Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Przygody młodego barda cz. III. Lublin pany!
Wysłane przez bartek w 10-10-2008 [10:09]
W zasadzie wiedział że nic nie znaczy, ale to że inni się nim interesowali, że Matka Tereska prosiła go o to, by dobrze wystąpił, sam fakt że występuje na scenie dodawał mu skrzydeł, jakby nagle uwierzył że może ten sen jest naprawdę prawdziwy. Śpiewa „Sztandary Łopoczą” i nagle widzi zainteresowanie, czuje że jest lepszy od innych ponieważ dalej potrafi utrzymać gitarę, potrafi dobyć z siebie aksamitny głosik, ma mikrofon i pan akustyk do niego przemawia: - Chcesz więcej dołu?- Nie może dołu nie, lepiej wychodzi mi falcet, jak u Jaśka Koraka.- Acha, dobra, wszystko zrozumiałem.Akustyk jest z tej samej mafii, jest byłym muzykiem któremu nic nie wychodziło, muflonem z wielkim bandziochem, który nagle odnalazł swoje miejsce za konsoleta bo już nie było go gdzie upchać. Obsługuje takie mniejsze imprezy, zlecenia dostaje od miasta, czyli z układu, dobrze jest znać tego i owego przecież to wszyscy są jego koledzy, naturalnie. Akustyk nie szanuje nikogo, nawet swojego pracodawcy, czyli urzędu miejskiego oraz mafii muzyków – klezmenów. Na dźwięk wielkiego nazwiska Jaśka Koraka zadrżał i speszył się. Właśnie kim był Jaśko Korak w istocie?To człowieka obdarzonego wspaniałym falsetem na trzy oktawy, do tego stopnia że jeden z usłużnych krytyków nazwał go „Czesławem Niemenem ze Świdnika”. Z twarzy nie przypominał nikogo, długie piękne i zadbane, czarne włosy rozpuszczone jak dziadowski bicz, mina profesora karcącego właśnie swojego ucznia za plucie na odległość z dwururki, a na przedzie, jak to śpiewał niejaki Kazik, „czarny wąs wyjebany na przedzie”. Każdy chciałby mieć takiego wąsa jak Jaśko, ba, każdy chciałby mieć taką osobowość i wygląd zarazem. Jaśko wyglądał jak mały, lubelski Janosik, który zamiast piwa pije mleko a zamiast fajek wcina słone paluszki. Do tego Jaśko był ewenementem jeśli chodzi o styl śpiewania, bardowania, na tle dużego instrumentarium śpiewał falsetem eunucha, biorąc najwyższe rejestry niczym Wioletta Villas. Nie miał jednak tej swobody śpiewania jak Viola i Czesio Niemen, podczas występu prężył się przy mikrofonie niczym skoczek wzwyż przed odbiciem, był to jednak dziwny skok, skok z miejsca na wysokość. Był tak sprężony, jak wyczynowiec podczas rzutu dyskiem. Jaśko właśnie dokładnie przypominał sportsmena, który musi pokonać kolejną trudność, kolejną wysokość. Kontrastowało to z innymi artystami którzy swobodnie wychodząc na scenę nie przejmowali się tak swoją rolą bo dobrze wiedzieli że potrafią. Nie Jaśko, Jaśko wiedział że nie potrafi, ale bardzo próbował, myśląc sobie, a może jednak dzisiaj się uda, być może zasłużyłem na brawa i tym razem dzięki przychylności jurorów wygramy, wygramy, wygramy! Jaśko bardzo chlubił się wśród znajomych każdym pisanym sukcesem, każdym określeniem mogącym uwiarygodnić jego wysoki poziom śpiewania. Założył nawet swego czasu taką naukę, szkółkę dla młodych adeptów bardowania, miało to nazwę „Klub Dobrej piosenki”. Przychodziło tam sporo niespełnionych bardów, w tym poszczególni z autentycznym talentem. Niestety, Jaśko to tak pięknie i sprytnie poprowadził że tym z talentem odechciało się cokolwiek robić dalej w piosence, a ci bez talentu dalej coś robią i dzięki wstawiennictwu Jaśka mogą tu i tam zaśpiewać. Jaśko był takim naczelnikiem mafii muzyków, głównym zarządzającym, trenerem, człowiekiem który w danym regionie, chodziło o Lubelskie, trzymał władzę i trzymał z władzą i z jej linią. Oczywiście nikt z młodych adeptów tego nie wiedział, każdy szczycił się tym że zna Jaśka, Jaśko stawał się takim guru dla młodych, takim lubelskim Kaszpirowskim, którego słowa znaczyły dla młodego adepta więcej nic własne życie. Jaśko mawiał: „Skreśl to i to, ta piosenka jest za długa, nie możesz mówić o wszystkim” W ten zakamuflowany sposób Jaśko pełnił rolę cenzora, który obcina teksty, który jest wyznaczoną osobą na odcinku lubelskim do zniechęcania ludzi do mówienia prawdy. Jaśko pełnił funkcję trenera który zajmował się młodzieżą, ale również ukrytego cenzora. Szczególne, ale właśnie dziś cenzorami stali się samozwańczy śpiewacy, artyści poukładani z władzą oraz prasa powiązana oczywiście z Gazetą Wyborową. Jest to szczególne, ale w każdym większym ośrodku był właśnie taki Jaśko, „Każde miasto ma swojego Koraka” – głosiły napisy na murze w Lublinie. Działalność Jaśka na odcinku młodzieży była szczególnie niebezpieczna i wywrotowa. Teraz powiem może tutaj mocne słowa, ale właśnie to wszystko oparte było na zasadzie Sekciarstwa. Młody adept myśląc że Jaśko jest autentycznym guru, autorytetem, zaczynał wierzyć mu w swojej naiwności dziecinnej bezgranicznie, zaczynał się dawać wciągać do Jaśka gry. Jaśko, prawdopodobnie specjalnie szkolony przez odpowiednie służby, działał na młodego tak jak Rasputin działał na młode intelektualistki. Działał jak Mag. Wiem coś o tym bo również na mnie starał się wywrzeć wpływ i to dosyć ostro, na szczęście mu się to nie udało, udało się natomiast prawie komuś innemu. Kiedyś pewien poeta wypowiedział się o Jaśku w ten sposób: „To bardzo silna osobowość”. W istocie. Jaśko sprawiał wrażenie niezłomnego, wytrwałego, dążącego uparcie do celu, człowieka bez nałogów, godnego zaufania. Był autorem tekstów dla wykonawców poezji śpiewanej. Młode laseczki zgłaszały się do niego z cichą prośbą: „Panie Jasiu, napisz mi pan tekst, proszę!!” Jaśko pisał, w zasadzie kalkulował, ponieważ natchnienia nigdy nie miał i nie posiadał, w środku był pusty jak Ruski czołg nad Wełtawą. Nadawał się do polityki tak jak się nadał do tego Stalin. Jaśko miał całą organizację wokół siebie. Oczywiście gwarantem tego była Gazeta Wyborowa i jej oddział w Lublinie. Zaprzyjaźniony z Jaśkiem był niejaki redaktor Molik. Tenże Molik napisał kiedyś wielki artykuł po festiwalu w Świdniku pod tytułem „Lublin Pany!” tak jakby chodziło o mecz piłkarski. Mniej więcej właśnie mentalność tych ludzi z szołbizu była dokładnie podobna do mentalności kiboli, którzy ślepo dopingowali swoją ekipę. Skojarzenia sportowe są tutaj jak najbardziej na miejscu. Ci ludzie powinni zajmować się sportem a nie krzewieniem kultury w regionie, los i oficjalna propaganda rzuciła ich jednak na zupełnie inny odcinek, na sztukę i kulturę. Jednak naczelny kulturoznawca, nasz kochany Adaś Michnik zapomniał o jednej rzeczy, mianowicie zapomniał iż w kulturze potrzebna jest wrażliwość, uczuciowość, ci ludzie takiej wrażliwości nie mieli, byli jak drwale, którzy z bezwzględną determinacją drążyli ścieżkę swojego życia i chełpili się wszelkimi pochwałami. Kto był ich ekipą, w jakiej drużynie grali? Powoli będzie się to wyjawiać. Na pewno do jednej szajki należała i Tereska i Molik i Jaśko i jego przyjaciel Marek Witka oraz jego znowu serdeczny przyjaciel Wojciech Fułek – wiceprezydent Sopotu, człowiek który sprawiał wrażenie poety w istocie będąc kompletnym grafomanem, z resztą jak oni wszyscy. Teraz już wiecie skąd u nas w Sopocie spotkania bardów ect. Oczywiście do tej republiki kolesi, do tego zaszczytnego grona bardów szołbizu, poetów bez serca, dołączali po kolei dzieci bardów. Każdy bard aby bronić swojego autorytetu płodził dużo dzieci, potem te dzieci na polecenie ich narzuconego guru były gwarantem dobrej emerytury danego barda. Dzieci nie miały swojego ja, często osobowość guru ich przytłaczała, podporządkowywały się całkowicie swym protoplastom. To jest widoczne nie tylko u bardów, ale i u polityków takich jak Lechu Wałesa, który samemu obalił komunizm. Korak dla przykładu posiadał 5 lub szóstkę dzieci. Jeden jego synalek, perkusista, był wytresowany przez ojczulka jak się patrzy niczym cyrkowiec. Dzieci bardów przechodziły w domu niezły trening i drenaż mózgu. Przede wszystkim musiały robić to co tatuś, czy mamusia bardzica lub skrzypaczka sobie zażyczyła. Każdy szedł do szkoły tam gdzie tatuś czy mamusia nakazała, jednak to nie wszystko, tatuś dla takiego dziecka barda był wspaniałym autorytetem moralnym niczym Michnik dla swoich dzieci, niczym Mao Tse Tung. Opowiem wam pewną historię. Pewnego razu na festiwalu w Radzyniu Podlaskim miałem wystąpić w pewnej knajpie poza konkursem, dla zebranych tam miłych ludzi. Miałem, bo po występie „Klubu bardzo dobrej piosenki”, gdy już szykowałem się do występu, ktoś nagle wyłączył prąd. Zostało to zrobione tak sprytnie, że ja cię nie mogę i nie mogłem do końca zorientować się kto to zrobił i dlaczego. Dopiero później zacząłem sobie przypominać oczywiste fakty, tak jak w zwolnionym śnie. Oczywiście byłem po piwie oraz był tam duży tumult i mogłem nie zauważyć kto taki odłączył mi prąd. Po pewnym czasie przypomniałem sobie, a był to nie kto inny tylko młody Korak, syn ojczulka - guru, młody 15 - latek perkusista, który zrobił to na zlecenie swojego ojca – sekciarza. Tak, tak, każde miasto ma swojego Salieriego - człowieka, który z zawiści i zazdrości niszczy zdolnych ludzi. Ostatnio zdecydowałem się na publikację utworów pod tytułem „Mój czarny człowiek”, zauważyliście Państwo że każdy z poetów, wybitnych kompozytorów, czy wspaniałych malarzy, ma zawsze takiego „swojego” czarnego człowieka, który udając że go podziwia, udając że jest jak najbardziej z nim i w ogóle, w rzeczywistości jest przeciwko niemu i niby to przypadkiem, niby przez pomyłkę podkopuje jego autorytet, manipuluje i sprowadza takiego biednego utalentowanego człowieka do ruiny. Wiele filmów o tym widziałem, wiele życiorysów o tym świadczy i w tym aspekcie nic się nie zmieniło. Nic się nie zmieniło u nas, w Polandzie, czyli śmiało można stwierdzić że u nas Średniowiecze wcale się nie skończyło, ono dalej trwa, polowanie na czarownice święci tryumfy w każdej dziedzinie życia. Tam gdzie człowiek uzdolniony tam i jest jego opiekun, który w zasadzie jest przeciwko niemu. Im wyższa cywilizacja tym bardziej doceniają ludzi zdolnych, nietuzinkowych i tym bardziej taki człowiek może się realizować i co za tym idzie, rozwijać, im większa dżungla, tym gorzej. Takim opiekunem artystów był właśnie Jasio Korak, na którego stronie internetowej stała wspaniała recenzja jego postaci, jego sposobu wydobywania dźwięku autorstwa Jacka Kaczmarskiego. Jaś Korak musiał być kolegą Jacka i dlatego Jacek dla swojego kolegi napisał tę piękną recenzję którą Jaś Korak teraz się szczyci i chwali. Tak, tak, taka recenzja to nie byle co, to może być przepustka do salonu, przepustka do wszystkiego co najlepsze. Właśnie, długo nie zdawałem sobie sprawę czym pośród tych ludzi, salonowców i trenerów mózgu jest taka recenzja. Jest złotem, wszystkim, jest czymś o co oni walczą przez całe życie, dlaczego? Ponieważ dobrze wiedzą że są cieniasami, od dziecka dostawali po uszach w piaskownicy, ale za wszelka cenę starają się udowodnić że tak nie jest, że nie są mazgajami tylko herosami, bogami, że mogą wszystko. W istocie w Bangla - Polandzie dzięki odpowiednim ustawieniom, roszadom i podkopom mogą naprawdę wiele. Jednak taka recenzja jest również ważna dlatego że ludzie ci nie mają żadnego swojego gustu, żadnego swojego ja, oni przez całe życie sugerują się zdaniem innych, całe życie śledzą tylko gazety i podziwiają ludzi którzy cokolwiek osiągnęli, podziwiają zdolnych ludzi, ale i im zazdroszczą, zżera ich zawiść że sami tak nie potrafią. Taka recenzja to jest miód na uszy trenera, to jest coś czym można jeździć po kraju i się chwalić:- Patrzcie Jacek Kaczmarski napisał mi recenzję, Jezu, to znaczy że ja naprawdę jestem zdolny, że potrafię, że umiem, niewiarygodne. W taki właśnie sposób buduje się w Polandii autorytety moralne. Ale, ale Korak jest przykładem marnego autorytetu, autorytetu który w zasadzie się nie nadaje na autorytet, bo kiedy się go zobaczy na scenie to od razu można się śmiało zacząć po prostu śmiać na cały regulator. Widzisz gościa który się mierzy z pieśnią dajmy na to Włodzimierza Wysockiego wychodzi na scenę w przebraniu cygana z wąsem na przedzie i czupryną czarnych włosów Ala Niemen i ten gość przy akompaniamencie skrzypek, gitary, basu, perkusji i wszystkich możliwych instrumentów wyje głosikiem eunucha wielką pieśń Wysockiego, do tego jeszcze w marnym tłumaczeniu jego kumpla niejakiego Świcia. Mało tego, potem wmawia wszystkim że to tłumaczenie jest najlepsze, jakby się na tym naprawdę znał. Oczywiście zna się, bo jest polonistą z zawodu i musi się przecież znać. Jak mu kiedyś powiedziałem że Wysocki śpiewał piosenki polityczne, odnosił się w aluzjach do aktualnych wydarzeń, to nie uwierzył, no co ty, tak, taka jest wiedza tych panów, tylko i wyłącznie książkowa, moi drodzy. Oni przecież nie słuchają bardów prawdziwych, poetów czy innych, dlaczego nie słuchają, bo jak wysłuchają to od razu wiedzą że to co robią nie ma najmniejszego sensu i że się do tego absolutnie nie nadają. Oni słuchają i promują tylko takich podobnych do siebie, żeby zakłamać rzeczywistość, sami siebie oszukują i to całe życie. Taki człowiek musi być strasznie nieszczęśliwycdn
Nasz poeta - bard nie musiał długo czekać na wypisanie, on w ogóle był wypisany, nie miał nic w środku, był nadęty jak pączek w maśle.