Kto kupił polskie stocznie i po co?

1. Pisałem już dwa razy o moich wątpliwościach dotyczących najpierw upadłości stoczni w Gdyni i Szczecinie a następnie sprzedaży ich masy upadłościowej. Od początku prowadzenia tej operacji przez rząd towarzyszy jej bowiem osłona PR-owska która ma na celu przedstawienie wszystkiego tego co w tej sprawie się dzieje jako nieustającego pasma sukcesów. Wątpliwości i coraz poważniejszych zastrzeżeń jest jednak coraz więcej.

Najpierw rząd nie bronił stoczni, choć w sukurs przyszedł mu kryzys, który spowodował konieczność wsparcia przez poszczególne państwa wielu przedsiębiorstw w krajach starej Unii na co bez zbędnej zwłoki wyraziła zgodę Komisja Europejska. Nie wszczęto także w tej sprawie sporu z Komisją Europejską przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości w którym to sporze polski rząd wcale by nie byłby na straconej pozycji.

W celu sprzedaży majątku stoczniowego wymyślono ustawę o postępowaniu kompensacyjnym w podmiotach o szczególnym znaczeniu dla polskiego przemysłu stoczniowego chcąc za wszelką cenę uniknąć słów upadłość, postępowanie upadłościowe, masa upadłościowa, syndyk, jako słów bardzo źle kojarzących się zarówno pracownikom stoczni, ich rodzinom i społeczeństwu wybrzeża skąd przecież pochodzi pan Premier Donald Tusk. Ustawa kompensacyjna miała jeszcze dwie zalety. Po pierwsze dawała możliwość wypłacania stoczniowcom rekompensat za utratę miejsc pracy (czego nie ma przy klasycznych upadłościach) a tym samym ich likwidacja odbyła się w spokojnej atmosferze bez strajków i protestów. Te rekompensaty kosztowały budżet państwa około 600 mln zł i przypominam tę kwotę nie dla tego żebym uważał że nie należała się ona stoczniowcom którzy po wielu latach pracy stracili swoje miejsca pracy, ale po to żeby zwrócić uwagę, że w przypadku innych upadłości pracownicy mogą liczyć tylko na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych a później na operatywność syndyka.

Po drugie jedynym kryterium branym pod uwagę przez zarządcę kompensacyjnego przy sprzedaży majątku stoczniowego była cena oferowana przez nabywcę a nie plany inwestycyjne czy przewidywana wielkość zatrudnienia. Nabywca zaoferował najwyższą cenę ok. 380 mln zł za obydwie stocznie, a co zrobi z tak nabytym majątkiem to jego sprawa.

2. Tyle tylko że nie wiemy kto jest tym nabywcą. Od przeprowadzenia transakcji minęło już półtora miesiąca a ciągle tego nie wiemy choć parę razy w tej sprawie wypowiadał się Minister Skarbu a na jednej z konferencji prasowych zaprezentował nam nawet prezesa nowej spółki która ma powstać w oparciu o wykupiony majątek o mile dla ucha brzmiącej nazwie Polskie Stocznie.

Nabywcą miała być zarejestrowana na holenderskich Antylach spółka United International Trust (tak nawiasem to jest zastanawiające że polski rząd robi interesy z firmą zarejestrowaną w raju podatkowym), później okazało się że inwestorem jest Stichting Particulier Founds Greenrights działająca w imieniu UIT przy czym obydwie firmy do tej pory nie miały żadnego związku z branżą okrętową.

30 czerwca Minister Skarbu oświadczył że inwestorem jest QInvest Katarski fundusz przy czym transakcja ta jest gwarantowana przez Quatar Islamic Bank. Po trzech dniach Prezes QInvestu wydał oświadczenie że fundusz nie jest inwestorem ale doradcą.

Dalej więc nie wiadomo kto ostatecznie kupił ten majątek ale jeszcze większy niepokój rodzi to że nie wiadomo po co?

Na konferencji prasowej z udziałem Ministra Skarbu prezes Stoczni Polskich holender Jan Ruurd de Jonie (kompletnie nie znany w branży stoczniowej) mówił że stocznia wybuduje pierwsze tankowce przewożące skroplony gaz już pod koniec 2010 roku. Wypowiedź ta została oceniona przez fachowców z branży stoczniowej następująco „albo prezes nie ma pojęcia o możliwościach stoczni albo go to nie interesuje”. O tym że taki wariant jest coraz bardziej prawdopodobny (tzn że w stoczni nie będą budowane statki) świadczy także i to że nowi zarządzający nie kontaktowali się do tej pory ani z menadżerami stoczni w Gdyni i w Szczecinie ani z ich konstruktorami i projektantami.

 3. W tle jest jeszcze podpisana niedawno przez Ministra Skarbu umowa na dostawy 1 mln ton skroplonego gazu z Kataru po cenie około 550 USD za tonę podczas gdy Japończycy kupują od tej samej katarskiej firmy gaz tańszy o około 100 USD za tonę. Pojawiają się więc sugestie, że przepłacając Katarczykom za gaz około 100 mln USD rocznie właśnie w ten sposób zachęciliśmy ich do zakupu majątku stoczniowego nie dbając specjalnie o to co z nim będą robili. Transakcji dokonano, sukces rządu jest ale już na jesieni może się okazać że jest to sukces iluzoryczny bo firma która nabyła majątek stoczniowy wcale nie chce produkować statków.

Najwyższy chyba już czas żeby rząd wyjaśnił wreszcie kto kupił majątek po polskich stoczniach i po co, i czy dla zapewnienia rządowi sztucznego sukcesu nie wydajemy bez potrzeby setek milionów złotych publicznych pieniędzy?

Pisałem już dwa razy o moich wątpliwościach dotyczących najpierw upadłości stoczni w Gdyni i Szczecinie a następnie sprzedaży ich masy upadłościowej. Od początku prowadzenia tej operacji przez rząd towarzyszy jej bowiem osłona PR-owska która ma na celu przedstawienie wszystkiego tego co w tej sprawie się dzieje jako nieustającego pasma sukcesów. Wątpliwości i coraz poważniejszych zastrzeżeń jest jednak coraz więcej.