną tożsamość - to niech da znać...
11-06-2012 [23:27] - Teresa Bochwic | Link: Miło mi
Mam nadzieję, że inni czytelnicy z salonu24 też mnie znajdą. Pozdrawiam
12-06-2012 [08:42] - ALMA (niezweryfikowany) | Link: bary, knajpy itd.
Pani Tereso, ze względu na liczne uczulenia nie mogą jadać poza domem. Mam taki wynalazek (od lat): Robię kładzione kluski, zaparzam przez chwilę w oddzielnym rondelku z odrobiną wody i cukru truskawki, jagodę kamczacką, wiśnie, borówkę amerykańską lub jakieś inne jagody. Na kluski kładę owoce z rondelka, polewam śmietaną (zebraną z wiejskiego mleka), każę zamykać oczy i jeść "pierogi z owocami". Dzięki temu nie potrzebuję ani piołunu, ani nalewki orzechówki...Parówek nie jadłam od lat 90-tych. Kiedyś wróciłam z tzw. miasta, coś zjadłam i usiadłam w fotelu, żeby coś poczytać, obsiadły mnie jamniczki, jedna z jednej, druga z drugiej strony. Woń, którą wydzielały była nie do zniesienia. Spytałam męża czym je nakarmił, okazało się, że wpadł na genialny pomysł, żeby kupić im parówki. Stwierdziłam, że nie możemy jeść czegoś, czego zwykły pies nie jest w stanie normalnie strawić.(kilka lat później media zaczęły podawać, co wchodzi w skład tego, czym wypełniony jest "plasticzany flak". Jeśli gołąbki zrobię z mięsa, to po ugotowaniu kapusta wygląda jak flak, wystarczy mięso wymieszać z surowym ryżem i kapusta jest naciągnięta, to co "puchnie" w parówkach w czasie gotowania?)
12-06-2012 [14:47] - Teresa Bochwic | Link: Parówek
...nie miałam w ustach od wielu, wielu lat. Ohyda. Wszystko jest świetnie, kluseczki, obiadki, tylko czasem się jest zmęczonym, a obiad na parę osób... Wnuk kocha pomidorową w pierwszym barze, raz na jakiś czas mozna mu tam zafundować. Mają tam wspaniałe pierogi i smażone ryby, i najlepsze frytki w Polsce. Ogromne świetne surowki. Z córką preferujemy młode kartofelki z kefirem w domu, może nie istnieć nic innego przez cały sezon. Ale czasem chce się dziecku sprawić radość. No to mielismy.
13-06-2012 [06:46] - ALMA (niezweryfikowany) | Link: odpoczywanie
Ja właśnie wymyśliłam sobie te kluski (z borówką amerykańską smakują jak pierogi z jagodami), bo ani siły , ani czasu nie staje na lepienie prawdziwych pierogów.W dodatku obiady jadamy wieczorem, bo za dnia szkoda czasu na gotowanie. Teraz też "odpoczywam" na wsi i nie wiedzieć czemu boli mnie całe ciało. Kiedyś znajoma poprosiła o mój "pyszny" majeranek, a tu akurat nie urosło , bo coś tam. Poradziłam: Kup zielony, dokładnie wypłucz, podziel na mniejsze pęczki, wysusz, skrusz nad pergaminem i zamknij w słoiczkach. Ale to tyle roboty! No tak, u mnie na działce rośnie gotowy w słoiczkach.