Można i dziś wybrać

Z ogromnym wzruszeniem obejrzałem dramat biograficzny o księdzu Jerzym Popiełuszce. Nie jestem wielkim znawcą filmu, nie będę się więc rozwodził nad jego walorami artystycznymi. Bez wątpienia na uwagę zasługuje główna rola Adama Woronowicza, który zagrał takiego księdza Jerzego, jakiego zapamiętałem. Przed oczami przemknęła mi bujna młodość - wychowałem się na Żoliborzu. Z parafią św. Stanisława Kostki oprócz Mszy za Ojczyznę łączyła mnie pamięć zamordowanych z mojej rodziny, którą utrwalono na tablicach umieszczonych na ścianach świątyni. W filmie pojawiła się postać niezwykle wiernie zagrana przez Marka Frąckowiaka, a znana mi, bo człowieka zaprzyjaźnionego z moją rodziną - księdza Teofila Boguckiego, arystokraty Kościoła. Opiekun i przełożony księdza Jerzego wsławił się tym, że nic sobie nie robił z konsekwencji sowieckiej okupacji. Swoim zachowaniem budził respekt nawet twardogłowych komunistów. Przemknęły mi przed oczami postacie znajomych i przyjaciół zaangażowanych w organizowanie Mszy za Ojczyznę. Niektórzy z nich wystąpili w tym filmie, grając samych siebie albo dawnych kolegów. Znowu przeżyłem obydwa pogrzeby: Grzegorza Przemyka i księdza Jerzego - poczucie utraty, zduszony gniew i przeczucie rodzenia się czegoś nieśmiertelnego.
Niezwykli ludzie uświęcają idee, o które walczą. "Solidarność" po stanie wojennym była pobita i uwięziona. Po pogrzebie księdza Jerzego stała się czymś mistycznym. Zamiast z ludźmi, komuniści musieli walczyć z nieśmiertelnym przesłaniem, które ksiądz Popiełuszko stworzył i przypieczętował własną krwią.
W filmie pojawiły się nazwiska nadzwyczaj odważnych duchownych, których wtedy poznałem: księdza Stanisława Małkowskiego i księdza Zdzisława Prusa. W III RP miano o nich zapomnieć.
Po 1989 r. zrobiono bardzo wiele, by bohaterami stali się inni ludzie. Na bożyszcza wybrano opozycjonistów, którzy poszli na układ z komunistami. Na gwiazdy mediów wykreowano półidiotów powtarzających propagandowe slogany produkowane w "Gazecie Wyborczej" i w jej ideowych, choć ostatnio zbuntowanych przeciw swoim autorytetom mutacjach, jak np. TVN.
Kilka dni wcześniej obejrzałem ostatni odcinek "Misji specjalnej". Pokazano dokumenty świadczące o tym, że okrągły stół był w swojej pierwotnej wersji planowany w Moskwie. Dla komunistów żadna to obelga, bo skoro na rozkaz Kremla mogli strzelać, to i mogli rozmawiać. Problem mają jednak piewcy Kiszczaka i Jaruzelskiego. Jedyny powód, by nie wsadzić tych dwóch sowieckich pucybutów do więzienia, upada. Z wrogami oczywiście rozmawiać wolno - np. o warunkach zawieszenia broni, jednak z tego powodu, że na rozkaz swoich kremlowskich dowódców złożyli broń, nie trzeba ich od razu kanonizować.
Kiszczak cieszy się, że wygrał, bo przez dwadzieścia lat zachował hojną emeryturę. Jego przyjaciel ze stolika, Adam Michnik, może się cieszyć, że ma wielką codzienną gazetę. Przebija się przez to wszystko obraz kapłana z filmu. Nie nienawidził, uciekał przed nienawiścią jak przed chorobą, ale zło nazywał po imieniu. Za to go zabito. Każdy wybrał według swojej duszy.